Brytyjski „The Economist” w ostatnim numerze wieści starcie „Hellenów - gorących głów z twardymi Teutonami”. Cóż, takie rzeczy zawsze przyjemniej się czyta, choć tu raczej trudno myśleć o powtórzeniu biblijnej sytuacji z Dawidem i Goliatem, bo w XXI wieku nawet król Dawid z procą, ale bez mamony i dominacji w eurolandzie też by nie wygrał. Skądinąd w tym samym numerze rysunkowy dowcip kpiący – i słusznie, niestety – z nieporadności NATO. Oj, Pakcie nasz kochany, zniedołężniałeś, zdziecinniałeś i gdy brytyjski karykaturzysta pokazuje prężne NATO w czasach zimnej wojny w latach 80-tych i przerażonego urzędnika w czasie obecnej „drugiej zimnej wojny” mówiącego coś o budżecie, to żałość bierze i kwita.
Ów brytyjski tygodnik nigdy nie był „rusofobiczny” i nigdy nie „chorował na Moskala”, by użyć słów Romana Dmowskiego, więc z tym większą przyjemnością przeczytałem obszerny tekst zatytułowany po francusku „Do broni, dziennikarze”. Chodzi o odpór ze strony europejskich żurnalistów wobec rosyjskiej brutalnej propagandy wojennej. Skądinąd całostronicowy artykuł ilustruje świetny rysunek: paru dziennikarzy ˗ Europejczyków, w tym jeden z symbolem UE ze złotymi gwiazdkami na niebieskim tle, a naprzeciw wielki niedźwiedź uosabiający Moskwę ze zwróconymi pazurami ryczy do megafonu pomalowanego w rosyjskie barw narodowe. „The Economist” przypomina, że jak tylko rosyjscy separatyści zajęli Donieck, to jedną z pierwszych decyzji było przejęcie kontroli nad telewizją i zastąpienie kanałów ukraińskich programami rosyjskimi (wcześniej zresztą zawieszonymi). Autor pokazuje rosyjską dezinformację i fakt, że wojna toczy się też w sferze języka i informacji. Brytyjski tygodnik wzywa, aby w tym kontekście Europa wreszcie „obudziła się”.
Nie chcę robić prasówki anglojęzycznych mediów, ale warto wiedzieć, co się dzieje wokół nas i co piszą inni, bo to przecież pośrednio również nas dotyczy. Swoją drogą, „The Economist”, kiedyś tak wychwalający Tuska, teraz jakoś dziwnie milczy o Kopacz. Nie jest to milczenie pełne uwielbienia, tylko raczej głęboka cisza spowita zażenowaniem.
Lektura czasem krzepi, bo jak się czyta, że niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble, jeden z najbardziej wpływowych polityków niemieckich ostatnich dwóch dekad i od lat nr 2 w CDU, po Merkel, nazwał swojego greckiego resortowego partnera „głupim” i „naiwnym” (a to już było bodaj w amerykańskim „Newsweeku”, polskiego nie czytam, wiem, moja strata...) ˗ to nie trzeba dłużej szukać przykładów kosmicznej arogancji i bezbrzeżnego poczucia wyższości naszych zachodnich sąsiadów („Deutschland, Deutschland über alles” wiecznie żywe?). Aż musiał zaprotestować grecki ambasador w Berlinie. Nie był wszak raczej chyba zdziwiony, bo takie traktowanie ˗ „z buta” ˗ bliższych i dalszych sąsiadów przez owych tytułowych „Teutonów” to kulturowa norma. Czyżby nowy „Kulturkampf”?
Brytyjski tygodnik pisze też o wielkich protestach społecznych – ale nie w Polsce, tylko w Brazylii. Można też tam przeczytać o walce władzy z mediami – ale nie w Polsce, tylko w Meksyku. Jak ktoś poszpera, to znajdzie również artykuł o powolnej walce z korupcją, która idzie jak krew z nosa, jednak kończy się jakimiś oskarżeniami – ale też nie w Polsce, tylko w... Kenii.
Pogrążony pracą w europarlamencie nawet nie zauważyłem – ale na szczęście od czego jest amerykański „Time”! – że piosenkarz Elton John zbzikował już całkiem i wezwał do bojkotu znanej włoskiej firmy, którą stanowczo lepiej znają kobiety niż mężczyźni. Powód? Właściciele tejże firmy „Dolce&Gabbana” (dla pani Kopacz to „Kebana”!!!) publicznie sprzeciwili się adopcji dzieci przez homoseksualistów. Uderz w stół – na Eltona można zawsze liczyć, gejowskie nożyce poszły w ruch.
Czego się człowiek nie dowie, wertując „zagramaniczne” tygodniki...
*felieton ukazał się w „Gazecie Polskiej” (01.04.2015)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1816
A kiedy niemieccy nazi kłamcy, z niemieckiego nazistowskiego Die Welt, propagują antypolskie, gebelsowskie kłamstwa, to tak jakoś, nie tylko europosłowie z PiS milczą. Więcej odwagi, godności, honoru.