Do pięcioprzymiotnikowych cech wyborów w Polsce, doszła jeszcze jedna cecha: wolne. Powiedziałabym, niezwykle wolne. Bo takie było liczenie siedmiu milionów głosów, mimo szumnej cyfryzacja państwa za miliardy złotych i przy okazji złodziejstw za miliony. Czy dlatego tak wolne, bo dokładne, więc każdy głos na wagę złota? Nie. Tylko głos na jedynie słuszną partię ma taką wagę. Inne, podróżujące w prywatnych samochodach państwowych funkcjonariuszy zostaną nawrócone na słuszność czyli POdrasowane lub potraktowane jak zbędna makulatura podzielą los podpisów po inicjatywami obywatelskimi skierowanymi do sejmu i posłużą marszałek Kopacz do napalenia w jedynie słusznym, obywatelskim piecu, którego ciepłem ogrzewają się ciągle ci sami, niezmiennie od 25 lat, a nawet dłużej. Czy mogą się więc mylić porównujący III RP do peerelowskich rządów partyjnych kacyków, którym zależało tylko na umacnianiu władzy, skoro widzą podobieństwo metod, nie tylko tych wyborczych?
Cofnięcie się do „źródeł”, czyli wyborów z 19 stycznia 1947 roku i roli w nich Bolesława Bieruta, obala „założycielski mit” PRL dowodząc, że jedynym tytułem do sprawowania przez komunistów władzy w Polsce, były decyzje wodza ZSRR – Józefa Stalina, którego posłusznym wykonawcą i pojętnym uczniem był Bierut. Wobec „wielkiej trójki” w Poczdamie w 1945 roku zobowiązał się na piśmie do przeprowadzenia wolnych i nieskrępowanych wyborów na początku 1946 roku, co było warunkiem poparcia Wielkiej Brytanii dla polskich roszczeń terytorialnych wobec Niemiec. Z obu obietnic się nie wywiązał mając świadomość, że może przegrać. Poprosił więc o pomoc funkcjonariuszy NKWD, biegłych w fałszerstwie wyników referendum ludowego i ją otrzymał. Pułkownik Aron Pałkin, szef Samodzielnego Wydziału „D” w Ministerstwie Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, zajmującego się ekspertyzami dokumentów, przygotowaniem i fałszowaniem, na polecenie ZSRR oraz polskich komunistów, w tym Bolesława Bieruta, przeprowadził oraz kontrolował masowe fałszerstwa w czasie referendum. Sfałszowanie referendum z 30 czerwca roku 1946 było w PRL jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic państwowych. Po raz drugi ekipa Pałkina przybyła do Warszawy 10 stycznia 1947 roku, odpowiednio przeszkoliła LWP, KBW, MO, UB i ORMO, w celu odsunięcia partii Mikołajczyka, a wyznaczeni ludzie oraz agenci UB zatrudnieni w komisjach wyborczych do Sejmu Ustawodawczego z 19 stycznia 1947 roku dokonali fałszerstw przy technicznym nadzorze i wsparciu funkcjonariuszy radzieckich. Metod było kilka: zamiana urn, podrzucanie do urn kart do głosowania, podmienianie protokołów, podwójna dokumentacja wyborcza. Nie na darmo mówiono wtedy, że „wybory to taka szkatułka: wchodzi Mikołajczyk – wychodzi Gomułka”.
Dzisiaj, bogatsi w wiedzę o układzie w Magdalence i jego późniejszych konsekwencjach, dostrzegamy wyższość decyzji Stanisława Mikołajczyka, okupioną przymusową emigracją, który odrzucił propozycje komunistów tzw. „kontraktowych wyborów” i obietnice „przydzielenia” ludowcom 20 proc. mandatów w parlamencie. Wkrótce też będziemy bogatsi o wiedzę z odtajnionych przez MSZ dokumentów - szyfrogramów, które wysłano z Polski do placówek dyplomatycznych w pierwszym półroczu 1989 roku. „13 lutego 1989 roku – podaje <Rzeczpospolita> - ówczesny szef MSZ, Tadeusz Olechowski, dawał dyplomatom wskazówki, jak poza granicami Polski informować o Obradach Okrągłego Stołu. Pisał m.in., że mają oni podkreślać, że <nie mamy do czynienia z wyprzedażą socjalizmu, lecz dążeniem do jego umocnienia>”. Nie dziwi więc, że pierwszym gościem zagranicznym w „wolnej” Polsce był szef KGB Kriuczkow, którego przyjęli „Solidarnościowy” premier oraz sowiecki generał w polskim mundurze – Czesław Kiszczak. „Rezydentura” sowiecka istniała nadal, prezydentem „wolnej” i „niepodległej” został szef junty stanu wojennego, od lat 40-tych agent NKWD, a ministrem obrony narodowej dowódca 2 armii LWP w napaści na Czechosłowację, architekt stanu wojennego i członek WRON.
