, zieleń, zieleń -tak można by w skrócie określić pierwsze wrażenie z Brasilii, jednej z najmłodszych stolic świata (ma 50 lat ...bez 15 dni). Czekamy z taksówkarzem w korku. Otwieram okno, wystawiam twarz do słońca. Jest 7.30,ale słońce praży bardziej niż w lipcowe polskie południe. Murzyński taksówkarz nie rozumie słowa po angielsku, poza...OK. Ale nie przejmuje się ,na wszystko ma jedną odpowiedź: pokazuje kciuk zwrócony optymistycznie do góry. W następnych godzinach zobaczę kolejnych sympatycznych, przeważnie prostych ludzi, którzy tak właśnie będą mnie pozdrawiać. Po prostu „no problem”. Cóż, miła ta ich filozofia życia. Niebo nad Brasilią jest fantazyjne, niezależnie od tego czy jest ulewa (gdy piszę te słowa, właśnie znowu leje). Obok drogi z lotniska widzę boiska, co potwierdza znany stereotyp Brazylii, choć te akurat są starannie utrzymane, w przeciwieństwie do tysięcy innych, skąd zaczął sie marsz brazylijskiej biedoty na podbój piłkarskiego świata. Tak, futbol to wizytówka tego kraju...
W Brasilii jednak noc szybko ustępuje miejsca świtowi: przed 5 rano, gdy po niespełna 10 godzinach lotu z Lizbony lądowałem w stolicy Brazylii było ciemno, że oko wykol, a gdy po 1,5 godzinie bezskutecznego czekania na mój bagaż opuszczałem lotnisko imienia byłego prezydenta tego kraju Kubitschka było juz całkiem jasno. W największym państwie kontynentu wstawał dzień, znaczony soczystą zielenią, obficie zroszoną nocnym deszczem . Zieleń