Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Rozważania o wojnie domowej

Free Your Mind, 04.01.2011


„Polskie społeczeństwo, my wszyscy wciąż jeszcze mamy w sobie gen niewolnictwa, mamy w sobie gen zaszczepiony przez komunizm. Powinniśmy ten gen jak najszybciej z korzeniami wyrwać”
Janusz Kurtyka

* * *
„Awanturnikom trzeba skrępować ręce, zanim wtrącą ojczyznę w otchłań bratobójczej walki”
Jaruzel, 13.XII.1981

„Nie może być takiego miejsca, gdzie nas nie ma”
Erich Mielke



1.
Właściwie to wojna domowa toczy się w Polsce nieprzerwanie, odkąd zaczęli się tu panoszyć, zakładając swoje własne państwo, agenci Moskwy. Patrząc zresztą z tej perspektywy, historia współczesna naszego kraju nie jest jakoś szczególnie skomplikowana, gdyż albo staje się po stronie ruskich agentów („rewolucja”), albo po stronie ludzi z tymi agentami walczących, czyli „kontrrewolucji”. Niesamowite jest zarazem to, że to rozróżnienie jest aktualne w połowie 2010 roku, w XXI wieku. Jest jednak aktualne, odkąd się okazało, że dla ruskich agentów zamach smoleński nie jest żadnym zamachem, a tragedia smoleńska nie jest żadną tragedią.

Ilekroć czytam opracowania o stalinizmie, ilekroć oglądam kroniki filmowe z tamtych piekielnych czasów, tylekroć zastanawiam się, skąd się brali ci, którzy z uśmiechem paradowali na pochodach oraz którzy zgłaszali dobrowolny akces do służby komunistycznym oprawcom – ludziom, co gwałcili, zabijali, torturowali niewinnych, siali potworne kłamstwo od świtu do nocy, łamali innych, uważając się za wysłanników lepszego świata. Otóż tacy od paradowania i służby oprawcom biorą się z ulicy. Jeśli jest potrzeba, to zwyczajnie zgłaszają się ochotnicy na volksdeutschów, na TW, na „życzliwych”, na funkcjonariuszy. I uważają, że „tak trzeba”, bo „takie są czasy”.


2.
J. Staniszkis w książce „Antropologia władzy” (Warszawa 2009), w rozdziale dotyczącym 'antropologii komunizmu' pisze tak o swoich doświadczeniach związanych z lekturą teczki (s. 195-197):

„szok nagłej utraty niewinności (mimo że nic się w sferze faktów nie zmieniło), związany z koniecznością spojrzenia na siebie zimnym, rybim okiem ubecji, wywołał – przynajmniej u mnie, paroksyzm nienawiści. Takiej, jakiej nie czułam przedtem, gdy komunizm jeszcze istniał. I owa nienawiść, projektowana wstecz, zaciera ostrość zapamiętanego obrazu komunizmu, u mnie zresztą zawsze stanowiącego próbę budowania własnej „teorii”, jak choćby w „Ontologii socjalizmu”. Tamte opisy pozostają prawdziwe, ale zaczynam mieć do siebie żal, że stosowałam wobec tego bagna, które i mnie chciało wciągnąć, takie neutralne, „naukowe” i starające się zachować „obiektywizm” pojęcia. Dziś drażni mnie mój ówczesny brak emocji. Pamiętam, że po aresztowaniu w 1968 roku byłam zszokowana faktem, iż początkowo ubecja przypisywała mi i to, co faktycznie zrobiłam, i to, co – jak pisano w aktach ubecji – robiła Zosia Lewicka – studentka (ja nosiłam wtedy to samo co ona nazwisko po mężu – już rozwiedzionym). A ona potrafiła rzucić kałamarzem w funkcjonariusza, ganiać w glanach wymachując łańcuchem od roweru. Ona potrafiła nienawidzić. Wtedy wstydziłam się, że biorą mnie za nią. Dziś żałuję, że nie byłam nią, i nie rzuciłam jeszcze 100 razy więcej tych kałamarzy, i nie napisałam ordynarnych bluzgów na murze – a zajmowałam się „rozumieniem”. Dziś – z tym, co czuję obecnie do komunizmu (a czego nie czułam wtedy), byłabym do tego zdolna!”

