Przy murze cmentarza znajdowały się nagrobki szczególnie bogate. Zniszczone. Płyty nagrobne poodsuwane. Groby splądrowane. Kamienne głowy pochylone i poprzewracane patrzą na żyjących z jakąś konsternacją – śmierć wydaje się bardziej spokojnym wydarzeniem niż ten hieni szaber. Wszystko porośnięte jest dzikim winem, jakimś specyficznym gatunkiem bluszczu, który znalazł w tej cmentarnej ziemi wyjątkowe dla siebie warunki i w zamian pokrył wszystko jednolitym całunem spływającym spod koron wysokich drzew. Zalał wszystko ciemną zielenią, która objęła także jaźń małego chłopca. Z tamtej jasnej strony muru anonimowi rozstrzelani niesprawiedliwie pod błękitnym niebem; z tej umarli dostojni, honorowani napisami w kamieniu, twórcy miasta, którym odebrano niesprawiedliwie pamięć o nich i skazano na zatopienie w tej zielonej otchłani, która ciągnie się w głąb ziemi bez końca, bez żadnego spodu. To nie echo wieczności, to jej żywy obraz. Po latach chłopiec odnajdzie w pewnym dziele plastycznym wymiar określony przez tą zieleń; będą to zielone fale morza, spokojnego, lecz w swoją kolosalnością spychającego do roli drobnych rekwizytów statki i port. Nawet najwspanialsze życie ludzkie to drobna rzecz.
Pośrodku zarośniętej, cmentarnej alei biegnącej wzdłuż muru, wydeptana jest ścieżka. Idą nią trzej bracia. Najstarszy z nich ma mniej niż dziesięć lat. Wracają z jakiejś wyprawy przez niego organizowanej. Może byli na poligonie, a może obeszli tylko cmentarz, który był tylko tłem jakiejś nieistniejącej dla dorosłych idei? Przez polską część cmentarza przechodzi się łatwo, to swoje groby: te malutkie, zaraz na początku, z białymi krzyżami; te ze swoimi opowiadaniami, przeważnie dotyczącym ostatnich chwil pochowanych i te z nic nieznaczącymi nazwiskami – bardziej wymowne są teraz widniejące koło nich dwie daty.
Okrężny powrót wiąże się z zanurzeniem w emocje. Młodsi bracia odczuwają naturalny lęk przed tym odludnym miejscem. Najstarszy liczy się tym, ale cmentarz jest między nimi a domem i dzień ma się ku zmierzchowi, odwrotu nie ma. Wie, że młodsi pomarudzą, ale i tak się podporządkują, tym bardziej jeśli się boją. Zresztą, włóczą się tu sami nie pierwszy raz.
Najłatwiej byłoby przejść na zewnątrz, poza murem. Blizny na murze stały się już czymś opatrzonym więc ciekawiej jest jednak iść przez cmentarz. Młodzież narzeka, ale wchodzi w zielony półmrok. Kłócenie się to ich specyficzna rodzinna aura, która tu skutecznie odstrasza duchy opuszczonego cmentarza. Gdy niezgoda na ryzykowną, nie wiedzieć dlaczego, wyprawę osiągnęła punkt krytyczny, pojawiło się awaryjne rozwiązanie w postaci furtki w murze. Być może przyjęto by to kompromisowe rozwiązanie , ale najstarszy w głębi cmentarza zobaczył coś niezwykłego, jakieś światło. W środku opuszczonego, zarośniętego cmentarza niemieckiego jakaś aureola żółtego światła!? We wczesnym zmierzchu sięga ona aż koron drzew. Pnie uniemożliwiają ocenę szczegółów, nie widać żadnej sylwetki ludzkiej. Chyba jakiś ”czynny” grób! Przepadło, pójdą tam. Mali przestają zrzędzić i mając do wyboru pozostanie we dwóch na pustej alejce cmentarza, czy poddanie się szaleństwu brata, wolą iść za nim. Milczą. Dłonie mocno sczepione. Groby to tylko kopczyki nakryte dywanem bluszczu. Starszy pilnuje, by broń Boże nie wchodzili na nie - święte. Posuwają się więc bokiem, ze względu na złączenie się uściskiem bezpieczeństwa. Najstarszy prowadzi, najmłodszy na końcu. Powoli przebijają się przez zatrzymujące stopy pnącza. Koło grobu ktoś jest. Stoi nieruchomo kobieta. Wyprostowana, podbródek podniesiony, jakby była jakimś pomnikiem. Wzrok skierowany w punkt, w którym spostrzegła malców, trójkę szkrabów w jasnych ubrankach, wyłaniających się z zielonego wodospadu. Skamieniała w tamtej chwili. Najstarszemu wydaje się mniej niestosownym zbliżenie się do grobu, niż zmiana kierunku i ominięcie zjawiska. Powoli dochodzą pod sam uporządkowany, oczyszczony z pnączy grób, z górującym nad nim krzyżem.
