WARSZAWA 1944 - 2008

Na kwaterach żołnierzy AK morze ludzi. Szczególnie ważne, że było tak dużo ludzi młodych. Powązki były biało-czerwone i nie były smutne - choć przecież to cmentarz. Nie były smutne, bo spotkanie wolnych ludzi w wolnym kraju nie może być powodem przygnębienia.

 

Brzozowe krzyże na mogiłach najmłodszych powstańców Warszawy. Bartek odczytuje mi co chwila wiek tych małych bohaterów: 11, 16, 17, rzędy tragicznych liczb. Przystanęliśmy przy symbolicznym, nie budzącym większego zainteresowania, niestety, grobie Cichociemnych. Ojciec zwrócił naszą uwagę  na konstrukcje tablicy upamiętniającej skoczków z Anglii idących w sukurs Polsce  Podziemnej: z daleka nie można dostrzec tego, co ukazuje się dopiero z bliska - rzędy nazwisk poległych (ich nazwiska i stopnie zobaczyć można z odległości kilkudziesięciu centymetrów).

 

Na zdrowy rozum Powstanie nie miało sensu. Gdybym wtedy żył zapewne byłbym politycznym przeciwnikiem wybuchu Powstania Warszawskiego, które stało się krwawą hekatombą i zabrało kwiat polskiej, patriotycznej inteligencji. Ale będąc przeciw - na pewno bym poszedł walczyć.

 

Mój tata miał wtedy 8 lat i pomagał powstańcom wskazując im w miarę bezpieczne przejścia piwnicami domów jeszcze niezburzonych i już częściowo zburzonych oraz pomagając na Poczcie Głównej. Na szczęście mój 18-letni syn, który dziś towarzyszył dziadkowi - ani ten o parę lat starszy - nie muszą walczyć o Polskę z bronią w ręku.

64 lata temu wybuchło Powstanie Warszawskie. Dziś po południu pojechaliśmy - trzy pokolenia Czarneckich - na warszawskie Powązki. Był mój Ojciec, który Powstanie ma i w sercu i w pamięci, bo miał 8 lat, gdy się zaczęło. Byłem ja - wychowany na książkach o AK. I był Bartek, mój syn, w t-shircie: Warszawa 1944 (kilka lat temu sam sobie, przez nikogo nie inspirowany - poza rodzinną tradycją - wymalował na koszulce kotwicę Polski Walczącej...).