To wyznanie jest o tyle ciekawe, że stanowi wyraz pewnego rozczarowania tym, że antysystemowa „czysta myśl” nie jest w stanie przynieść takich skutków, jak „czyste działanie” - ale przecież te dwie sfery nie muszą być traktowane rozłącznie. Komunizm stanowi w końcu tak wyrafinowany system łamania ludzi, że dogłębna i ideologicznie niezdeformowana wiedza o specyfice funkcjonowania systemu pozwala obywatelowi wytwarzać mechanizmy obronne, a nawet wchodzić na poziom walki z tymże systemem. Co więcej – i ta świadomość przyświeca Miastu Pana Cogito od samego początku jego działalności – rzetelna wiedza o komunizmie (zwłaszcza peerelowskim) pozwala na dostrzeżenie jego analogonu w pookrągłostołowym systemie neokomunistycznym, ocenionym po 20 latach, jak wiemy, bardzo pozytywnie przez zbrodniarza Jaruzela (który w 2009 r. stwierdził o III RP „Ta Polska mnie się podoba”). Taka ocena świadczy, że ze współczesną Polską jest coś stanowczo nie tak.

Wracając do dylematu sformułowanego przez Staniszkis, rzekłbym tak: wiedza musi iść w parze z racjonalnym, śmiałym działaniem, ponieważ pozostawanie wyłącznie na poziomie opisu i diagnozy różnych patologii systemu, nie szkodzimy mu jeszcze w żaden dotkliwy sposób, zwłaszcza jeśli funkcjonariusze systemu mogą efektywnie marginalizować „kontrrewolucyjne publikacje” – dopiero więc sprzęgając wiedzę z antysystemową aktywnością, zaczynamy być dokuczliwi. Samo działanie oderwane od racjonalnej myśli, może bowiem zostać w szybki sposób spacyfikowane lub skanalizowane przez funkcjonariuszy. Przypomnijmy sobie choćby to, jak bardzo przemyślanym i sprytnym wobec machiny terroru komunistycznego były strajki okupacyjne na Lubelszczyźnie w lipcu 1980 r. (poprzedzające strajki na Wybrzeżu). Organizatorzy strajków wiedzieli, że protest uliczny czerwoni mogą stosunkowo szybko i łatwo „zneutralizować” - zaś protest odbywający się w murach zakładu, już nie (abstrahując już od wydźwięku propagandowego, tj. faktu, że robotnicy protestują przeciwko „robotniczej władzy” i „robotniczej partii”).

Ciekawa jest kolejna, poza stricte bezpieczniacko-infiltracyjną, warstwa systemu, zaledwie przeczuta przez Staniszkis, w trakcie analiz dokumentów (s. 197-198):

„rzeczywistość zawarta w setkach już, książek wydanych przez IPN, zawierających kilometry dokumentów, też pokazuje realność komunizmu, która dla mnie wtedy, gdy w nim żyłam, nie istniała. Jest to rzeczywistość pokrętnej biurokracji (nie weberowskiej przecież, bo traktującej prawo jako instrument władzy) oparta na dokumentach, w których nie ma śladu owej, wyobrażanej przez nas sobie (bo ja osobiście nie znałam środowiska komunistycznego aparatu) magii władzy, czy – dyktatu idei. Wychodzi prostactwo, strach (także jednego przed drugim, zwierzchnika przed podwładnym i odwrotnie); myślenie o tym, jak przetrwać następny miesiąc. Nie ma dyktatu mocy. A gry z Moskwą i próby własnej strategii, czy np. żmudny proces rozmontowywania węzła partia-państwo, który zaczął się jeszcze w stanie wojennym, (jego kulminacją była wymiana nomenklatury na służby dokonana przez Jaruzelskiego w 1987 roku – notabene większość z nich przetrwała do dziś), oczywiście w owych dokumentach nie jest odnotowana. Dla mnie wyglądają one jak parawan, za którym coś się jeszcze ukrywa.” [podkr. - F.Y.M.]

Zwracam uwagę na tę „matrioszkową” czy „cebulową” strukturę komunizmu, ponieważ myśląc o walce z systemem należy pamiętać o tym, w którą jego część/warstwę planuje się uderzenie, jak też o tym, czy planowane uderzenie jest w stanie dotrzeć do wyznaczonego celu. Elastyczność zamordyzmu bolszewickiego polega bowiem na tym, że jest on w stanie pokierować nawet tymi środowiskami oraz tymi emocjami, które są antysystemowe i użyć ich do... wzmacniania systemu. Klasycznym, podręcznikowym przykładem „przejmowania” i „przekierowywania” antysystemowych nastrojów, było zgadzanie się przez czerwonych z niezadowolonymi z powodu braków w zaopatrzeniu, obywatelami i tłumaczenie obywatelom - tychże braków - strajkami. Gdy natomiast strajków już nie było, a braki mimo to pozostawały, to tłumaczono je sankcjami amerykańskimi i obojętnością władz USA na los głodzonych Polaków.

