WIECZÓR DWUNASTY
(Opowieść zimowa )
Ta historia może z powodzeniem znaleźć się w „Księdze Lampy Naftowej” obok tych , które przynosili do nas w prezencie przychodzący goście, chociaż usłyszałem ją stosunkowo niedawno w pewien ośnieżony wieczór .
Rzecz się miała tak :
Natasza Skworcowa. , Rosjanka, opowiadała mi o przedziwnym ciągu zdarzeń w jej życiu. Dodać tu należy koniecznie ,że jest nieodrodnym dzieckiem socjalizmu i poza jej babcią nikt w domu się nie modlił, nie mówiąc już o odwiedzaniu cerkwi.
Teraz jest trochę inaczej a wszystko zaczęło się w ten sposób:
Natasza w wieku dziewięciu lat mieszkała w Moskwie i miała przyjaciółkę Ludę , z którą codziennie się bawiła po odrobieniu lekcji. Luda przychodząc zawsze dwukrotnie dzwoniła do drzwi ,a wtedy Natasza wychodziła i zbiegały po schodach na podwórko przed blokiem.
Któregoś dnia, kiedy była w domu tylko z sześcioletnim bratem, dzwonek zadzwonił w umówiony sposób, złapała więc płaszcz, a braciszek w międzyczasie otworzył drzwi. Zobaczyła wtedy za nimi przedziwnego człowieka. Zgarbionego nienaturalnie, bezzębnego , z krwią w kącikach ust, ubranego w długi ciemny płaszcz podobny do chałatu i w czapkę jakiej nikt nie nosił , także ciemną , rozszerzaną ku górze i przyklapniętą. Na ramionach miał płachtę wypełniona jakimiś kanciastymi przedmiotami. Postać stała dłuższą chwilę przed przerażoną dziewczynką, nim ta wreszcie wykrztusiła do brata :
- Zamykaj drzwi!
Wtedy niezwykły gość wybełkotał parę niezrozumiałych słów.
Zatrzasnęła drzwi, ale nim się uspokoiła dzwonek zadzwonił ponownie w ten sam sposób.
- Nie otwieraj, nie otwieraj ! – wrzasnęła,
ale brat niczego nie pojmując otworzył. Na progu stała Luda.
- Widziałaś dziada ?! – krzyknęła Nataszka
- Jakiego znów dziada ?
- Był tu dopiero co , nie mogłaś go nie widzieć !
- Nie widziałam.
- Jak nie widziałaś ? Przecież nie minęło i dwie minuty jak był. - Powiedz jej Saszka...
- Ja tam nikogo nie widziałem.
- Jak nie widziałeś ?!
- No, nie widziałem i już - upierał się brat.
- Ot durny, jak nie widział ?! - Chodź Luda może poszedł do góry.
Przebiegły schody od strychu po piwnice i nie spotkały nikogo.
Minął czas i Natalia miała już 19 lat, wtedy właśnie znajomy, który miał zostać w przyszłości popem, poprosił ją o uczestniczenie w cerkiewnym obrzędzie. Cóż było robić, prosił więc poszła i przeżyła szok, stanąwszy przed dużą ikoną umieszczoną w ikonostasie ,a przedstawiającą jota w jotę „dziada” z jej dzieciństwa.
Był nim święty Serafin.
Obok postaci umieszczono słowa, które wtedy wypowiedział, a które okazały się być dewizą jego życia.
To był duży wstrząs dla dziewczyny , ale jakoś udało się jej z czasem go zbagatelizować.
Znów przesunął się czas.
Natalia ćwiczyła zapamiętale jogę i w wielkiej niechęci miała religię. Któregoś dnia w tramwaju podeszła do niej staruszka proponując kupno obszarpanej książeczki, wysupłanej z zawiniątka. Za 10 rubli, to jest dokładnie za taką kwotę jaką właśnie posiadała Natalia i która stanowiła jej cały majątek, coś jednak było takiego w głosie staruchy, że dziewczyna książkę kupiła.
- Bo: „Co masz nie kupić , jak ci ona koniecznie potrzebna” – mówiła babuszka.
Książka okazała się być wydanym jeszcze przed rewolucją „Żywotem świętego Serafina ”.
Dowiedziała się z niego, między innymi, że święty został w młodości dotkliwie pobity przez bandytów, stąd jego kalectwo i wybite zęby, a także to, że dla większego umartwienia się nosił w płachcie na plecach cegły.
Po przemyśleniach postanowiła modlić się odtąd do świętego i co szczególne - modlitwy te były wysłuchiwane, ale nie te wypływające z fantasmagorii marzeń, lecz takie , które wynikały z rzeczywistej potrzeby.
Przemknęły lata.
