„Była sobie raz dziewczynka...” Tak zaczyna się ta bajka i nie będzie to niczym oryginalnym dla czytelników tego gatunku, choć nie wiemy na pewno, czy rzeczywiście będzie prawdziwa, czy może to wytwór autokreacji i bujnej wyobraźni jej bohaterki i zarazem autorki swej własnej bajki. Nie wdając się jednak w niuanse genezy samej bajki ani jej morfologii, a także w roztrząsanie dlaczego to dziewczynki zwykle, a nie chłopcy (prócz „Antka” i „Janka Muzykanta” ma się rozumieć), są jej bohaterami, musimy przyjąć jej fabułę za aksjomat, bo jeśli istnieje w mediach i necie, to znaczy, że jest prawdą. Prócz połatanych butków, bo nosi turkusowe balerinki. A więc wypada zacząć, jak w każdej bajce od tła, na którym bohaterka przeżywa krótki, jak sama bajka, fragment swego życia, który z założenia samego gatunku nigdy błękitny nie jest, a tym bardziej różowy. Zwykle bohaterka pochodzi albo z ubogiej rodziny, albo jest sierotą - sama na świecie jak palec - albo, co gorsze, mieszka z okrutną macochą i jej rozwydrzonymi córkami. Sytuacja w każdym wypadku mało komfortowa i stresogenna tym bardziej, że to drugie, szersze, bliżej nieokreślone tło, zwane społecznym, koresponduje z tym pierwszym. Jawi się jako dżungla z obrotowymi dekoracjami: a to mroźnego i opustoszałego w dzień Wigilii miasta, a to ciemnego lasu, w którym szaleją wilki, a to zapyziałej wsi, za ciasnej dla jednostek wybitnych, a nawet w wielkim mieście, równie obcym i nieprzyjaznym, gdzie zawodowo nie wciśnieś ni zapałki, nie mówiąc o jej sprzedaży, co jest winą zapewne odwiecznego antagonizmu, którego najbardziej obrazowo nazwać można konfliktem dwór – czworaki, z całą pojemnością współczesnego znaczenia.
Nasza bajka więc, na razie, idealnie trzyma się konwencji. Tłem fabuły jest współczesna Polska, a dokładnie jej stolica łącznie z obrzeżami, tłem społecznym – sytuacja młodego pokolenia w konfrontacji z bezdusznym aparatem pracodawców państwowych i prywatnych, na dodatek gnębionego przez zachłanne ZUS-y i urzędy skarbowe. Dopiero na tym tle następuje wprowadzenie głównej postaci, której charakterystyka, jak w każdej bajce, pozwoli czytelnikom zapoznać się z podstawową funkcją gatunku, która otwiera zawiązanie akcji, a więc brakiem czegoś.
Czego brak bohaterce?
Pochodzi z przeciętnej rodziny, jakich w naszym kraju wiele, w której jest i radość, i choroba, zdarza się też, mimo ciężkiej pracy, i niedostatek. Również ten w sferze duchowej, który bohaterka, nazwijmy ją Sandrą, próbuje rekompensować na różne sposoby. Śpiewa w zespole dziecięcym, wygrywa konkursy wokalne, jeździ na castingi do „Ziarna” i „Roweru Błażeja”. Pisze do szkolnej gazetki, po szkole pomaga mamie w pracy fizycznej sprzątając hale i bazary. Buntuje się przeciw takiemu światu, w którym jeden ma kubeł i szmatę, drugi zaś mikrofon, sławę, splendory i zdjęcia na okładkach. Postanawia to zmienić. Rozpoczyna studia zaoczne na politologii, z czesnym 500 zł miesięcznie, co rzuca światło nie tylko na zainteresowania bohaterki, ale też na jej maturalne osiągnięcia. Ale do zniesmaczenia światem dochodzi wkrótce przekonanie o bylejakości oświaty, więc rezygnuje ze studiów, próbuje rozkręcić własny biznes przekonana, że papierek, czyli dyplom, niczego nie gwarantuje. Biznes jednak pada, a ona decyduje się na kolejną przygodę ze studiami, tym razem w Collegium Civitas na kierunku negocjacje w dyplomacji, zakończoną kolejną porażką.
