Ciemne strony euro

Oto tekst mojego wystąpienia:

 

"(…) Macie Państwo pecha, zwłaszcza Pan Premier Juncker. Dzisiejsza debata o sukcesach eurolandu odbywa się w momencie, gdy Eurostat (czyli europejski odpowiednik naszego GUS - dop. mój) ujawnił początek recesji w krajach mających wspólną walutę. Powinno skłaniać to raczej do samokrytycyzmu, a nie nieprzytomnej propagandy sukcesu.

 

W raporcie autorzy chwalą spadek bezrobocia - co prawda w ciągu 9 lat raptem tylko nieco ponad 1.5 % - ale przecież prognozy mówią o znaczącym wzroście bezrobocia w strefie euro w roku przyszłym!

 

Ale jest też mało przyjemna druga strona medalu, podkreślona zresztą w raporcie: wyraźnie niezadowalający wzrost gospodarczy oraz istotne zmniejszenie wydajności pracy - z 1.5 % w latach 90. do 0.75 % w ostatniej dekadzie.

 

Jak widać euro nie jest ani receptą-panaceum na wszystkie problemy ekonomiczne, ani też instrumentem pozwalającym z definicji na szybszy rozwój gospodarczy i większy dobrobyt niż w krajach członkowskich UE będących poza strefą euro - przykład Szwecji, Danii, a zwłaszcza Wielkiej Brytanii jest tu bardzo wymowny."

 

Niech nasi euroentuzjaści - i ci cyniczni i ci bezrozumni - potraktują te słowa i te dane jako kubełek zimnej wody…

 

                                                                                          ***

 

 

Spotkałem dziś na "European Development Days" w Strasburgu, podczas których reprezentowałem Parlament Europejski byłego wiceministra finansów, zastępcę Leszka Balcerowicza w pierwszych rządach III RP - Marka Dąbrowskiego. Dąbrowski, euroentuzjasta i zdecydowany zwolennik euro, powiedział mi (w rozmowie brał udział jeszcze jeden dziennikarz) z minorową miną, że za jego życia euro do Polski nie będzie wprowadzone… Pozostaje mi życzyć panu Markowi bardzo długiego życia!

 

 

                                                                                          ***

 

Ekonomiczny cytat miesiąca: prof. Leszek Balcerowicz, znany prorok gospodarczy, na pytanie "Gazety Wyborczej" (10.11.2008) "Zdążymy z euro w 2012 r.?" odpowiada niczym Pytia Delficka: "Staram się nie wikłać w odnoszenie do konkretnej daty"…

 

A to bardzo ciekawa zmiana u pana Balcerowicza: jeszcze w 2001 roku zapowiadał (ku osłupieniu wielu), że Polska do strefy euro wejdzie w roku 2006 lub 2007! Mamy 2008, a euro w Polsce, owszem jest, ale w kantorach. Były prezes NBP wygłupił się setnie, nie jedyny zresztą raz, ale jakoś miłosiernie nikt mu tego nie wypomina. To jasne, bo dla "salonu" i dla części elit mądrość Balcerowicza jest niczym dogmat Kościoła katolickiego o Wniebowstąpieniu Matki Boskiej: niewzruszalny. Stąd też litościwe milczenie na temat bzdur, którymi karmił naród w przeszłości.

 

Nic więc dziwnego, że Alfa i Omega polskiej ekonomii nie chce dziś mówić o żadnych datach, żeby nie zaliczać więcej kompromitujących wpadek.

 

Balcerowicz nie musi odejść, bo już, na szczęście, odszedł. Wystarczy, żeby nie przedstawiał fałszywych prognoz, nie kłamał i nie patrzył z góry na tych ekonomistów, którzy ośmielają się mieć inne zdanie niż Jego Wielkość. 

 

W europarlamencie powiało znaną skądinąd z kraju propagandą sukcesu. Mieliśmy debatę "rocznicową" z okazji 10-lecia powstania "eurolandu", czyli "unii gospodarczej i walutowej". Do tej eurobeczki miodu pozwoliłem sobie dodać kilka swoich kropel dziegciu.