9 prezydentów na szczycie UE, czyli Kaczyński nie jest wyjątkiem…

Oto tekst temu poświęcony: "Trybunały Konstytucyjne w trzech krajach Europy Środkowej mają teraz pełne ręce roboty. Trybunał w Niemczech, na wniosek prezydenta RFN, zajmuje się zgodnością Traktatu Lizbońskiego z "Grundgesetz", czyli konstytucją tego kraju. Nad tym samym zadaniem pracuje TK w Czechach. Z kolei nasz Trybunał zajął się właśnie badaniem "sporu kompetencyjnego" dotyczącego zagadnienia kto ma Polskę reprezentować za granicą i kiedy. Tyle że to, co politycy nazywają "sporem kompetencyjnym" ludzie określają krótko jako "wojnę samolotową". Gdy piszę te słowa jestem w Strasburgu na sesji Parlamentu Europejskiego, gdzie, na szczęście, w kuluarach o tym, jak polski premier odmawiał samolotu polskiemu prezydentowi, prawie nic się nie mówi. Chwalebna powściągliwość!Ze strasburskiego czy brukselskiego dystansu widzi się te spory inaczej: nie jak przejaw niechęci PO do PiS-u, czy przymiarki do kampanii prezydenckiej dwóch mocnych kandydatów, z których jeden nie może przeboleć porażki w 2005 roku. Na Zachodzie i Wschodzie patrzą na to jak na kłótnię polskich polityków jako takich, bez wnikania w partyjne szczegóły. Jednak Trybunały Konstytucyjne naszych sąsiadów mają poważniejszy orzech do zgryzienia niż nasz polski TK. Nie wnikając w materię decyzji, którą ma podjąć 15 sędziów Trybunału Konstytucyjnego w Warszawie (przy obowiązkowym kworum 9 osób) mogę tylko powiedzieć, że warto przeanalizować europejskie doświadczenie w tym zakresie. Na szczyty UE zawsze przyjeżdżają prezydenci Francji i Cypru, bardzo często prezydent Finlandii, często prezydenci Czech, Litwy, Łotwy, Estonii i Rumunii. Na szczyty Unii jeździł dotąd i Kwaśniewski i Kaczyński. Łatwo więc policzyć, że praktyka ta dotyczy (razem z Polską) 9 krajów. Od 27 państw członkowskich UE odliczmy królestwa, które - z definicji - nie posiadają prezydentów, bo mają koronowane głowy państwa: Wielka Brytania, Szwecja, Dania, Hiszpania, Holandia, Belgia, a także Wielkie Księstwo Luksemburga. Rachunek jest więc prosty: na 27 krajów Unii w 20 jest system prezydencki, z czego prezydenci 9 na szczyty do Brukseli przyjeżdżają regularnie lub czasami. Co z tego wynika? Ano to, że ani konstytucja ani praktyka europejska nie może przesądzać do końca polskich rozwiązań. O nich musi decydować zwykła kultura polityczna…"                                                           ***Najważniejszym przemówieniem, jakie wygłosiłem podczas tej sesji Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, było to poświęcone polskim stoczniom. Oto jego fragmenty: "(…) Pamiętam jak przed 15 laty przedstawiciele Stoczni Szczecińskiej opowiadali mi o wydatnej pomocy i Unii Europejskiej i państwa niemieckiego dla konkurencyjnego wobec Stoczni Szczecińskiej przemysłu stoczniowego RFN. Mówię o tym, aby nie okazało się nagle, że Bruksela stosuje "double standards" - podwójne standardy, że są w Unii lepsi - i gorsi, równi i równiejsi, stocznie obdarzone przychylnością Komisji Europejskiej i takie, gdzie szuka się dziury w całym. Gdy najpierw przywódcy czterech największych państw Unii, a następnie kraje strefy euro, a wreszcie wszystkie 27 państwa członkowskie decydują lekką ręką o wydaniu miliardów euro na ratowanie banków, w których pracują setki ludzi - to w tym samym czasie kwestionuje się pomoc dla stoczni, gdzie pracują tysiące ludzi, a z kooperantami - dziesiątki tysięcy. To nie polscy stoczniowcy powinni płacić wysoką cenę swojego bezrobocia w dziwnym meczu, jaki toczy się między Komisją Europejską a obecnym polskim rządem. Komisja zbyt łatwo podejmuje decyzje, które decydować będą o życiu lub śmierci stoczni w Szczecinie i Gdyni. Jeżeli Komisja ma podejmować decyzje kontrowersyjne - niech da czas wszystkim stronom tego sporu. Niech zaakceptuje powstanie Komitetu Ekspertów, niech nie odwraca się plecami do polskich stoczniowców i ich rodzin."                     ***Kolejne moje wystąpienie dotyczyło układów o stabilizacji i stowarzyszeniu między UE a Bośnią i Hercegowiną. Zabrałem głos jako członek specjalnej delegacji PE ds. Europy Południowo-Wschodniej. Byłem zresztą w Bośni i Hercegowinie i znam sytuację w tym kraju. A oto tekst mojego przemówienia: "(…) Jesteśmy winni Bośni i Hercegowinie przyspieszenie na jej drodze do Unii Europejskiej. Unia Europejska powinna mieć poczucie winy, poczucie politycznego grzechu zaniechania, bo gdy w latach 90. na Bałkanach lała się krew, gdy ginęły tysiące ludzi, także w Bośni i Hercegowinie - Unia milczała, podejmowała działania bądź pozorne bądź nieskuteczne, bądź nie podejmowała ich wcale. Dlatego dziś należy pomóc Bośni i Hercegowinie, ułatwić jej marsz ku Unii, wiedząc jednocześnie, że jej droga do Brukseli jest pod górę i ma wiele zakrętów: ekonomicznych i narodowościowych. Sarajewa nie należy zniechęcać, ale też władzom w Sarajewie należy patrzeć na ręce. Zapalamy dziś dla bośniackiego samochodu zielone światło. Życzymy, żeby ten samochód nie rozbił się po drodze, żebyśmy nie musieli karać go mandatami. Może nie przesądzając, czy też samochód, który dojedzie do Brukseli będzie tym samym samochodem, który z Sarajewa wyjechał. Zostawmy narodom tam mieszkającym prawo do samookreślenia."

Wokół tzw. sporu kompetencyjnego powstało wiele mitów, np. taki, że Polska jest jednym z bardzo nielicznych krajów, które na szczyt UE wysyłają głowę państwa. Pozwoliłem sobie dokonać analizy, jak to wygląda na prawdę.