Drogę do porozumienia trzeba nieustannie oczyszczać.
Wojciech Jaruzelski
X Plenum KC PZPR, 28 października 1982 r.
15 grudnia 1981 roku wieczorem skończył się strajk na Uniwersytecie Gdańskim. Duża grupa strajkujących wybrała się do stoczni. Nagle zostaliśmy w budynku sami. Prowadziliśmy nasłuch radiowy wojska i ZOMO. Dziesiątki rozmów, jedne kodowane, inne otwartym tekstem. Podejmowaliśmy próby rozkodowania, głównie zniekształcano głos przez wycięcie wąskiego pasma częstości, próbowaliśmy wychwycić istotne informacje z całej kakofonii nakładających się fragmentów rozmów, trwało przeszukiwanie częstości, lokalizacja rozmówców od Gdańska, Gdyni aż gdzieś w okolice Kościerzyny i Kartuz. Soczysty język dowódców starających się pozbierać oddziały, które im się rozjechały. Poszukiwania czołgu, który utknął gdzieś w zaspach pod Kartuzami albo Kościerzyną. A potem wiadomość, która nas zaniepokoiła: o wymianie oddziałów wojskowych i ściągnięciu dodatkowych sił ZOMO pod stocznię. Ostatnia ich rozmowa przyspieszyła zwinięcie interesu: przestrzegali się nawzajem, żeby tyle nie gadać, bo mogą być podsłuchiwani. Środek nocy, pusty budynek, światła tylko w naszych oknach. Zrobiło się nieswojo. Tylko poczekać na łącznika ze stoczni, przekazać mu informację o wymianie oddziałów i można rozejść się do domów, aby złapać trochę snu po trzech nieprzespanych nocach. Zdążyliśmy w ostatniej chwili, wychodziliśmy osobno bocznym wyjściem. Budził się szesnasty dzień grudnia - w siedemdziesiątym nie było tyle śniegu.
Ledwie się położyłem, a już pobudka - stocznia spacyfikowana. Do Gdańska wybrałem się tramwajem krótko po dziesiątej. Piękny, mroźny i śnieżny dzień. W pobliżu Dworca Głównego ludzi było już bardzo dużo, w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach świec dymnych. Jak wynikało z rozmów, chwilę wcześniej tłum został wyparty z ulicy Łagiewniki, a był już blisko Pomnika Poległych Stoczniowców. Chwilę temu, za kilka chwil - czas mierzyło się wówczas chwilami. Próbowałem znaleźć dojście do stoczni, wszystko było szczelnie obstawione przez milicję i w bocznych uliczkach łatwo było wpaść w łapy patrolu. Rozmawiali wszyscy ze wszystkimi, z małą przerwą na „bieg po zdrowie”, potem wracali i nieważne, że rozmówcy byli już inni. Z ust do ust przekazywano sobie informację, że msza, która miała odbyć się o 17:00 pod Pomnikiem, zostanie odprawiona przed Dworcem Głównym. Zostało trochę chwil do mszy, a że było bardzo zimno, poszedłem do przyjaciół „na Sempołowską.” Chciałem napić się się czegoś ciepłego i zasięgnąć języka. Dostałem nie tylko herbatę, ale zostałem nakarmiony. Niestety, nikt nie wiedział, co się dzieje ze strajkującymi zatrzymanymi w stoczni (wśród nich znajdował się też szwagier mojej żony).
Koło trzeciej po południu wybraliśmy się z Julkiem pod dworzec. Tłum wyraźnie zgęstniał, był też znacznie lepiej zorganizowany. Od torowiska kolei podmiejskiej aż do kas biletowych ustawiła się „kolejka”. Kolejkowicze wybierali kamienie z torowiska, ustawiali się karnie w rządku i gdy dochodzili do budynku kas, wybiegali zza muru i rzucali kamieniami w stronę stojącego szpaleru ZOMO. I tak wkoło, po jakimś czasie zaczynało się już rozpoznawać sąsiadów. Gdy tyraliera ruszała do ataku, wszyscy zgodnie wyskakiwali i sypał się gęsty grad kamieni. Była to ciężka przeszkoda dla ZOMO, dlatego w stronę kolejki wysyłane były wzmocnione patrole. Tłum bronił się zawzięcie. Nagle, na wysokości bocznego wejścia do budynku dworcowego, padły strzały. Zapadła cisza, którą przerwał głos kilkunastoletniego chłopaka – „eeetam – ślepaki!”. Pamiętam ten głos do dziś.