A. Golicyn pisze w swej najsłynniejszej książce („Nowe kłamstwa w miejsce starych”, Warszawa 2007) o kreacyjnych zdolnościach czerwonej policji politycznej już w pierwszych latach po „zwycięstwie rewolucji” (chciałoby się powiedzieć „zwycięstwie demokracji”, lecz to zabrzmiałoby chyba zbyt złowrogo):

„W 1921 roku, na samym początku NEP-u, OGPU [ówczesna Bezpieka bolszewicka – przyp. F.Y.M.] stworzyła w Rosji Sowieckiej fałszywą organizację antysowiecką, Sojusz Monarchistyczny Rosji Środkowej. Założona przez carskich generałów w Moskwie i Leningradzie, niegdyś istniała naprawdę, została jednak zlikwidowana przez tajne służby w latach 1919-1920. Organizacją nominalnie kierowali jej byli członkowie, w tym dawni carscy generałowie, a także członkowie starej arystokracji, którzy przeszli na stronę Sowietów. Ich lojalność wobec reżimu sowieckiego nie podlegała wątpliwości, ponieważ zdradzili dawnych przyjaciół z podziemia antykomunistycznego. Byli to carscy generałowie Brusiłow i Zajonczkowskij, były carski attaché wojskowy w Jugosławii [Serbii], gen. Potapow, a także b. carski urzędnik z ministerstwa transportu Jakuszew. Najbardziej aktywnym członkiem „Trustu” był dawny oficer wywiadu Sztabu Generalnego w carskiej Rosji, który używał wielu nazwisk, a jedno z nich to Opperput.

Agenci „Trustu” podróżowali za granice i ustanawiali poufne kontakty z prawdziwymi przywódcami antykomunistycznej emigracji, rzekomo w celu koordynacji działań przeciw reżimowi sowieckiemu. Wśród ważnych przedstawicieli emigracji, z którymi się spotykali, byli Borys Sawinkow oraz generałowie Wrangel i Kutiepow. Agenci przekonywali swoje kontakty, że monarchistyczny ruch antysowiecki, który reprezentowali, dobrze już okrzepł i spenetrował wyższe szczeble w armii, służbach bezpieczeństwa, a nawet w rządzie i że w swoim czasie będzie mógł przejąć władzę i przywrócić monarchię. Przekonali przywódców emigracji, że system przeszedł radykalną przemianę: komunizm zawiódł, ideologia była martwa, aktualni przywódcy nie mieli nic wspólnego z fanatycznymi rewolucjonistami z przeszłości. W głębi serca byli nacjonalistami, a ich reżim ewoluował w stronę umiarkowanego reżimu narodowego i miał wkrótce upaść. NEP miał być pierwszym poważnym ustępstwem na drodze do przywrócenia w Rosji kapitalizmu. Wkrótce miały nastąpić koncesje polityczne. Z tego powodu, jak przekonywali agenci „Trustu”, każda interwencja czy wrogi gest ze strony mocarstw europejskich lub ruchu emigracyjnego byłyby co najmniej złymi pomysłami, jeśli nie tragicznymi, jako że zjednoczyłyby tylko Rosjan wokół rządu i w ten sposób przedłużyłyby jego trwanie.

(…)
W czasie kiedy „Trust” rozkwitał, OGPU przejęła kontrolę, całkowicie lub częściowo, nad dwoma dalszymi ruchami obliczonymi na wpływanie na klimat polityczny sprzyjający dla NEP. Były to ruch „Zmiana Znaków Drogowych” i ruch „Euroazjatycki”. Pierwszy był wykorzystywany przez sowieckie tajne służby w celu zwodzenia emigracji i europejskich intelektualistów, że ideologia komunistyczna była w odwrocie, a reżim sowiecki ewoluował w stronę umiarkowanego państwa narodowego. Ruch publikował w Paryżu i Pradze, przy nieoficjalnym wsparciu obu rządów, tygodnik „Zmiana Znaków Drogowych” , a w Berlinie gazetę „W Przeddzień”. W 1922 roku, nieco ryzykownie, rząd sowiecki zezwolił na wydawanie w Moskwie i Leningradzie dwóch czasopism, „Rosja” i „Nowa Rosja”. Miały one na celu wywierać podobny wpływ na inteligencję wewnątrz kraju.” (s. 16-18)

Podobne działania stosowała ubecja w Polsce, choćby tworząc V Komendę WiN, że o penetrowaniu „opozycji demokratycznej” z lat 70. i 80. nie wspomnę.

Historia z NEP-em i jego propagandową osłoną warta jest wspomnienia także z tego powodu, że o powrocie do tej strategii w trakcie „iluzji przebudowy” systemu pisał Golicyn w swej późniejszej książce pt. „Perestroika Deception”. Zwracam zarazem uwagę na to, że już w 1921 r. czerwoni potrafili symulować „koniec komunizmu”. Byłoby to nawet zabawne z dzisiejszej perspektywy, gdyby nie świadomość tego, ile milionów ofiar przyniosły następne dekady ich „rządów”.


