Jak się okazuje takie postępowanie jest bardzo często stosowane we współczesnym Public Relations, żeby wspomnieć choćby Janusza Palikota, którym Platforma wielokrotnie wysługiwała się by odwrócić uwagę od swojej nieudolności. Mam podejrzenia, że obecnie jego rolę przynajmniej w pewnej części przejął rzecznik rządu Paweł Graś, który robi co może by media miały o kim mówić.
Chciałbym jednak przez chwilę zatrzymać się nad doradcą prezydenta do spraw historii i dziedzictwa narodowego. W ciągu zaledwie paru miesięcy swojego urzędowania wypowiedział sporo bzdur i głupstw jak na profesora historii i wysokiego rangą urzędnika państwowego. Tuż przed wizytą prezydenta Miedwiediewa nuklearne groźby premiera Władimira Putina nazwał „normalnym argumentem dyplomatycznym” czym dał dowód , że jego sposób rozumowania nie wiele różni się od partyjnego aparatczyka z minionej epoki.
Nałęczowi nie brakuje tupetu, szczególnie wobec politycznych przeciwników swego pryncypała oraz obozu patriotycznego. „Marsz pamięci” przyrównał do marszy NSDAP. To skojarzenie wzbudziły w nim niesione przez idących Krakowskim Przedmieściem pochodnie. Nie wiadomo, czy Nałęcz odczuwał również odrazę w 2004 r. gdy łódzka Platforma marszem z pochodniami powitała pierwszy dzień Polski w UE.
Nałęcz nie waha się także prowadzić gierek politycznych jak również rzucania oszczerstw. W audycji Moniki Olejnik „7 Dzień Tygodnia” w Radiu Zet doradca Bronisława Komorowskiego, oświadczył, że Jarosław Kaczyński już kilka godzin po śmierci brata nie przeżywał traumy, ale... kalkulował polityczne znaczenie swoich zachowań. Przyznają państwo, że tym stwierdzeniem dał dowód (ujmując to eufemistycznie) swemu brakowi kultury.
W jego wypowiedziach razi skrajny koniunkturalizm. W jednym z niedawnych programów telewizyjnych broniąc ustaleń okrągłego stołu i faktu zaproszenia przez Komorowskiego Jaruzelskiego jako jednego z „ekspertów”, twierdził, że umów się dotrzymuje, gdyż inaczej jest się człowiekiem bez honoru. A przecież to właśnie Jaruzelski i była formacja pana Nałęcza złamała podpisane w sierpniu 80 r. porozumienia. Wygląda więc na to, że ani z Jaruzelskim ani z Kiszczakiem nie powinno się już więcej rozmawiać i traktować ich jako ludzi dotrzymujących danego słowa. Przekazali władze bo nie mieli innego wyboru. Prośby o rosyjską interwencję pozostały nie wysłuchane. Szkoda, że pan Nałęcz jako historyk nie ma tej świadomości. Gorzej że znając częstość wpadek jego przełożonego, jeszcze nie raz będziemy zmuszeni słuchać jego pokrętnych tłumaczeń i lapsusów. Tadeusz Rozłucki
Dziwne bywają czasami kryteria doboru współpracowników. Jak się okazuje nie zawsze chodzi o to by znaleźć kogoś naprawdę dobrego, który pociągnął by cały zespół. Często wybór pada na kogoś miernego, bez charyzmy i ambicji. Jak się okazuje równie często wybiera się osobę kontrowersyjną, która swoimi wygłupami odciągałaby uwagę od wpadek lidera. Przypuszczam, że kimś takim dla Bronisława Komorowskiego jest Tomasz Nałęcz.