Grad jak dżuma

A oto tekst, który zatytułowałem "Grad jak dżuma":

 

"Grad spadł na polskie stocznie - i może doprowadzić je do bankructwa. Grad pada tam już od jesieni zeszłego roku, ale teraz znad Brukseli nadciągnęła nawałnica z piorunami. Tak naprawdę nie wiadomo, czy gorsza jest cholera (GRAD) czy dżuma (owa unijna burza). Pan minister najwyżej straci rządową tekę, ale dalej będzie posłem więc tradycyjnie rząd i ludzie rządu jakoś się wyżywią (to się nie zmienia od ćwierć wieku!). Gorzej ze stoczniowcami Gdyni i Szczecina, którzy mogą pójść na bruk i nie pomoże im żadna "polityka miłości". Najwyżej mogą sobie przejechać się tramwajem w ramach "podróży życia". Oczywiście, rząd będzie nieodmiennie deklarował nieodmienną pomoc dla rodzimego przemysłu stoczniowego, ale to już klasyk pisał, że "wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły".

 

Co do stoczniowców to właściwie nie byli oni zającem tylko jeszcze gorzej: królikiem. Z jednej strony - dla ministra Grada - królikiem doświadczalnym, z drugiej - dla całego rządu - króliczkiem, którego należy gonić, ale broń Boże, nie należy go złapać.

 

 

 

Ta rządowa gonitwa za króliczkiem nie jest jednak specjalnie wesoła, bo robotnicy z Wybrzeża mogą powiedzieć jak kiedyś - i będą mieli rację - do polityków PO: "Wy się tylko bawicie - nam chodzi o życie".

 

Niestety, w tym polskim dokumentalnym filmie nie będzie jak w starym rosyjskim filmie rysunkowym o zającu i wilku. Obawiam się, że polscy stoczniowcy nie powiedzą ministrowi Gradowi i komisarz Kroes: "Nu, pogodi". Mogą najwyżej pokazać im to, co pokazał 28 lat temu na stadionie Łużniki w Moskwie mistrz olimpijski skoku o tyczce Władysław Kozakiewicz."

                                                                                    ***

W mediach bardzo dużo o bitwie między rządem a PZPN, ale mało kto dostrzega fundamentalny kontekst tej wojny: kontekst biznesowy. Tymczasem to clou całej tej sprawy - obok aspektu prestiżowego, politycznego i propagandowego. O tym właśnie, między innymi,  pisałem w tekście, który jutro ukaże się w tygodniku "Gazeta Finansowa". Oto fragmenty tego artykułu:

 

" (…) Wprowadzenie kuratora do PZPN jest zagrywką polityczno-propagandową. Ale nie tylko. W tle czuć zapach wielkiej forsy. Biznesowy wymiar całej afery jest ewidentny: na ulicy Miodowej w Warszawie (siedziba PZPN) są spore konfitury w postaci praw do transmisji TV meczów "biało-czerwonych", ale także praw do telewizyjnego sygnału Euro 2012. Stąd też właśnie polityczno-biznesowe emocje sięgają zenitu. W tym meczu jest - przytaczając tytuł powieści Adama Bahdaja - "Do przerwy 0:1". Gola strzelił rząd, ale sędzia jest z Genewy, gdzie mieści się siedziba FIFA i wyraźnie sprzyja PZPN… Mecz więc trwa. Niestety, dla polskiej piłki, tak naprawdę, niewiele stąd wynika."

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W jutrzejszym numerze tygodnika "Warszawska Gazeta" ukaże się mój felieton, tym razem poświęcony kompletnej klęsce rządu PO ws. polskich stoczni. Ekipa Tuska przegrała w tej kwestii wyjazdowy mecz w Brukseli i to z kretesem.