3.
Przenieśmy się teraz do „Polski Ludowej” do kwietnia roku 1949. Zdzisław Broński „Uskok” (na miesiąc przed śmiercią) na ostatnich stronach swojego, wydanego kilka lat temu dzięki staraniom IPN-u, „Pamiętnika” (Warszawa 2004), przytacza taką scenę w domu aresztowanej później przez ubecję2, Stefanii Zarzyckiej:

„Wtem psy umilkły całkowicie, jakby zmuszone do milczenia. Zrobiło się więc jeszcze ciszej i wtedy obok domu, przy ścianie, w której z tego pokoju ona nie było, dały się słyszeć zmieszane kroki. Jednocześnie do pokoju wróciła pośpiesznie, lecz z opanowaniem, gospodyni, z nią „Wiktor”.

Tak! Na jaśniejszym tle ścieżki wiodącej do budynków gospodarskich od domu mieszkalnego widzieliśmy kilka zbliżających się sylwetek. A więc są już po jednej i drugiej stronie domu! Otoczeni! Słychać wyraźnie kroki i przyciszone głosy przy drzwiach wejściowych. Na dole jakiś hałas. Spojrzałem znów przez okno. Teraz i tutaj zauważyłem sylwetkę przechodzącego pod ścianą człowieka.

- Może jednak nasi? Może pomyłka? Przywidzenie? - przewijało mi się w moim umyśle przypuszczenie, choć to, co się dokoła działo, zaprzeczało takim przypuszczeniom.
- Resort!3 O Boże! Wywalili drzwi! Ratujcie się jakoś! - to były słowa gospodyni, która starała się przy tym uspokoić dzieci.

Oczywiście każdy z nas już wiedział, co robić należy. Sytuacja była ciężka, ale do ostatniej chwili trzeba było wykorzystać każdą możliwość.

Każdy z nas miał automat, pistolet i dwa granaty. Z pokoju, w którym się znajdowaliśmy, przechodziło się do przedpokoju, po czym następnymi drzwiami na korytarz. Korytarz kończył się załamaniem w inny korytarzyk, z którego znów były wejścia do innych pomieszczeń oraz schody wiodące do drzwi wejściowych. „Łach[y] (tak zawsze nazywa „Żelazny” ubejców) byli już wewnątrz i dochodzili do korytarzyka, przeszukujące zakamarki z piwnicami włącznie. Tutaj już posługiwali się światłem latarek elektrycznych.

Iść na nich byłoby szaleństwem. Zresztą nie mieliśmy tego zamiaru. W przedpokoju, o którym była już mowa, prócz drzwi prowadzących na korytarz, były drugie, prowadzące bezpośrednio na dwór. (…)

„Wiktor”, który widział łachów najdokładniej i nie miał złudzeń, stał już w pogotowiu przy drzwiach z przedpokoju na korytarz. Stanąłem po drugiej stronie tych drzwi, a „Żelazny” obserwował, co się dzieje przy drzwiach oszklonych. Za załamaniem, na korytarzu, panował już ruch i gdy stanąłem koło „Wiktora” - łach świecąc latarką – wszedł na większy korytarz oświetlając drzwi, przy których staliśmy.

Ilu ich tam weszło, nie wiemy, bo oślepiło nas światło latarki. Oni mogą nas nie zauważyć, bo zza framugi byliśmy wychyleni tylko tyle, ile trzeba było dla obserwacji i wysunięcia luf. Gdy łach ze światłem wysunął się na środek korytarza - „Wiktor” rąbnął doń długą serię ze swego automatu. Ja automatycznie wypuściłem też parę pocisków. Światło zgasło i rozległ się jęk. Na mniejszym korytarzu i schodach tumult, ale jeszcze nikt stamtąd nie strzela. I choć było to już wbrew wszelkiej logice, mimo woli wyrwał mi się pytający okrzyk: - „Strzała?” odpowiedzi oczywiście nie było, a ja zająłem się czym innym. Na te drzwi łachy już wyraźnie nie pójdą i trzeba szybko wykorzystać zamieszanie przy nich powstałe.

„Wiktor” rzucił już jeden i drugi granat przez oszklone drzwi na zewnątrz, a ponieważ z zamkiem nie mógł sobie poradzić ręką, puścił weń serię z automatu. „Żelazny” mu pomagał, przygotowując swoje granaty.

