3.
Mieszkam w okolicy gdzie kościoły są warowne, a ziemia pod miastami poryta na kształt szwajcarskiego sera. Drogi znaczone są krzyżami, z których każdy prawie jest pamiątką interwencji Bożej w zagrożonym świecie moich przodków.
Jeden oznacza odparcie tatarskiego zagonu, drugi wygaśnięcie zarazy, która zdziesiątkowała miasteczko, inny jeszcze jest granicą dawnej posiadłości, po której nawet pamięć w księgach nie przetrwała, a kolejny oznacza kres wyzysku nazywanego pańszczyzną. Pod tamtym zaś modlił się jeden z moich pradziadów idąc na flis. Najmniejszy , drewniany, odnaleziono przypadkiem kopiąc fundamenty , otarto go starannie z ziemi i wybudowano dlań kapliczkę, która stoi do dzisiaj.
Są tu miejsca i nazwy dziwne jak Tryńcza. Są krajobrazy jakby wyjęte z sienkiewiczowskiej trylogii, jak łąki miedzy Ujezną a Jagiełłą, niszczone dziś nowomodną autostradą. I są przede wszystkim typy ludzkie, jakby przeniesione żywcem z przeszłości.
Swoisty trójkąt powstaje z połączenia sanktuariów w Leżajsku ,Jarosławiu i Rzeszowie, wszystkich sławnych cudownymi wizerunkami Matki Bożej. Tu spotkać można czas, który jakby się wydawało, już dawno przeminął. A jednak trwa tu właśnie w przedmiotach i ludziach, równie mocno co kiedyś.
Tak samo jak niegdyś skrzypi kołowrót studni z uzdrawiającą wodą przy Pannie Marii w Jarosławiu, tak samo zgrzyta krata przy cudownym obrazie Przeczystej Panny Leżajskiej, jak wówczas gdy otwierano ją dla modłów Czarnieckiego, który tu ofiarował Najświętszej Panience całą Polskę i Ruś Czerwoną we wieczne władanie.
Z zapartym tchem wczytywałem się tam w inskrypcje kute w kamieniu i malowane przed wiekami na ścianach. Opowiadały o cudach, które się w tych miejscach, lub za przyczyną tych miejsc, dokonały i o kolatorach, których pod ich opieką pochowano.
Część z nich była w języku łacińskim, którego mnie szczęśliwie uczono w klasach licealnych. Jak uczono to uczono , ale uczono. Za moją łacinniczkę z kańczudzkiego liceum , panią profesor Drąg modlę się do tej pory…
Warto dodać, że w tym czasie rządzący jeszcze nie zdecydowali się na całkowite zniszczenie normalnej szkoły i oderwanie jej od podstaw kultury śródziemnomorskiej.
Uczono nas więc jeszcze łaciny, choć już nie zaznajamiano z greką, dobrze znaną przecież naszym ojcom. Co tłumaczono, tak jak tłumaczy się u nas każde draństwo - dobroczynną praktycznością. „Greka przecież nie jest wam do niczego potrzebna i czas poświęcany na jej wyuczenie można spożytkować dla waszego dobra bardziej użytecznie…”
Z łaciną zetknąłem się już w dzieciństwie służąc do Mszy Świętej w ujeźniańskim kościółku.
Fascynowała mnie i onieśmielała , bo jakże to wypowiadać myśli dźwiękami sprzed tysięcy lat ?
Późniejsze uświadomienie sobie, że łacina była językiem uniwersalnym dla Europy przez wiele wieków wywoływało mój niekłamany zachwyt.
„Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum;
benedicta Tu in mulieribus,
et benedictus fructus ventris Tui, Iesus.
Sancta Maria, Mater Dei, ora pro nobis peccatoribus,
nunc et in hora mortis nostrae. Amen.„
– do dzisiaj wyzwala we mnie dreszcz wzruszenia i poza znaczeniem czysto religijnym, poczucie łączności z całą przeszłością świata europejskiego. Z wszystkimi wiekami i ludźmi, którzy te słowa rozumieli i kochali. Od najzwyklejszych po najświetniejszych.
Niestety wraz z Soborem Watykańskim II zgasła w kościołach łacina…
Cdn.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1226