Natalia poznała Polaka, z którym postanowiła połączyć swój los i wyjechać do Polski. Parę dni przed wyjazdem przyszła do niej nieznajoma zakonnica z dziwną, ale i zastanawiającą, zważywszy wszystko co się wcześniej wydarzyło, propozycją - wspólnej pielgrzymki do sanktuarium św. Serafina w Sarowie.
Zaskoczona i zbulwersowana Natalia odmówiła, no bo jakże pielgrzymować w takiej chwili? Po co? Dlaczego?...
Dziś jej małżeństwo nie jest szczęśliwe, a Natalia próbuje malować( pisać) ikony. Nie ma jednak, jak dotąd, wśród nich świętego Serafina...
Inne , ale równie niepokojące, spotkanie miał mój stryj Janek.
Późną jesienią , a właściwie wczesną zimą, wracał któregoś razu ostatnim pociągiem do domu. Ze stacji kolejowej przejść musiał około trzech kilometrów przez puste pola do wsi rozłożonej w dolinie.
Noc była wietrzna i księżycowa, chociaż co jakiś czas mżył drobniutki deszcz i wtedy było ciemno.
Złożyło się także tak, że tylko stryj wtedy wysiadł na przystanku i sam musiał wędrować; cóż to jednak kłopotliwego, był przecież młody a droga nie taka trudna.
Postawił więc kołnierz kurtki, ręce wcisnął do kieszeni i poszedł wzdłuż torów. Przyjemnie nie było, bo ziąb przenikał, w dodatku pojawiały się niezbyt wesołe myśli, gdyż przechodził obok wypalonych bloków nastawczych, przy których w wojnę pomordowano ludzi. Zagłuszał je więc pogwizdywaniem. Wreszcie ścieżka przy torze skręciła w pola , teraz trzeba było jeszcze przejść obok cmentarza i już zaraz wchodziło się w wieś.
Schodził ze wzgórz ,kiedy przed nim zamajaczyła ciemna postać, jakby ze skrzydłami, które gdy podszedł bliżej okazały się podrywanymi przez wiatr rogami zwykłej chusty, jakie nosiły wtedy wieśniaczki. Stryj odetchnął z ulgą i podchodząc bliżej do nieznajomej zażartował , chcąc jednocześnie dodać sobie animuszu:
- A nie boicie się tak sami po nocy chodzić?
Kobieta nie podniosła głowy, więc nie zobaczył jej twarzy, odezwała się jednak głosem tak niskim ,że aż upiornym :
- A ty się nie boisz?
Efekt tego niewinnego przecież pytania, był taki, że stryj nie odpowiadając na nie, wyminął ją i zaczął biec.
Po dobrych paru dziesięciu metrach zerknął za siebie w panice, czy aby jest dalej sam.
Tak był sam, co więcej nigdzie nie widział dopiero co spotkanej istoty. Księżyc właśnie świecił jasno i nie sposób się było przed nim schować, bo ani rowów tam nie było, ani krzaków , ani rozpadlin.
Stwierdzenie tego faktu podniosło stryjowi włosy na głowie i sam nie wiedząc kiedy znalazł się w domu...
*
Znam jeszcze parę relacji z takich nie do końca rozpoznanych spotkań , ale by teraz nie zanudzać , przedstawię je innym razem.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2129
A wcześniej o kwestię modlitwy , jak teraz przypuszczam, wcale Panu nie chodziło, a tylko o pretekst do wygłaszania impertynencji.
Że zamierzenie "nie wypaliło" więc teraz znalazł Pan sobie kolejny powód do niegrzeczności i sprowokowania ewentualnej "zadymy"? Nic z tego "miły" Panie, bo to się Panu całkiem nie uda. Proszę sobie myśleć co Pan tam chce:). Nic więcej nie mam Panu do powiedzenia.
Powiem więc tak : Pańskie widzenie religii jest Pańską sprawą, a moje widzenie moją.
Najogólniej mówiąc Pan jest zdaje się jakby „deistą”, ja chrześcijaninem. Ale to w żadnym razie nie jest powodem do mówienia sobie niegrzeczności.A uraził mnie Pan już dwukrotnie...
Tekst, który opublikowałem zawiera nie tylko odniesienia religijne , a również ( czy nawet przede wszystkim ) kulturowe. Jest poniekąd moralitetem , opowieścią historyczną itd.
Proszę przeczytać wszystkie „wieczory” a sprawa stanie się może jaśniejsza.
Dodam, że w żadnym razie nie są to jednak, jak Pan twierdzi : „bajki”, choćby dlatego, że wszystkie przedstawione w "Lampie" historie są autentyczne. ( Jest to więc tak zwana - literatura faktu. ) I nie ma Pan żadnego argumentu by ten autentyzm podważać.
Oczywiście każdy ma prawo tłumaczyć je podług swego rozumienia świata i to, że Pan akurat nie odczytuje ich przesłania nie wyrokuje jeszcze o wartości i celu mojego pisania.
I to, jak mi się wydaje, podsumowuje naszą rozmowę.