Pobiegłem do pokoju, odbezpieczając swój obronny, zrzutowy angielski granat – który, nawiasem mówiąc, nosiłem przy sobie już piąty rok – i skierowałem się do okna. W ciemnościach, gdzieś przy łóżku, szeptały strwożone dzieci. Gospodyni znajdowała się obok nich. Gdy zobaczyła mnie wracającego do pokoju, przyjęła to widocznie za znak naszego niepowodzenia i zapytała: - Nie dacie rady? Może na strych? O Boże! Ratujcie się!...” (s. 260-262)

Czerwoni okres powojennego antysowieckiego powstania nazywali, jak wiemy, „wojną domową”. Termin ten, jak większość słów używanych przez komunistów, był oczywiście zakłamany. Ani czerwoni nie byli u siebie w domu (stanowili ludobójczą awangardę sowieckiego agresora), ani też nie traktowali Polski jako domu, lecz jako podległą Moskwie „riespublikę”. Co więcej, to oni z pomocą czerwonoarmistów i enkawudzistów zwalczali wszelkimi możliwymi metodami, z najokrutniejszymi torturami włącznie - żołnierzy niepodległościowych oddziałów, niegdyś walczących z okupantem niemieckim, a teraz rosyjskim (którego interesy reprezentowali właśnie czerwoni). Wspominam o tym w kontekście innego załganego w nowomowie peerelowskiej określenia: „bratobójcza walka” (przytaczanego przeze mnie na wstępie w cytacie z Jaruzela z jego haniebnego przemówienia grudniowego) – komuniści bowiem nie byli (bo nie mogli być) żadnymi braćmi Polaków. To byli – bo musieli być – dla każdego polskiego patrioty – śmiertelni wrogowie.


„Wojną domową” straszył więc czerwony przez dekady swej uzurpacji po II wojnie (http://wiadomosci.dzienn…) – ale, co ciekawsze, straszył nią również, po „obaleniu komunizmu”, establishment III RP. Wujek Adaś przecież widział IPN jako właśnie czynnik generujący „wojnę domową” (http://rekontra.salon24…), zaś wujek Jędruś, w czasie prezydenckiej kampanii wprost taką wojnę ogłosił w ramach skrzykiwania pospolitego ruszenia do oporu przed kaczystowską kontrrewolucją.


4.
Ludzie „resortu” byli bezwzględni nie tylko wobec osób sprzeciwiających się systemowi, ale i wobec tych funkcjonariuszy, którzy wykazywali niesubordynację. Toczyli więc właściwie wojnę także między sobą:

„11 sierpnia 1962 r. porucznik Stasi Walter Thräne wraz ze swą kochanką, 22-letnią pielęgniarką z oddziału dla niemowląt, Ursulą Schöne, osiedlili się w Berlinie Zachodnim. Kiedy Stasi dowiedziało się o ich ucieczce, w pokoju służbowym ministra odbyły się trzy narady. Mielke wydał rozkaz sprowadzenia uciekinierów z powrotem.

Thräne zdał się na tzw. tajnego informatora (GI) – jak nazywał się wtedy w żargonie MfS nieoficjalny współpracownik (IM) – który jemu i jego przyjaciółce załatwił zachodnioniemieckie dowody osobiste oraz zorganizował przelot do Republiki Federalnej Niemiec. Ale tenże tajny współpracownik pozostawał w stałym kontakcie z MfS i zdradził miejsce pobytu Thränego. Razem z innymi ludźmi Stasi zwabił Thränego i jego przyjaciółkę w pułapkę do Austrii. W oczekiwaniu na odstawienie ich do nowego kraju, 5 września 1962 r. Thräne i jego towarzyszka wsiedli do samochodu swego znajomego, który ich podwiózł do pobliskiego kamieniołomu, gdzie czekali już na nich funkcjonariusze Stasi. Ci wyciągnęli Thränego oraz jego przyjaciółkę z samochodu i pobili oboje do nieprzytomności. Następnie oprawcy przewieźli swoje ofiary przez zieloną granicę do ČSRS. Stamtąd 6 września przetransportowano ich samolotem do Berlina Wschodniego. Mielke już wcześniej zaaprobował plan uprowadzenia zbiegów i – uzgodniwszy z władzami ČSRS pomoc strony czeskiej przy przekraczaniu granicy oraz przy przechowaniu więźniów – zabezpieczył jego wykonanie.

Walter Thräne znikł na dziesięć i pół lat, Ursula Schöne na ponad trzy lata, zamknięta w areszcie śledczym MfS w Berlinie-Hohenschönhausen.

