Czarny czwartek bandytów

 

Dziś, o siódmej dwadzieścia otworzyłem telewizor i na chwilę zatrzymałem się na TVN24. Ten groteskowy w swojej pyskatości i chamstwie aparatczyk propagandy Kuźniar właśnie powiedział do reportera w terenie: - To przykre, że masz tyle idiotów wokół siebie.
A reporter z mikrofonem stał właśnie przed tą złamaną strzałem datą 1970, obok której prawie codziennie przejeżdżam. W tle widać górników, którzy składają wieńce w ten rocznicowy dzień.
Nie trudno się domyślić, że "idioci" to pewnie protestujący, przeciwko władzy i oficjelom, którzy uwielbiają składać wieńce, zapalać świeczki i odgrywać patriotów.
I chować z honorami sprawcę, tych czarnych morderstw, który nigdy nie został ukarany za swoje zbrodnie.
Dowiem się zapewne później, co ci "idioci" uczynili. I nie ma najmniejszych wątpliwości, że winien jest Jarosław Kaczyński.
 
 
.....................
 
Czarny czwartek. Rok 1970. Najtragiczniejszy dzień w czasie pokoju, w  historii młodziutkiego miasta Gdyni.
 
Poniedziałek, wtorek i środa, można powiedzieć, zaprawiły mnie nieco "w boju" podczas demonstracji i walk w Gdańsku. Młody student Politechniki, jakim byłem, emocjonalnie byłem związany z tymi wydarzeniami w Gdańsku.
Mieszkałem jeszcze z rodzicami w Orłowie, ślicznej dzielnicy, oddalonej od centrum Gdyni o jakieś pięć kilometrów.
Bardzo wcześnie rano dostałem wiadomość, że coś niedobrego dzieje się w mieście. Przestraszony, bo moja dziewczyna, obecna żona, mieszkała w samym centrum, w newralgicznym punkcie, dokładnie na przeciwko prezydium Rady Narodowej, sama ze swoją mamą i nie wiedziałem na co mogą być narażone.
Jak mogłem najszybciej zebrałem się i na piechotę wyruszyłem do centrum, bo jedyny środek transportu – trolejbusy już nie kursowały. W dobre pół godziny byłem na miejscu w mieszkaniu na przeciwko prezydium.
 
Narożny budynek Rady Miasta, na początku ulicy Świętojańskiej i ówczesnej Czołgistów (dzisiaj alei Piłsudskiego) był jak wojenna twierdza. Otoczony czołgami i transporterami opancerzonymi, a pomiędzy nimi zwarte oddziały wojska i milicji. Tak, jakby spodziewano się szturmu potężnych oddziałów NATO. Lecz wokół byli tylko młodzi ludzie. I to nie za wiele.
Na ulicy Czołgistów, patrząc w stronę morza i Domu Marynarza widać było dodatkowe zbrojne odwody, gotowe wesprzeć "obrońców" prezydium, gdyby zaistniała taka potrzeba.
 
Atmosfera była bardzo napięta i naelektryzowana. Z obu stron – służb i protestujących. Natychmiast dowiedziałem się dlaczego.
Przy stacji kolejki Gdynia Stocznia, robotnicy, głównie gdyńscy stoczniowcy, wezwani przez władzę do podjęcia pracy, jak zwykle udali się koleją i trolejbusami, by o szóstej rano rozpocząć pracę.
I tam, w ciasnym zwężeniu ulic, między torami kolejowymi i terenami stoczni, zostali przywitani gradem kul. Kilkudziesięciu zginęło na miejscu.
Bezbronni, niewinni ludzie, udający się do pracy, zachęceni apelem władzy, zostali ostrzelani, jak kaczki.
 
Szok i niedowierzanie. Aż w głowie zaczęło się kręcić. Przecież w Gdańsku, gdzie w dni poprzednie trwały walki nikt nie strzelał do ludzi.
Mieli przecież taką znaczną przewagę siły. I w zwartych wytrenowanych oddziałach i w sprzęcie bojowym. Dlaczego strzelali pod stocznią? Czy to już wojna domowa? I jeśli tam strzelali, to pewnie nie zawahają się również strzelać tutaj. Jakże prorocza myśl...
 