I ten atak odparto. Zatarte w pamięci urywki odtwarzam jak sceny z filmu – latające puszki z gazem, syk, łomot pał po tarczach, wycie syren, potem śpiew tysiąckrotnie wzmocniony, reflektory , fale ludzi przelewające się między budynkami dworca. Zdezorientowany starszy mężczyzna z teczką, zasłaniając ręką oczy przed gazem trafił na ziemię niczyją pomiędzy szpalerem ZOMO a nami. Wędrował zakosami wśród obłoków gazu, głuchy na głosy z tłumu. Przeszedł, zniknął gdzieś w okolicach hotelu Monopol.
Między godziną piątą a szóstą po południu tłum zgęstniał, po skończonej pracy ludzie przybywali na zapowiadaną dużo wcześniej mszę w rocznicę Grudnia'70. Lepszej oprawy żaden scenarzysta by nie wymyślił. Pod Pomnik! Na mszę! - tłum zaczął spychać ZOMO w stronę stoczni. Rozeszły się pogłoski, że na zapleczu hotelu Monopol wpadło w ręce naszych parę skrzynek z gazem łzawiącym. Pojawiła się nadzieja, że dotrzemy pod Pomnik. Wówczas zobaczyliśmy nad dworcem helikopter, z którego zrzucano ładunki z gazem i linia frontu ponownie zastygła pomiędzy Zieleniakiem a dworcem. Gdzieś około dwudziestej, gdy najbardziej zziębnięci i zmęczeni zaczęli powoli się wycofywać, od strony Huciska nadjechał czołg, który z rykiem silników zaczął się wpychać w tłum. Ludzie ustępowali niechętnie i wtedy padł strzał. Z budek z kwiatami koło klubu „Żak” posypały się wszystkie szyby. Po pierwszej panice wśród zgromadzonych, do czołgu podeszła grupka kilkunastoletnich chłopców, którzy zaczęli się głośno zastanawiać, gdzie i czym najlepiej go podpalić. Jedyne, co im się udało, to wygaszenie paniki. Tylko na chwilę, bo zaraz rozległy się ostrzegawcze krzyki, że od Leningradzkiej nadjeżdża kolumna BWP (Bojowe Wozy Piechoty). Należało się jak najszybciej ewakuować, bo razem z BWP pojawiły nowe oddziały ZOMO. Pogubiliśmy się z Julkiem, ja ruszyłem w stronę Długiej. Były już tam pierwsze patrole ZOMO, na które z okien niektórych kamienic polała się woda.
Nie wiem, czy ktokolwiek był w stanie oszacować liczbę osób, które tego dnia, od rana do późnego wieczora, przewinęły się przez centrum Gdańska. Wczesnym popołudniem pomiędzy dworcem i hotelem Monopol, jak okiem sięgnąć było mrowie ludzi: głowa przy głowie, czapka przy czapce, dopiero na wysokości „Żaka” widać było prześwity. Ludzie przychodzili, wpadali na chwilę do domu lub do znajomych na łyk ciepłego, wracali... można było spotkać dawno niewidzianych znajomych.
Następnego dnia, 17 grudnia, ludzi było mniej, ale za to o wiele bardziej zdeterminowanych, każdy wiedział już, po co idzie, co może go spotkać. Zamieszki zaczęły się póżniej, ale były bardziej zawzięte i trwały do późnych godzin nocnych.
Dopiero później, w „internacie” dowiedziałem się, że większość osób zatrzymanych podczas rozbicia stoczni, szesnastego do południa przebywała jeszcze na jej terenie. Może lepiej, że o tym nie wiedzieliśmy.
Kazimierz Nowaczyk
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3752
za wszystko, co Pan robi zeby przyblizyc nas do prawdy. Pozdrawiam z Chicago.
O ile się nie mylę to niedługo w Chicago prof. Binienda będzie miał wykład na temat swoich badań.
musze zaczac pytac; na razie nigdzie o tym wykladzie nie slyszalam.