Historia jest jak najbardziej prawdziwa. Pewna Polka, po życiowych podróżach po świecie, postanowiła wreszcie osiąść w ojczyźnie, kupiła 60-metrowe mieszkanie w jednym z miast wojewódzkich, traktując je jako bezpieczny azyl na dalsze życie. Transakcja odbyła się legalnie i zgodnie z prawem, poprzez agenta nieruchomości, który zastrzegł, że sytuacja prawna budynku umożliwia nabycie udziału we współwłasności kamienicy. Umowę kupna-sprzedaży sporządził notariusz, nie mając żadnych zastrzeżeń do przedłożonych mu planów. Właścicielka zapłaciła za 60 m dorobkiem swego życia, mając nadzieję na wygodne i bezpieczne mieszkanie. Zdziwienie jej było więc tym większe, że gdy wspólnie z sąsiadami wystąpiła o zniesienie współwłasności kamienicy, Sąd Rejonowy nakazał przedzielić mieszkanie gipsowym murem, ponieważ połowa z niego, ok.30 m2, to według planów budynku - już część sąsiedniej kamienicy, a więc nie jej, choć za nią zapłaciła. Ściana podzieliła więc na pół nie tylko jej salon, ale i życie, zachwiała wiarę nie tylko w sąd, ale i w ochronę prywatnej własności oraz zasadę współżycia społecznego. Zachwiała też wiarę w państwo.
O ile więc historia ta, biorąc pod uwagę realia naszego „dzikiego kraju”, w którym nie takie absurdy są możliwe, nie powinna aż tak bulwersować, o tyle staje się pewną metaforą podziału społeczeństwa, a konkretnie zepchnięcia jego połowy za przysłowiową ścianę, od której ledwo odbija się głuche wołanie o normalność, sprawiedliwość, a także zwyczajną, ludzką przyzwoitość. O linii podziału w polskim społeczeństwie wypowiadali się wielokrotnie politolodzy, socjologowie, historycy, ludzie polityki i mediów. Ciekawe jest to, że ich głosy nie są obiektywne, zależą bowiem od tego, po której stronie przysłowiowej ściany aktualnie się znajdują: czy liżą siding czy polerują gładź (ciekawe, co wybrał Ziemkiewicz), by zadowolić płatnika, chowając do kieszeni własny honor. Większość tych opinii jest zresztą nietrafiona, bo dotyczy podziałów naturalnych: historycznych, politycznych, światopoglądowych, które istniały od zawsze, ale nie doprowadzały do aż tak dotkliwego rozbicia. Ci zaś, zwracający uwagę na pogłębiające się podziały cywilizacyjne, spowodowane również różnicami geograficznymi czy regionalnymi, podziały edukacyjne, nierówności w dostępie do kultury czy innych dóbr gwarantowanych konstytucją, w rzeczywistości opisują skutek, nie dotykając przyczyny. Czyli istoty polskiej transformacji, zainicjowanej przez pierwszego premiera – niekomunistycznego komunistę, z niezmywalną plamą na honorze ze Żołnierzy Wyklętych, za biskupa Kaczmarka, za dogadywanie się z Jaruzelskim i Kiszczakiem. Przyjęcie takiego kształtu Polski amoralnej, Polski nietykalnych i uprzywilejowanych, która w biegu do ściany z napisem „wygrani”, stworzyła własne, partyjne kryteria uczestnictwa i zwycięstwa, musiała być naturalną zgodą na straconych, poniewieranych, ściśniętych za przysłowiową ścianą wykluczenia. Podwaliny pod ten mur dzielący Polaków, z każdym rokiem coraz wyższy, bardziej szczelny, mocniejszy i nie do przebicia, był przykryciem geszeftów prywatyzacyjnych i tajemniczych, do dziś niewyjaśnionych śmierci ich tropicieli. Nic więc dziwnego, że w 2005 roku, chcących prześwietlić ten mur, rozebrać go i osądzić budowniczych, spotkała szaleńcza krytyka, nagonka i oskarżenia o burzenie systemu. Bo mur był i ma być systemowy, nieśmiertelny, chroniący władzę wraz z jej mocodawcami przed narodem.
