Kanadyjski łyżwiarz, niemiecki kupiec, minister Hitlera

Joachim Ribbentrop, który kupił tytuł szlachecki i "von" przed nazwiskiem od dalekiej krewniaczki (i przez lata jej nie zapłacił) był przedsiębiorczym handlarzem… win i whisky. W czasie kilkuletniego pobytu w Kanadzie wystąpił w reprezentacji tego kraju (!) w zawodach łyżwiarskich przeciwko USA. Rok przed dojściem Hitlera do władzy zapisał się do NSDAP, mając legitymację z numerem 1 199 927. Jego żona, a jednocześnie motor napędowy jego kariery, Annelies, zapisała się do niemieckiej partii narodowo-socjalistycznej rok później i miała numer legitymacji 1 411 594.

 

Nie zazdroszczę reprezentacji "Klonowego Liścia" takiego sportowca, a III Rzeszy Niemieckiej takiego ministra.

 

Nam, Polakom, zawsze będzie się on kojarzył z paktem Rosji i Niemiec z 23 sierpnia 1939 roku.  Pakt był jawny, ale jego tajny aneks oznaczał IV rozbiór Polski. Podpisali go: Joachim von Ribbentrop i Wiaczesław Skriabin (ten akurat naprawdę pochodził z rosyjskiej rodziny arystokratycznej, a używał pseudonimu partyjnego "Mołotow").

 

                                                                                   ***

 

W ramach "wakacyjnych" lektur sięgnąłem do książki "Wojna i dziecko" wydanej równo 40 lat temu w Warszawie, autorstwa Heleny Boczek, Eugeniusza Boczka i Jacka Wilczura. Praca opisuje martyrologię polskich dzieci w okresie II wojny światowej. Oczywiście, opowiada o gehennie, jakiej mali Polacy doznawali z rąk Niemców, przemilczając cierpienia, które zgotowała najmniejszym mieszkańcom Kresów Wschodnich Rosja Sowiecka. Autorzy podają suche fakty, daty, liczby pomordowanych, torturowanych, bitych więzionych, upokarzanych dzieci polskich w różnych zakątkach naszego kraju.

 

W kontekście zapomnianych już wywózek ludności polskiej z Zamojszczyzny autorzy piszą o nieprawdopodobnym wręcz procederze… sprzedawania wywożonych dzieci ludności polskiej przez Niemców. Niemcy chcieli sobie dorobić, a dla Polaków była to jedyna szansa na uratowanie dzieciaków przed germanizacją:

 

"Zimą 1942 roku Niemcy przywieźli do Bychawy w powiecie lubelskim samochód ciężarowy pełen dzieci i sprzedawali je ludności polskiej, biorąc od 20 do 50 złotych za dziecko. Były to dzieci  w wieku od 8 do 15 lat."

 

Autorzy wspominają również o zbudowaniu na terenie Łodzi w połowie 1941 roku obozu karnego dla dzieci. Faktycznie był to obóz koncentracyjny. Niemcy dopilnowali, żeby zbudowały go same dzieci! Był przeznaczony dla 3 tys. dzieciaków, a przeszło przez niego ok. 12 tys., głównie polskich, ale także czeskich, belgijskich, francuskich i z ZSRR. Obóz miał filie pod Łodzią, gdzie znajdował się majątek rolny, przy czym wszystkie prace budowlane i rolne wykonywały dzieci-więźniowie. W obozie łódzkim dzieci pracowały od 10 do 12 godzin dziennie w zależności od wieku (po ukończeniu 12 lat - 12 godzin). Latem praca zaczynała się o 4. rano, a cisza nocna o 22.

 

W książce znalazłem cytat wypowiedzi komendanta obozu w Oświęcimiu Rudolfa Hessa, który na swoim procesie zeznał: "Małe dzieci zabijano z reguły, gdyż były za młode, aby pracować"…

 

Mój komentarz: kto chce - niech przebacza. Ale zapomnieć nikomu nie wolno. Nikomu - żadnemu Polakowi. A piszę o tym w wigilię kolejnej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.

 

 

Rozpocząłem lekturę biografii Ribbentropa autorstwa brytyjskiego historyka Michaela Blocha. Autor, który urodził się 8 lat po śmierci straconego wyrokiem Trybunału w Norymbergii bohatera swojej książki, napisał wcześniej 4 książki poświęcone Edwardowi VIII, królowi Anglii. Ta solidna biografia byłego ministra spraw zagranicznych III Rzeszy pisana jest tak, aby uwzględnić mało znane opinii publicznej walki frakcyjne w obozie politycznym Hitlera. Licząca blisko 450 stron, wraz z przypisami, bibliografią i skorowidzem nazwisk książka podaje szereg smacznych szczegółów.