Czemu, skoro od zawsze marzyła o dziennikarstwie, kierowana potrzebą pisania i opisywania świata, dokonywała tak nietrafnych wyborów? Na to też znajdziemy wytłumaczenie w bajkach, w których pierwotny względem fabuły motyw, taki jak sława, pieniądze, znalezienie skarbu czy ślub z królewiczem, a więc to wszystko, co jest konsekwencją polepszenia bytu, realizowany jest odmiennie. Przez ciężką pracę, która symbolizuje chociażby oddzielanie maku od popiołu, sprzedaż zapałek na mrozie, do zbrodni na własnej siostrze. Ale życie nie nauczyło bohaterki niczego, skoro uznała, że woli uczyć się pisząc, niż poznawać tajniki teorii pisania. Potencjalni pracodawcy pewnie myśleli inaczej, bo aplikacje, które zaczęła rozsyłać do „Wprost”, „Newsweeka”, „Polityki”, „Zwierciadła”, „Pani”, „Twojego Stylu” i jeszcze wielu innych tytułów, do agencji reklamowych i marketingowych - na managera, handlowca, a nawet do firm organizujących śluby, pozostały bez odpowiedzi. Tak samo jak jej reportaż o złych ludziach wykorzystujących młodzież na bezpłatnych stażach, którego nikt nie chciał opublikować, oraz książka, która choć podobno się ukazała, nikt o niej nie słyszał.
Ostatni więc pomysł, na który wpadła, można śmiało powiedzieć, korzystając z zasobu leksykalnego bohaterki – zatrybił. Napisała list otwarty do mediów, zaczynając patriotycznie, od życzeń z okazji święta Konstytucji 3 Maja, by przejść do informacji głównej, że porzuca Polskę, bo straciła nadzieję na godne życie, nie będzie pracowała za 6 zł na godzinę i woli zmywać gary i podłogi w Londynie. Robi zasadniczy błąd, bo zamiast kierować swój protest przeciw polityce rządu, kieruje go przeciwko młodym, którzy jak pisze „powinni ruszyć rozlazłe tyłki i powiedzieć dość”. Bo jak mówi, „wszystko się spaprało”, „na rozpęd dostała kopa”, „świat nadal milczy na jej temat”, więc „ma to gdzieś” i pakuje walizki, skoro nikt nie chce słuchać JEJ – czyli głosu pokolenia.
I tu konwencja tradycyjnych bajek, której bohaterki są bierne, całkowicie bezbronne, skrajnie naiwne i bojące się podejmowania jakichkolwiek decyzji, została zaburzona. Nasza bohaterka to bardziej „Merida waleczna”, która wzięła sprawy w swoje ręce, niż zahukany Kopciuszek. Po liście od razu stała się sławna. Udzieliła wywiadu „Wysokim obcasom”, wystąpiła w „Uwadze”, pisano o niej w necie różnie, ale pisano. O to jej chodziło, choć nieporadność językowa listu, zasób słów, błędy stylistyczne czy kolokwializmy rodem z młodej Masłowskiej, raziły zawodowych dziennikarzy. Ale też pochwalali jej upór i dążenie do celu, bo trzeba przyznać, mierzy wysoko. Mimo bycia na bakier w językiem polskim i nieznajomości języka angielskiego, głęboko wierzyła, że jej się uda zrobić karierę w brytyjskich mediach, której ukoronowaniem będzie praca w BBC, dla wielu szczyt dziennikarskich umiejętności i wyznacznik sukcesu. Mamy w BBC dziennikarkę Polkę, Kasię Maderę, która ma trzy fakultety, odniosła sukces, na który rzetelnie pracowała dziesięć lat i która zawsze powtarza, że skromność poparta profesjonalizmem jest o wiele więcej warta niż popularność bez wartości.
I wreszcie mamy punkt kulminacyjny naszej bajki. Sandra wraca z Londynu, co było do przewidzenia, bo nigdzie wcześniej nie zagrzała miejsca na dłużej. A może również dlatego, że BBC nie chciało kupić jej zapałek, bo nie umiała ich sprzedać, odpowiednio zareklamować, inteligentnie opakować w swoją historię niedocenionej i uciśnionej bohaterki i nakleić nalepkę: Polish fable. Ale, jak każda bajka, jej historia dobrze się kończy. Wraca do kraju na pogardzany wcześniej bezpłatny staż, który zaproponowała jej „Superstacja”. Gdyby było to Antyradio, czytelnicy mogliby pomyśleć, że to antybajka. A to najprawdziwsza prawda, której morał może zaskoczyć lubiących szczęśliwe zakończenia typu: „i żyli długo i szczęśliwie”, że nie każda pocałowana żaba zamienia się w księcia.
Tekst opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3053