Obama, czyli "randka w ciemno" i koniec władzy liberałów

Obama równa się prawdopodobnie amerykański izolacjonizm, czyli wycofywanie się z roli światowego mocarstwa. Zwłaszcza będzie to widoczne w Europie. Oznaczać to może tyko jedno: wzrost roli najsilniejszego gospodarczo i demograficznie państwa UE, czyli Niemiec. Zmniejszenie amerykańskiej obecności na starym kontynencie to zachwianie delikatnej "balance of power" - równowagi sił. Otworzy się więc szansa na polityczną - choć niekoniecznie ekonomiczną - koniunkturę dla Berlina.

 

Niestety, niedoświadczony w polityce międzynarodowej, nieznający Rosji i jej konsekwentnej polityki zagranicznej Barack Obama, będzie łatwy do ogrania przez tandem Miedwiediew - Putin. Nowy prezydent-elekt "nie czuje bluesa", gdy chodzi o politykę europejską, w tym relacje Waszyngton-Kreml. To z kolei zwiastuje polityczną ofensywę Federacji Rosyjskiej. A to samo w sobie jest złym sygnałem dla Polski, krajów bałtyckich i szerzej: całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej.

 

Obama to polityczna "randka w ciemno". I nie jest to aluzja do jego koloru skóry. To aluzja do braku programu zwycięskich demokratów, gdy chodzi o politykę międzynarodową. Uporczywe powtarzanie przez niego "zmiana, zmiana", może prędzej ziścić się na płaszczyźnie polityki zagranicznej niż w sferze gospodarki.

 

To tyle, gdy chodzi o politykę międzynarodową. W wymiarze polityki wewnętrznej z wyborów w USA płynie jedna istotna lekcja: kryzys gospodarczy to czas porażek liberałów i liberalnych rządów. To, co się stało na drugiej pokuli może być sygnałem alarmowym dla ekipy Tuska.

 

 

 

Obama, czyli "randka w ciemno" i koniec władzy liberałów

 

Zwycięstwo Baracka Obamy to, być może, dobry sygnał dla amerykańskiej polityki, a przede wszystkim - dla amerykańskiej gospodarki (pozytywne reakcje giełdy). Jednak my, Polacy, musimy na amerykańskie wybory patrzeć przede wszystkim przez pryzmat polskich interesów. Nasi politycy, po ogłoszeniu wstępnych wyników, nabrali jakby wody w usta. "Political correctness", nieszczęsna, polityczna poprawność, każe im wypowiadać się na okrągło: wiadomo, USA to nasz główny sojusznik. Tymczasem trzeba powiedzieć wprost, że z punktu widzenia Polski wygrana kandydata Partii Demokratycznej jest raczej niefortunna i może przynieść negatywne konsekwencje w polityce zagranicznej, które mogą być dla nas, jako kraju, dotkliwe.