Jeśli więc teraz, na kolejnej Radzie Krajowej PO, jak mówią niektórzy – egzekutywie, bo podobny klimat i relacje: wódz – poddani, premier Tusk – czyli Roga(cz)ś z doliny Motławy, krytykuje prezesa PiS za to, że nie docenia osiągnięć III Rzeczpospolitej, zagraża „wielkiej zmianie”, powodowany, jak to określił „złością albo polityczną i społeczną ślepotą”, to tylko dowód, że polska nienormalność, o której pisał Tusk w 1987 roku, szczególnie za jego rządów, to właśnie ta sama ściana, postawiona w poprzek Polski, która ma dzielić nadal. A kto nazbyt wychyla się na zakazane terytorium, a nie daj Boże dopuszcza się krytyki, musi liczyć się z konsekwencjami. A to dostanie za słoną zupę z pieprznymi epitetami na twitterze albo uderzą w niego raportem z likwidacji WSI, który podobno można było kupić na bazarze. Przesadnie dociekliwy zostanie zmieszany z esbeckim błotem, a maszerującym patriotom podrzucony będzie jakiś szkalujący transparent. Za karę za „nocne ganianie po mieście”. Bo to faszystowscy eurosceptycy, więc po co szlajają się też po Majdanach, w dodatku ubiegając władzę? Trzeba ich opluć, zabrać immunitet, wcześnie zabierając krzesło, samolot czy odgradzając się od nich metalowymi barierkami, takimi, jak te ostatnie, pod domem chorującego na 13 grudnia zbrodniarza, okrzykniętego przez III RP człowiekiem honoru. I gdyby nie rozwalili polskiego rybołówstwa, można by się było po nich spodziewać zdechłej ryby na wycieraczce. Czy to już mafia, jak mówią niektórzy, czy tylko walka klasowa, która, w miarę postępów w budowie socjalizmu - jak mówił dziadek Marks - zaostrza się? Bo był już sezon polowań na kaczki, później wyrżnięcie watahy, zapowiedź patroszenia, teraz nawet swoich, nieprawomyślnych, wycina się w pień, jak swego czasu śp. Płażyńskiego, Olechowskiego, później Rokitę, Gowina. Teraz Schetyna wypchnięty za mur, a kolejnych "konkurentów" czeka ten sam los.
A premier Donald Tusk, taki „Miś” na miarę naszych czasów, bynajmniej nie z żelaza, jak mówi o nim Ewa Kopacz, bardziej z plasteliny, owładnięty wręcz psychopatyczną nienawiścią do przeciwników, przerażony utratą władzy i wstydem za rządy kolesi-nieudaczników (a jest za co się wstydzić), wymyśla rozwiązanie na miarę Jaruzelskiego i Rakowskiego. Ostatni level, czyli drugie życie – z grubą kreską i okrągłym stołem - by utrzymać się przy władzy, bo innych szans na jej kontynuację nie ma. Najpierw jednak powinno być oświadczenie, że „Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią” więc trochę nie ta kolejność, wie o tym nawet szef MON Tomasz Siemoniak, bo 13 grudnia spotyka się z weteranami „ludowej” armii WP i gen. F.Puchałą, odpowiedzialnym za przygotowanie planów stanu wojennego, który opowiada, jakim to „olbrzymim potencjałem intelektualnej i merytorycznej wiedzy” dysponują (akurat co do tego nie ma wątpliwości) i zachęca do wykorzystania ich doświadczeń. Z kim premier Tusk chce usiąść przy nowym „okrągłym stole”, bo Jaruzelski z Kiszczakiem już nie dadzą rady, a generałowie Parulski i Janicki tym bardziej. Może z SOWĄ Dukaczewskiego, bo na pewno nie z „Solidarnością”, związkiem zawodowym zrzeszającym 10 milionów Polaków, o którym zapomniano nawet w sejmowej ustawie, ani z opozycją, czyli PiS, którą oskarża o wszystko. Nawet o niepowodzenia Małgorzaty Tusk, która – jak mówi – stara się udzielać, ale nie jest to łatwe zadanie, bo poprzedni szef rządu nie miał żony. Ale poprzedni prezydent miał i też jej się nie udało, więc może to nie wina Prawa i Sprawiedliwości? A może kolejność ustalona przez premiera Tuska jest jednak prawidłowa? Bo najpierw wojna z narodem, szczelny mur nienawiści, później okrągły stół, by uciec od rozliczenia za katastrofę gospodarczą i polityczną, do której doprowadził Polskę.
---------
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Czytelnikom wiary w zmianę na lepsze, w obalenie nie muru, ale jego budowniczych, którzy wykluczają Polaków, lżą i dzielą sprawiając, że czujemy się samotni i pozbawieni bezpieczeństwa. Ale jeśli 8-letni Kevin sam w domu potrafił wywieść w pole złodziei i bandytów, to nam, dorosłym Polakom musi się udać.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3104
to pełen kompleksów bełkot
Hmmmm.. i przed tym PiSem Tusk trzęsie się ze strachu i przegrywa z nim w sondażach. Jak na polityka, to marne ma rozeznanie własnej pozycji. O umiejętności godnego przegrywania nie wspomnę. Małżonka trafnie go oceniła.
I jakże dosadnie :)
murem ponieważ połowa z niego, ok.30 m2, to według planów budynku - już część sąsiedniej kamienicy, a więc nie jej, choć za nią zapłaciła. Ściana podzieliła więc na pół nie tylko jej salon, ale i życie, zachwiała wiarę nie tylko w sąd, ale i w ochronę prywatnej własności oraz zasadę współżycia społecznego. Zachwiała też wiarę w państwo.
*** A to znaczy, ze notariusz byl dyletantem poniewaz nie sprawdzil stosunkow wlasnosciowych nalezycie.
Jak widac, mieszkanie rozciagalo sie na dwie kamienice.
Powinien zapewnci prawo wlasnosci w obydwoch, tylko ze jezeliby poinformowalby klientke o stanie rzeczy, zrezygnowalaby z nabycia.
A teraz potrzebuje tylko wyroku, ze moze zrobic drzwi miedzy dwoma kamienicami.
No bo przeciez druga polowa do niej rowniez nalezy.
Czy nie?