Kobieta jest postawna, duża, a może najstarszy jest jeszcze taki mały, że patrząc na jej twarz ma wzrok skierowany do góry. Oczy kobiety są wielkie, wodniste, jasne. Puste w tej chwili. Wypłakała je nad tymi, którzy tu nie są pogrzebani. Tu grób kogoś starszego, spokojnie zmarłego, opatrzonego sakramentami. Tamci nie leżą w trumnach, na pewno.
Umierali bezradni w wodach zimnego oceanu albo skręcani w męce w ognistych kulach; konali na stepie z rozharatanymi ciałami bez świętych olejów i bez kropli, którą ktoś mógłby im zwilżyć bardziej serce niż usta próbujące pacierza. Umarli na jakiś beznadziejnych pustkowiach, znienawidzeni przez cały świat. Kiedyś pożegnało ich, wspaniałych, to piękne miasto Sorau. Urodziwych, mocnych, szlachetnych. Mężów, ojców, braci, narzeczonych, sąsiadów, przyjaciół, znajomych. Pozostawiali oni na zawsze domy, kobiety i dzieci - całe swoje szczęście. A potem nadeszło to, co było nie do pomyślenia... Pożoga dotarła tutaj.
Dla wszystkich okazali się narodem zbrodniarzy. Zrozumiały kobiety słowa Chrystusa: czas płaczu nad sobą i nad dziećmi swoimi właśnie nadszedł. Zabito i splądrowano domy i ciała. Cmentarze też, jak ten.
Co w trójce drobnych dzieci, które się nagle pojawiły zza grobów zobaczyła ta pani będąca skamieniałym bólem? Jak odczytało jej serce to pojawienie się życia w miejscu, gdzie całą nadzieją był już tylko płomyczek znicza? Jeśli to nie iluzja, to czyż nie jest to znak dobroci Boga, że znaleźli u Niego miejsce drodzy opłakiwani? Kobieta stała i ważyła to wszystko, nie chcąc przyjrzeć się uważniej dzieciakom, by nie rozczarować się, że to tylko najście bezczelnych łazików.
Młodszym, gdy znaleźli się blisko odrestaurowanego grobu i zobaczyli koło niego normalną babę, szybko zaczął wracać rezon. Kompletna neutralność zachowania kobiety spowodowała, że zaczęli opowiadać sobie, co widzą. Jako, że byli zakleszczeni w wąskim odstępie miedzy grobami, najstarszy nie był w stanie opanować ich gadulstwa. Mógł tylko szarpać rękę średniego brata, z uwagi na spokój tego grobu nie mógł na nich nakrzyczeć. Słowa „ Niemka, Niemiec” brzmiały w tamtych czasach jak wielka obelga. Pociągnął ich dalej w stronę polskiej części cmentarza. Fala dobrych fluidów, mocy, która poczuł odchodząc od grobu, czyniły zupełnie nieważnym ględzenie braci i jego własny udział w tych swarach.
Ziarenka piachu, poruszone przez grabie w czasie sprzątania wokół oświetlonego grobu, były jak kropki postawione przez piórko rysownika. Kobieta-posąg nad grobem z niemieckim napisem i trójka dzieci były najbardziej symbolicznym ze wszystkich znanych mu rysunków – nieprawdopodobna, bo żywa rycina na tle liściowych girland. Jakiż grafik mógł to stworzyć, tak zawrzeć cały świat w jednej scenie? Tylko On -Wiekuisty i Miłosierny, potrafi odbić taką pieczęć zrozumienia, miłości i piękna, na oddanej mu duszy.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2660