Autodegradacja roli Waszyngtonu zachwieje globalną "balance of power" - równowagą sił. Na znaczeniu - kosztem Ameryki - siłą rzeczy zyska Moskwa. W polityce międzynarodowej, jak w przyrodzie, nie ma próżni.
Największym paradoksem, a jednocześnie prezentem dla Kremla ze strony nowej administracji Białego Domu jest fakt, że to zwiększenie roli Rosji następuje w czasie, gdy ten kraj pogłębiony jest w kryzysie gospodarczym i to szczególnie dotkliwym, ze względu na spadek cen surowców energetycznych (ropa, gaz) na świecie. To akurat był moment, żeby Rosję osłabić lub wymóc na niej różne rzeczy. Spółka: Obama-Clinton tego momentu nie zauważyła lub nie chciała wykorzystać. Teraz więc niczemu się nie dziwmy.
Postimperialny prezydent czy postimperialna głupota?
"Newsweek" (wydanie amerykańskie) ogłasza, że Obama jest "prezydentem postimperialnym". Może. Tylko czy to jest dobra wiadomość dla USA i dla Europy, w tym Polski? Nie. To może cieszyć tylko Rosjan.