Tym kimś jest szef MSZ Radosław Sikorski. Od dwóch lat konsekwentnie, wbrew własnemu życiorysowi, dążył do maksymalnego "ocieplenia" (modny termin) relacji z Rosją. Dbał o "klimat", chciał "odwilży". Stawał na głowie, żeby Rosjanom było z nami miło. Krytykował rząd PiS (w którym był ministrem obrony) za to, że był głośny, ale nieskuteczny w stosunkach z Moskwą. Z czasem okazało się, że nieskuteczny, i to kompletnie, jest on sam: Putin miał w nosie umizgi polskiego ministra (a więc polskiego rządu). Stosunki polsko-rosyjskie za rządów Kaczyńskiego były chłodne, ale stabilne - dziś są jeszcze chłodniejsze i znacznie mniej stabilne. A Sikorski stracił cnotę, a rubli - jak w przysłowiu - nie zarobił. Przeciwnie.
W polityce zagranicznej kłanianie się oraz udawanie, że nie ma problemów i różnic interesów, jest kompletnie nieskuteczne. Zwłaszcza zresztą w relacjach z Rosją…
Rubla ni ma, a po cnocie Radka zostało wspomnienie.
Ostatnie napięcia na linii Warszawa - Moskwa, manewry rosyjskiej armii nad polską granicą, ćwiczenie ataku na nasz kraj, wezwanie naszego ministra spraw zagranicznych, aby żołnierze USA stacjonowali nad Wisłą, bo grozić nam może inwazja ze Wschodu - w gruncie rzeczy stanowią ilustrację starego porzekadła o kimś, kto cnotę stracił i rubla nie zarobił…