Tożsamość Thränego została zastąpiona numerem 595. Jako bezimienny więzień wylądował w celi całkowitego odosobnienia i otrzymał zakaz pisania. Nie wolno mu też było, w przeciwieństwie do innych skazanych, podjąć pracy poza zakładem karnym. Pozbawiono go światła elektrycznego. Niekiedy zamykano go w celi z luksferami służącymi za okno, a czasem w piwnicznym lochu, gdzie do spania pozostawała mu tylko podłoga. Jego rodzice uważali go za zmarłego, podczas gdy w rzeczywistości zamurowano go za życia.”4

Nie ma drogi powrotnej z piekła. (Niestety tej prostej prawdy nie ujmują filmy typu „Życie na podsłuchu” (2006), gdzie oficerowie niemieckiej Bezpieki wcale nie są tacy źli, jak ich diabeł maluje, przeciwnie, boleją nad egzystencją obywateli, zwłaszcza jeśli ci ostatni są intelektualistami). Pamiętamy też historię A. Litwinienki, która wydarzyła się w XXI w. w jednym z najbardziej cywilizowanych krajów współczesnego świata.


5.
To takie tylko odpryski - do medytacji. Rzućmy może teraz okiem na migawkę z Jemenu, także (jak ta pokazywana chwilę temu, widokówka z NRD) z lat 60. Rafał Gan-Ganowicz w książce „Kondotierzy” (Warszawa 1999) przytacza następującą scenę:

„Doczekaliśmy się zmierzchu, a później nocy. Teraz nadjeżdżał z hukiem, łomotem i zgrzytem T-54. Pojedynczy. Opanowałem instynktowny strach. Zwyciężyła rutyna. Wsunąłem pocisk do rury bazooki, podłączyłem przewód elektryczny. Jemeńczycy, na mój rozkaz, ustawili sowiecki, zdobyczny erkaem. Rzecz zdawałaby się prosta: strzelić w czołg i wiać. Ale strzał, nawet celny, niekoniecznie neutralizował załogę i jej broń – działo, karabin maszynowy i miotacze granatów. Czołg wynurzył się z ciemności. Czarna, groźna sylwetka na tle ciemnogranatowego nieba. Dla sowieckiej załogi (tylko Sowieci poruszają się nocą) była to rutyna. Nikt nigdy nie zaatakował ich na ich własnym terenie. Czarna masa żelastwa przetoczyła się przez przełęcz. Kiedy czołg przejeżdżając o pięćdziesiąt metrów do naszej kryjówki nastawił nam flank – dałem ognia. Rura bazooki wyrzuciła wstecz dwumetrowy płomień, który rozjaśnił najbliższą okolicę zdradzając tym samym nasze stanowisko. W sekundę później drugi błysk: pocisk uderzył. Czołg stanął. Drgnął jeszcze i zamarł. Chwila ciszy i wybuch. Płomienie zaczęły lizać boki unieruchomionego potwora. Uciekającą załogę ścięła seria erkaemu wystrzelona przez moich jemeńskich towarzyszy. Musieliśmy wiać w góry.” (s. 237)


6.
Wojna jest mechanizmem napędzającym komunizm. Wróg jest zrazu wewnętrzny i wlecze się „w ogonie rewolucji”, ale z czasem pojawia się też na zewnątrz, w krajach „imperialistycznych” dążących oczywiście do zgaszenia płomienia społecznego postępu. System hartuje się i doskonali – dzięki eliminowaniu wrogów. Kto wie zresztą, czy metody rozpracowywania i likwidowania „kontrrewolucji” nie są jedynym istotnym celem agenturokracji, dla której komunizm wojenny tak naprawdę się nigdy nie kończy. Bez wojny komunizm nie jest w stanie torować sobie przedpola. Wojnę prowadzi zarówno na poziomie fizycznym, jak i kulturowym. Poza wojną też żadnej innej rzeczywistości nie jest w stanie zaoferować, ponieważ jest ustrojem usankcjonowanego zła.

Co sprawia, że agenci są tak skuteczni w swych wojennych działaniach? Podstawowym atutem specsłużb jest fachowa wiedza psychologiczna o zwykłych ludziach (J. Reykowski nie bez powodu służył jako doradca Jaruzela i scenarzysta „psychologicznej strony” stanu wojennego). Mają one rozpracowane profile osobowościowe poszczególnych grup społecznych (ludzi niewykształconych, ludzi wykształconych, naukowców, duchownych, artystów etc.) i tym rozpracowaniem się kierują w planowaniu zadań. Poza tym funkcjonariusze wiedzą o zasadzie konformizmu społecznego (tj. że większość ludzi woli się „nie wychylać” i wzdraga się przed gwałtownymi zmianami – typu nagła utrata pracy, nagłe przenosiny, nagły nalot funkcjonariuszy, nagłe zatrzymanie etc.) oraz o tym, że ludzie są istotami społecznymi, czyli nie chcą podlegać izolacji społecznej.