Tymczasem od stoczni, miejsca tragicznej egzekucji szedł pochód, początkowo głównie stoczniowców, którym zagrodzono karabinami drogę do pracy, a potem również mieszkańców i pracowników innych przedsiębiorstw.
Na czele stoczniowcy nieśli zabitego, ledwie od paru dni osiemnastoletniego chłopaka Zbyszka Godlewskiego. Nieśli go na wyrwanych z futryny drzwiach. Jechał półtorej godziny z Elbląga, by zginąć pod bramą swojej pracy.
Polacy i historia zapamiętają go raczej, jako Janka Wiśniewskiego, bo tak nazwała go ludowa ballada:
 
Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni,
Dzisiaj milicja użyła broni.
Dzielnieśmy stali, celnie rzucali.
Janek Wiśniewski padł!

Na drzwiach ponieśli go Świętojańską,
Naprzeciw glinom, naprzeciw tankom.
Chłopcy stoczniowcy - pomścijcie druha!
Janek Wiśniewski padł!

Jeden zraniony, drugi zabity,
Krwi się zachciało słupskim bandytom.
To partia strzela do robotników,
Janek Wiśniewski padł!

Krwawy Kociołek, to kat Trójmiasta,
Przez niego giną dzieci, niewiasty.
Poczekaj draniu - my cię dostaniem,
Janek Wiśniewski padł!

Stoczniowcy Gdyni, stoczniowcy Gdańska,
Idźta do domu, skończona walka.
Świat się dowiedział, nic nie powiedział,
Janek Wiśniewski padł!

Nie płaczcie matki - to nie na darmo!
Nad stocznią sztandar z czarną kokardą!
Za chleb i wolność, i nową Polskę,
Janek Wiśniewski padł!

Stoczniowcy Gdyni, stoczniowcy Gdańska,
Idźcie do domu, skończona walka.
Świat się dowiedział, nic nie powiedział,
Janek Wiśniewski padł!

Nie płaczcie matki - to nie na darmo!
Nad stocznią sztandar z czarną kokardą!
Za chleb i wolność, i nową Polskę,
Janek Wiśniewski padł!
 
................
 
Jakie to gorzkie i okrutne. Nie ma już gdyńskich stoczni. Czterdzieści lat po śmierci Janka Wiśniewskiego, stocznie też padły. W dużej mierze przy pomocy tych samych zbirów, którzy wówczas rządzili.
Nikt nie został osądzony i ukarany. Wymieniony w balladzie Kociołek, czy dowódca zbrodniczych oddziałów Korczyński. A także sama warszawska góra – Gomułka, Jaruzelski i Kiszczak.
Nie ma więc też stoczniowców. Zostali okrutnie ukarani, za rok 1970.
Nie będą już knuć przeciwko władzy. Zbierać się i demonstrować.
Kto by dzisiaj stanął na przeciw glinom i tankom?
 
...................
 
Pochód w końcu znalazł się na centralnej ulicy Świętojańskiej, a demonstranci chcieli dostarczyć zwłoki młodej ofiary władzom miasta, by ta odpowiedziała – dlaczego?
Dowódcy wojskowi uznali, że nie można do tego dopuścić. Jednak demonstrujących było coraz więcej.
Milicja stała schowana za czołgami transporterami opancerzonymi.
My staliśmy pięćdziesiąt metrów od nich. Rzucali w nas petardami i gazem, a my kamieniami.
W pewnym momencie dołączyły oddziały ukryte za budynkiem prezydium na ulicy Bema i dano sygnał do ataku. Nisko nad nami zaczął latać helikopter i strzelać do tłumu.
Z dzikim wrzaskiem, jak hordy tatarskie rzucili się na nas. Zepchnęli nas aż pod kościół franciszkanów. Tam się pozbieraliśmy, przegrupowaliśmy i rozpoczęliśmy kontratak.
Zaobserwowałem, że z tymi zomowcami jest coś nie tak. Byli kompletnie dzicy i niezborni, tak, jakby byli pod wpływem środków odurzających.
Taki epizod...
Demonstranci celnym rzutem obciążoną linką, zerwali przewód elektryczny tuż przed czołem milicji. Dowódca, bo był w skórzanej kurtce bez dystynkcji, polecił gliniarzom usunąć zwisający przewód elektryczny. Najbliżej stojący, bez chwili namysłu, złapał gołą ręką i padł rażony prądem.
 
