PSL i dylematy teologiczne

                                                                                         ***

 

W Parlamencie Europejskim dziś ważna debata nt. Europejskiego Banku Centralnego, z udziałem m.in. prezesa EBC Francuza Jean-Claude'a Tricheta (byłego szefa francuskiego banku narodowego) i przewodniczącego Eurolandu premiera Luksemburga Jean-Claude'a Junckera. Wziąłem udział w tej dyskusji mogącej być swoistym przyczynkiem do innej debaty: o tym czy i kiedy Polska powinna wejść do strefy euro. Oto główne tezy mojego wystąpienia:

 

"(…) Roczny Raport Europejskiego Banku Centralnego nie pokazuje pewnej tendencji, która zarysowuje się w ostatnich latach. O ile dotąd mogliśmy mówić o realnej niezależności eurobanku z siedzibą we Frankfurcie, o tyle w ostatnim czasie obserwujemy dążenia największych państw Unii Europejskiej do wywierania presji i wpływania na decyzje EBC. Jest to tendencja niepokojąca, ponieważ w praktyce oznacza ona podział Unii na kraje równe i "równiejsze". Może to prowadzić do podwójnych standardów, gdy przyznaje się prawo wywierania nacisku państwom takim, jak Francja i Niemcy, ale wobec państw mniejszych kategorycznie przestrzega się zasady autonomii i niezależności Europejskiego Banku Centralnego od rządów państw członkowskich UE.

 

Nie można powiedzieć, że Europa ma gotowy i stabilny system finansowy. On się dopiero tworzy. Przykładem tego jest paradoks, że najważniejszym centrum finansowym w UE jest Londyn - stolica kraju, będącego poza strefą euro."

 

                                                                                        ***

 

Za 4 miesiące odbędzie się kongres PSL, ale już dziś działacze tej partii opowiadają dowcipy polityczne z zielona koniczynka w tle. Na przykład taki, że jedynym problemem stronnictwa przed zjazdem jest dylemat teologiczny: czy Pawlak będzie prezesem dożywotnim czy wiecznym? Cytując klasyka gatunku: "doskonałe pytanie"…

 

                                                                                        ***

 

W ostatnim numerze tygodnika "Gazeta Polska" ukazał się mój artykuł mówiący o prezydencji Francji w UE i grze Sarkozy'ego, także w kontekście Polski. Oto pełny tekst tej publikacji zatytułowanej "Francja ante portas". Bo rzeczywiście "Paryż jest u bram":

 

"Od kilku dni trwa prezydencja Francji w Unii Europejskiej. Przy całym szacunku dla prezydencji poprzedniej - Słowenii, a także czekających nas w najbliższych dwóch latach prezydencji Czech i Węgier - najbliższe półrocze to okres dla Unii szczególny. UE będzie kierowana przez "państwo nr 2" w ramach unijnych struktur. Państwo, mające bardzo ambitnego, nowego przywódcę, który diametralnie różni się od swojego poprzednika, zirytowanego polityka i zmęczonego życiem Jacques'a Chiraca. Sarkozy ma własną wizję Unii jako dogodnego instrumentu dla realizacji francuskiego interesu narodowego. Nowy prezydent Republiki wkłada swoje palce w drzwi, które dotychczas Francuzi omijali uważając, że są one tylko (Nur fur Deutche - tylko dla Niemców). To właśnie dlatego Francja tak bardzo uaktywniła się w naszym regionie Europy, a w szczególnie w Grupie Wyszehradzkiej. Do tej pory była to zastrzeżona dla Berlina "MittelEuropa". Ale dla Sarkozy'ego nie ma dogmatów. To dlatego także stara się ocieplić relacje Paryża i Londynu. Jednak poza środkowoeuropejskim i brytyjskim wymiarem jego aktywności jest również kontekst wschodni. Tutaj nowy francuski prezydent nie jest oryginalny. Dla niego Wschód - to prawie tylko Rosja. Bardzo dba o podtrzymanie tradycyjnie poprawnych stosunków Paryża i Moskwy, choć robi to z większym wdziękiem niż włoski słoń w składzie europejskiej porcelany - Silvio Berlusconi - którego hołdy wobec Putina drażnią nawet zwolenników ocieplania unijno-rosyjskiego klimatu.

 

O ile Niemców drażni fakt, że już po kilku latach spędzonych w Unii Polska domaga się realnego współdecydowania w kwestiach zasadniczych, o tyle Francja Sarkozy'ego jest bardziej realistyczna. Szanuje ambicje Warszawy (a raczej poprzedniego rządu i obecnego prezydenta), usiłując je nawet wykorzystać dla swoich celów. Stąd niedawna wizyta Sarkozy'ego w Warszawie, poprzedzająca prezydencję jego kraju w UE, stąd niedawny telefon do Lecha Kaczyńskiego, stąd wreszcie odbywająca się w tych dniach rewizyta polskiej głowy państwa nad Sekwaną. "Wyrywanie" Polski z tradycyjnej niemieckiej strefy wpływów nie wynika z sympatii do Warszawy, lecz z dobrze pojętego własnego francuskiego interesu. Gdyby polski rząd był mądry potrafiłby wykorzystać tę utajoną rywalizację Berlina i Paryża o wprzęgnięcie Polski w rydwan swojej polityki zagranicznej. Gdyby…

 

Francja ma jasno sprecyzowane cele swojej prezydencji. Zadba o taki kształt CAP, czyli Wspólnotowej Polityki Rolnej, aby był on najbardziej korzystny dla francuskich farmerów, będących ważną częścią elektoratu Republiki. Będzie intensyfikować śródziemnomorski wymiar UE i zbliżać do Brukseli Maroko, Algierię i Tunezję i inne kraje francuskiej Afryki. To, oczywiście, będzie korzystne dla francuskich koncernów, które od dawna zdominowały handel z tymi krajami i inwestycje kapitałowe. Oczywiste, że w tym kontekście Ukraina i Białoruś jawią się jako państwa na tyle egzotyczne, że nie warto się nimi zajmować (ku uciesze Rosji, która za takie rzeczy potrafi być wdzięczna).

 

Sarkozy'emu zależało personalnie na ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego - gdyby do tego doszło to on właśnie w wielkiej mierze decydowałby o tym, kto byłby "prezydentem UE" oraz szefem unijnej dyplomacji.

 

Polska powinna z Francją grać, ale nieustannie patrzeć jej na ręce…"

 

Jestem zawiedziony, bo chłopaki z kancelarii Tuska nie przesłały mi żadnego, choćby jednego smsa. No i co teraz? Jak żyć? Co robic? Co myśleć? Co mówić - do mediów i na imieninach u cioci Kloci? Ciężko żyć bez instrukcji. A dla parlamentarzystów PO te smsy to jak drogowskazy wskazujące ścieżkę ku nowemu "Wspaniałemu Światu"…