Służby mogą funkcjonować w cieniu, czyli „pokojowo”, całymi latami - wkraczają do gry w momencie, gdy ich rozpoznanie sytuacji dowodzi, że wymyka się ona spod kontroli, czyli że np. istnieje szansa, że środki stosowane do „dyscyplinowania” poszczególnych grup społecznych, przestaną być skuteczne. Dajmy na to uruchamiana jest jakaś kampania propagandowa w sterowanych przez agenturę mediach i nagle „wrogi element” uruchamia na tyle skuteczną kontr-kampanię w mediach niezależnych/antyreżimowych, że ta pierwsza spełza na niczym albo trafia jedynie do „żelaznego audytorium”, a więc do pożytecznych idiotów, którzy zawsze grzecznie słuchają, a następnie z pełnym przekonaniem powtarzają to, co oficerowie prowadzący każą. Gdy zaś sytuacja robi się wyjątkowo dla agentury niebezpieczna, wojna przenosi się (wraca) z poziomu kulturowego na poziom fizyczny i wchodzi w fazę bezpośredniego likwidowania wrogów systemu.


7.
Co sprawia, że tylu ludzi chce być agentami? Bycie Uebermenschem. Nadczłowiek jest panem losu „szarych obywateli”, a sam żyje w świecie bez jakichkolwiek reguł – sam najwyżej jakieś reguły doraźnie sobie wyznacza, jeśli ich do czegoś potrzebuje. Agenturokracja to system przypominający gnijące od środka jabłko. Z zewnątrz może mieć ono twardą i nawet apetycznie wyglądającą skórkę, lecz w głębi toczone jest przez robactwo. Związek bolszewików z anarchistami (mimo że tych ostatnich po „rewolucji” tępiono) nie był przypadkowy – w gruncie rzeczy przecież komunizm nie generuje żadnego tworu państwowego, lecz „antypaństwo”. Oczywiście nie jest to rzeczywistość marzeń anarchistów, ale sama myśl, że tradycjonalistycznie rozumiane państwo (zwłaszcza to opierające się na rodzinie i społeczeństwie trzymającym się jakiegoś klarownego systemu wartości) należy „posłać do diabła”, jest przez czerwonych zrealizowana w sposób bardzo konsekwentny. Konstruują twór, na czele którego (programowo) stają zbrodniarze, zwyrodnialcy, analfabeci i głupcy; ten twór nie tylko eksploatuje „obywateli sowieckich”, ale ich traktuje wprost jako niewolników i potencjalne zagrożenie „porządku komunistycznego”.

Dlaczego agenturze rządzącej Polską wojna była i (jak widzimy dziś) wciąż jest potrzebna? Gdyż wojna niszczy wspólnotę – zorganizowana, obywatelska, a zwłaszcza narodowa wspólnota jest dla agentury zagrożeniem; ta wspólnota wyłania zwykle własne elity i spycha uzurpatorów na margines. Pytanie zatem nie polega na tym, czy z agenturą rozwalającą systematycznie nasz kraj, walczyć, ale jak walczyć, by walczyć skutecznie.


8.
Jakoś nie mogę się uporać z tym poczuciem zdumienia, bezsilności, aż w końcu wściekłości i pogardy, gdy po 10 kwietnia usiłowałem znaleźć w fachowych pismach o wojskowości, walce z terroryzmem, służbach specjalnych, lotnictwie etc. jakieś poważne materiały na temat smoleńskiego zamachu. Jakby to (już albo w ogóle) była Rosja, a nie Polska. Czy taką „ciszę medialną” załatwia ktoś jednym telefonem, czy też redakcje „same” wiedzą, że najważniejszego dla Polaków tematu nie należy ruszać?

Z drugiej jednak strony coraz wyraźniej ujawnia się uruchomiony już w tygodniu żałoby antypolski, antynarodowy i – co warte podkreślenia – antykatolicki ruch, który celnie nazwano „Antysolidarni 2010” (http://www.naszdziennik…) podsycany przez zaprzańców, którzy chcieliby ujrzeć znowu polską krew na ulicach. Agentura doskonale bowiem zdaje sobie sprawę z tego, że Polacy, którym bliski jest krzyż, niepodległość, pamięć o poległych, wspólnota, mogą w pewnym momencie nie wytrzymać i zacząć twardo bronić tego wszystkiego, co uważają za najświętsze. Agentura jednak podsyca wrogość między Polakami, ponieważ po dziesięcioleciach socjotechnicznej i ulicznej tresowania obywateli, liczy na to, że jeśli już by doszło do „wojny domowej”, to stanęliby do niej nieliczni, nie zaś większość (zgodnie z zasadą, że katolik „nie ma prawa” zbrojnie walczyć). Zresztą jeśli nawet doszłoby do starć, to agentura sądzi, że nie będą one miały charakteru np. burzliwych demonstracji pod budynkami rządowymi, siedzibami Agory, TVN-u etc., lecz gdzieś w „miejscach bezpiecznych”, gdzie będzie można posłać fotoreporterów i ekipy filmujące – i mieć ubaw.