Pobliski dworzec Kolejki Wzgórze Nowotki też był celem ataku zomowców.
Kolejki, jak głupie nadal jeździły, dowożąc następnych zdezorientowanych ludzi. Jeden taki transport został ostrzelany i też tam zginęli ludzie.
 
................
 
Jest taka chwila, taki moment, że świat już nigdy nie jest taki sam...
Przy którymś z kolei ataku zomowców od strony prezydium schroniłem się w domu na ul. Partyzantów, nowo dobudowanym, z galerami na każdym piętrze. Staliśmy tam w grupie, chyba na drugim piętrze i obserwowaliśmy rozwój sytuacji. Tuż obok mnie stał może piętnastoletni chłopak z siatką zakupów. Matka go pewnie wysłała do sklepu.
I wtedy, jak w zwolnionym filmie, widzę to do dzisiaj dokładnie: stojący w grupie zomowców oficer, oczywiście w grubej skórze i bez dystynkcji, tuż za nim milicjant z krótkofalówką, wycelował trzymany w ręku pistolet i strzelił w naszą stronę. Instynktownie przypadliśmy za barierkę.
Kątem oka zauważyłem, że chłopak z siatką stał nadal. Nagle wystrzeliła do przodu smuga krwi. Dostał pocisk w szyję. W końcu osunął się na podłogę. Znieśliśmy go na ulicę i zatrzymaliśmy samochód, Krew już nie płynęła.
Nie żył.
 
........................
 
O ile dobrze pamiętam, z ojcem lekarzem widziałem się tylko we wtorek nad ranem, gdy w końcu dotarłem do domu po poniedziałkowych walkach w Gdańsku, potłuczony pałami i otumaniony gazem. Tata wsadził mnie do wanny, by zmyć pozostałości gazu, który już zaczął okropnie drażnić skórę. Opatrzył też siniaki na całym ciele. Najbardziej dostałem na peronie kolejki Gdańsk Główny, gdy w końcu zdecydowałem się wracać do domu. To były prawdziwe ścieżki zdrowia.
Chyba aż do soboty już go nie widziałem. Non stop dyżurował w szpitalu.
Teraz mówi się o 44 zabitych w Gdyni. Tata wówczas powiedział, że zginęło co najmniej dwieście osób.
Jak to jest? Nie możemy policzyć ofiar po czterdziestu latach?
 
A funkcjonariusz telewizyjnej propagandy, Kuźniar, dzisiaj nadal wyzywa protestujących od idiotów...
 
 
 
 
.

YouTube: 
Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

17-12-2014 [10:19] - NASZ_HENRY | Link:

1956 [*]
1970 [*]
1981 [*]

Obrazek użytkownika Andy51

17-12-2014 [10:20] - Andy51 | Link:

Cześć Janusz
Jako uczestnicy i świadkowie tamtych dni, dopóki nam sił starczy, dopóty musimy dawać świadectwo prawdzie o tamtych wydarzeniach.

Szacunek

Obrazek użytkownika PIOTR Z GDAŃSKA

17-12-2014 [11:25] - PIOTR Z GDAŃSKA | Link:

Byłem wtedy młodszy, ale doskonale pamiętam atmosferę tamtych dni. Mieszkałem w Oliwie przy Grunwaldzkiej, kolumny PT76, T55, Skotów i BTRów jadące w kierunku Gdańska i Gdyni, patrole MO i poczucie beznadzieji i bezsilności.
Potem w Grudniu 1980 byłem na odsłonięciu gdańskich Krzyży. Myślę, że wszyscy, którzy tam byli mieli nadzieję,na sprawiedliwość, nie na odwet ale na SPRAWIEDLIWOŚĆ. Na odsłonięciu obecni byli różni oficjele (dzisiejsi celebryci) pamiętam Olbrychskiego recytującego Miłosza. I co i wielkie G. Ci co wtedy tak płomiennie przemawiali dzisiaj śmieją się nam w nos. Ale ja cały czas mam nadzieję, że:

"Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
i sznur i gałąź pod ciężarem zgięta".

A obecna władza czuje się bezkarna, w końcu w jakimś celu zlikwidowała stocznie, Unimor, Zamech czy gdański Bałtyk. Kto teraz zaprotestuje odziane w pampersy kasjerki z niemieckich francuskich i portugalskich supermarketów