7.
Historii uczyłem się także, albo i głównie z książek. Tak zakazanych, że aż pogardzanych . Znajdowanych często na zsypiskach makulatury, wygrzebanych ze strychowych składowisk, wydłubywanych spoza innych książek w biblioteczkach domowych. Dostałem także książki ze szkolnej biblioteki wycofane ukazem nowych władców.
Historia moich przodków przychodziła do mnie także w postaci biskwitowych bibelotów, resztek dawnych codziennych przedmiotów, takich jak walce pozytywek, czy dzwonek niegdysiejszej szkolnej sygnaturki, o której kiedyś pięknie pisał Gomulicki we „Wspomnieniach z niebieskiego mundurka”.
Trafiałem także na resztki przedwojennych czasopism, szkolne zeszyty moich rodziców, oraz drobiazgi przechowywane w pudełkach i szufladach. Łańcuszki, medaliony, guziki, także te z orzełkiem w koronie od wojskowych płaszczy, monety, zachowane dokumenty, a tych nie było zbyt dużo, bo nie zdążono wiele zabrać z porzucanych bezpowrotnie domów.
Pamiętam szczególnie monety – austriackie srebrne pięciokoronówki z wąsatym cesarzem i polskie dwuzłotówki z głową pięknej pani w aureoli z kłosów, które tak jakby były wyprodukowane specjalnie dla mnie do puszczania kaczek po stawie przy remizie; co też i robiłem, ku zgrozie babci, która dobrze pamiętała przecież ich wartość. Ciężką pięciokoronówką można było nabić niezłego guza, a dwuzłotówki szybowały w szuwary na drugim brzegu. Poza puszczaniem kaczek lubiłem też kłaść pieniądze na szynach i znajdować po przejeździe pociągu metalowy placek, ale to już była, znacznie później w Kańczudze, jedna z moich zabaw ze śmieszną kolejką wąskotorową przewożącą głównie buraki cukrowe, monetami zaś aluminiowe używane wtedy złotówki. Tylko raz trafiła się piątka z rybakiem, bo nic innego nie było w kieszeni.
Miałem też wygrzebaną skądś odznakę dziadka. Śliczną, bo na turkusowej emalii srebrzyła się pięknie wycięta cyfra 40, ale mi ją odebrano i gdzieś zaprzepaszczono, bo potem już jej nie widziałem.
Niektóre odpryski przeszłości w pełni należały do mnie i mogłem robić z nimi co chciałem. Na przykład austriackie tasaki artyleryjskie, wymienione z kimś tam za znaczki wszystkich prezydentów USA, wymienionych znów za coś innego i tak dalej. Mój był także graniasty ruski szpikulec bagnetu i szaszka znaleziona w jakichś rupieciach, które długo czyściłem, według starego przepisu, potłuczoną cegłą. No i znalezione na kolejowym nasypie gdzieś pod Pełkiniami trzy monety z okresu Wazów. Do teraz w przypomnieniu widzę postać króla z rurkowaną kryzą pod szyją…
Karny zadatek na obywatela, oddałem to wszystko do muzeum i oczywiście ni śladu dziś po tym.
Postąpiłem trochę jak ostatni właściciel przeworskiego pałacu, fantasta, nie on zresztą jeden, który wszystko co miał, a było tego sporo : wspaniałe zbiory biblioteczne pełne starodruków, grupę marmurowych rzeźb, militaria , numizmaty, meble i wyjątkowe dzieła sztuki w tym wspaniałe obrazy, w śród których „Madonna” Tycjana była takim tam sobie obrazkiem - postanowił przekazać Narodowi Polskiemu.
Tak sobie wymyślił – marzyciel… I jak pomyślał tak i zrobił. W efekcie większość tych drogocenności została doszczętnie rozkradziona, z czego lwia część słynnej kolekcji przeworskiej, o której kiedyś opowiem, bezpowrotnie zmarnowana przez ów „naród”.
Za mojej pamięci w ogołoconym ze sprzętów pałacu, po którym dosłownie hulał wiatr, przez lata mieściła się szkoła muzyczna .A całość wyglądała tak, że nawet do głowy by nikomu nie przyszło, że niedawno jeszcze była to jedna z wyjątkowych rezydencji magnackich w Galicji, zbliżona swą wartością do łańcuckiej.
Tenże „naród” wracając z partyjnego polowania, jak słyszałem, w latach sześćdziesiątych spalił pałac w Przecławiu, wraz z salą pełną troskliwie zbieranych przez pokolenia pamiątek po przodku właścicieli - Mikołaju Reju, rozpalając w pijanym widzie ogień w atrapie kominka.
Muszę też tu w tych wypominkach wspomnieć o moim zbiorze znaczków pocztowych. Były tam i przywiezione ponownie arrasy i odnaleziony Ołtarz Mariacki i urokliwy fresk świętej Anny z Farras kładącej wymownie palec na usta, i odnowiona po wyciągnięciu z ukrycia w stodole Bitwa pod Grunwaldem Matejki…
Z tych ułamków odnajdywanej pamięci, z wolna składała się we mnie Polska. Czy prawdziwa, nie wiem do dzisiaj, ale na pewno moja własna. Serdeczna.
cdn.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1966
Cóż tu komentować...Tylko pozazdrościć tych "pamięciowych ułamków".A z takich składa się piękno wspomnień.
Dziękuję za zatrzymanie się i przeczytanie moich zapisków. A zazdrościć naprawdę nie ma czego. Pozdrawiam serdecznie :) Ryszard
Wchodzę tutaj zawsze gdy chcę poodychać polszczyzną.
Ja też mam takie nanizane okruchy mojej Polski. Zbieram je zaledwie 20 lat ale już zebrało się trochę.
Gdybym jeszcze umiał tak je opisać jak Autor tekstu.