„Polska nadal zmaga się z komunistyczną przeszłością” – napisał „Sueddeutsche Zeitung" po uroczystościach pogrzebowych zbrodniarza, zdrajcy i rosyjskiego agenta, Wojciecha Jaruzelskiego. Nic bardziej mylnego. My nie zmagamy się, ale żyjemy w postkomunistycznej rzeczywistości przedłużonego peerelu, w której nieosądzeni zbrodniarze spod znaku sierpa i młota nazywani są „ludźmi honoru”, a po śmierci wyprawia im się pogrzeb z wojskowymi honorami w asyście kompanii reprezentacyjnej. Jak bohaterom. Ten obłędny spektakl hipokryzji na Powązkach, zafundowany nam przez obecne i byłe władze III RP, które jednocześnie zwalczały Lecha Kaczyńskiego, jedynego prezydenta, który odcinał się od związków z komuna, jest określeniem drogi, którą idzie obecna Polska, rządzona przez agentów i tchórzy jak Jaruzelski, który stchórzył dwa razy. Prosząc Rosję o pomoc w stłumieniu protestów Solidarności i drugi raz, ze strachu przed sprawiedliwością Bożą, żebrząc przed śmiercią o łaskę sakramentów. Wypasione ubeckie mordy, przebierańcy w galowych mundurach górników, łzy Agory, aktorskie pachołki Putina, Urban na wózku i nieśmiertelny symbol komuny, czerwone goździki, to żałosny teatr, który zamiast katharsis dla głównego aktora, przyniósł skutek odwrotny,. Stał się upiorną farsą na grobie zbrodniarza, odegraną przez jego kumpli z „republiki okrągłego stołu”.
Czy w takiej rzeczywistości III RP, której 25-lecie hucznie jest obchodzone i nieproporcjonalnie do osiągnięć, ostatnie wybory, na wzór peerelowskich, mogły być sfałszowane? Tego nie wiemy, podobnie jak nie mamy wiedzy, czy poprzednie, np. prezydenckie nie zostały potraktowane metodami Wydziału „D”. Jeśli nawet do Sądu Najwyższego zgłaszane były protesty wyborcze, orzeczenie było jedno i zawsze takie samo: nieprawidłowości nie mają wpływu na wynik głosowania. Antoni Macierewicz, pełnomocnik wyborczy Komitetu Wyborczego PiS kieruje do Sądu Najwyższego protest wyborczy przeciwko ważności wyborów do PE, wyliczając szereg udokumentowanych przykładów łamania Kodeksu Wyborczego oraz przestępstw przeciwko wyborom. Są na to nie tylko przesłanki, ale i dowody. A ponieważ czas idzie naprzód, a III RP jest nowocześniejszą i doskonalszą wersją PRL, nie ma już miejsca na prośby o bratnią pomoc, jak za Bieruta czy Jaruzelskiego. Wszystko odbywa się dziś na zasadzie „szkoleń”, „konferencji” i „konsultacji”, w ramach których delegacja polskiej Państwowej Komisji Wyborczej i Moskiewska Komisja Wyborcza (MKW), organizują wizyty i rewizyty, Arona Pałkina zastępuje Władymir Czurow, nazywany przez antyputinowską opozycję „czarodziejem”, który zawsze potrafi doprowadzić do odpowiedniego wyniku wyborów, a ABW pozwala, by serwer do niedawna rosyjskiej firmy Internet Partners obsługiwał wybory w Polsce.
Nic więc dziwnego, że ciągłość starego porządku prawnego, usankcjonowanego przy Okrągłym Stole i bratnia pomoc „specjalistów” z Rosji, którzy na oszustwach wyborczych znają się jak nikt, gwarantuje, jak w starym powiedzeniu, że cokolwiek włożymy do urny, wychodzi zawsze Tusk.
Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3214
Nie zawsze! Wychodzi i wychodzić będzie też Komorowski ;-)