Tradycja spektakularnego, śmiałego bezczeszczenia grobów została przeszczepiona do naszego kraju z bolszewizmu – rewolucja, a potem walka z „wrogimi elementami” niosła ze sobą nie tylko terror i fizyczne likwidowanie przedstawicieli „kontrrewolucji” (od starców po niemowlęta i dzieci w łonach matek), ale też wrzucanie martwych ciał do dołów, zalewanie zwłok wapnem, kawałkowanie ich, zakopywanie w niewiadomych dla rodzin miejscach, pozostawianie na śmietniskach lub pobojowiskach itd. W tym zresztą bolszewizm, sowietyzm, komunizm jako zorganizowany kult zła jest wybitnie konsekwentny – niszczy człowieka za życia, a ludzkie ciało po śmierci. Troską i dbałością otacza jedynie wybranych, całkowicie oddanych kultowi zła – chowając ich w „alejach zasłużonych” czy „mauzoleach” – czyniąc w ten sposób z zaprzaństwa, z załgania i z oddania zbrodni – cnotę, a ściślej, dokonując jakiegoś rytualnego szyderstwa z tego, co wśród normalnych ludzi uchodzi od wieków za pogrzeb. Neokomunizm, wracając do tradycji bezczeszczenia grobów i zwłok, wychodzi najwyraźniej z założenia, że danina krwi z 10 kwietnia 2010 roku, to wciąż za mało. Z zachowań antyPolaków wynika zatem, że żałują, iż w zamachu smoleńskim zabito tylko 96 osób, bo powinno było zginąć ich więcej. Przede wszystkim zaś brat zmarłego Prezydenta. AntyPolacy, jak można sądzić, gdyby Moskwa nie poprzestała na katastrofie, lecz wysłała na nasz kraj swoje czołgi, wyszliby zapewne na ulice i witaliby je bramami oraz kwiatami, jak witano gdzie niegdzie we wrześniu 1939 r. armię czerwoną.


9.
Myślę w tym kontekście o dzielnych niewiastach – śp. A. Walentynowicz http://www.niezalezna.pl… (spotkanie z dr. S. Cenckiewiczem dot. książki o Niej) – ale też Z. Kurtyce, B. Gosiewskiej, E. Kochanowskiej, M. Mercie, M. Wassermann, M. Kaczyńskiej... Myślę o Pawle Kurtyce, synu śp. Janusza, którego przemowa na pogrzebie zabitego w Smoleńsku prezesa IPN pokazała, jaki potencjał heroizmu może tkwić w dobrej polskiej młodzieży. Myślę o śp. Biskupie T. Płoskim, który nie tylko „pasł owieczki” Pana Jezusa, ale i skakał na spadochronie, a 10 kwietnia poleciał do nieba. Myślę o nakładających się w bieżącym roku tylu datach z tylu czasów (Grunwald 1410, Kłuszyn 1610, Warszawa 1920, Katyń 1940, Gdańsk 1970, Smoleńsk (drugi Katyń) 2010).

Myślę zaś nieustannie o tym, co o Powstaniu Warszawskim powiedział J. Kurtyka, nim zginął.



P.S.
Lektury dodatkowe (póki jeszcze są na stronie IPN-u):
http://www.ipn.gov.pl/ft…
http://www.ipn.gov.pl/ft…
(tom trzeci nie jest na razie dostępny online)
http://fronda.pl/news/cz… (poruszający wywiad z p. Magdaleną Mertą)
http://www.tvp.pl/public…

  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 949
Free Your Mind
Nazwa bloga:
Gramota neokomunizmu

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 102
Liczba wyświetleń: 346,518
Liczba komentarzy: 113

Ostatnie wpisy blogera

  • Czy to tak wyglądało 10 Kwietnia?
  • Ruscy antyterroryści z kwietnia 2010
  • Kopacz i jej eksperci

Moje ostatnie komentarze

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Czy to tak wyglądało 10 Kwietnia?
  • Syrena ruska
  • Kopacz i jej eksperci

Ostatnio komentowane

  • , Dla mnie jest rzeczą oczywistą co rzeczywiście się wtedy wydarzyło. Nie rozmyślam nad tym, poprostu to przyjełam. Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, mysle ze silniejszy dyktuje warunki :(
  • , Donald T. Trybunał Stanu!
  • , Rosja-to kraj dzikusów i gburów...NKWD, KGB, Lenin, Stalin, Putin i inni mafiozi i oligarchowie.

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności