Polska drugim Egiptem?

Ostatnio panowie Bronisław Geremek, Marek Borowski, Dariusz Rosati i Janusz Onyszkiewicz podpisują wspólne oświadczenia i przebąkują o wspólnej partii - takiej trochę liberalnej i trochę lewicowej. Przypomniało mi się, że w Egipcie już jest takie stronnictwo i nazywa się Socjalistyczna Partia Liberalna… Podobieństw jest zresztą więcej i parlament w Egipcie (Zgromadzenie Narodowe) liczy 454 posłów, a nasz 460 (wprawdzie oni mają 68 milionów ludności, a my 38 milionów - ale mniejsza o drobiazgi…). System prawny Egiptu oparty jest - obok prawa islamskiego i arabskiego - o kodeks napoleoński - zupełnie jak u nas. Egipt obchodzi święto narodowe 23 lipca, a my do niedawna 22 lipca. Co prawda ani Gronkiewicz-Waltz ani Pitera nie przypominają raczej boskiej Kleopatry (oj, nie), ale przecież muszą być jakieś różnice.

 

Nawet nazwy egipskich partii politycznych pasują jak ulał do tych naszych: Partia Narodowo-Demokratyczna to, wypisz-wymaluj, PiS, a Postępowa Partia Jedności (!) dziwnie przypomina klepiącą slogany o postępie i jedności Platformę Obywatelską…

 

Tylko piramid ci u nas nie ma. Ale co to za problem? Przy okazji budowy autostrad możemy też zrobić piramidy. Na przykład przy każdej autostradzie jedna piramida. No, to wtedy będziemy ich mieć więcej niż Arabska Republika Egiptu… A więc Polska drugim Egiptem!!!

 

(Powyższy tekst ukaże się 11 lipca 2008 roku w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Finansowa").

 

      

            ***

 

Egipt wita głęboką nocą. Na lotnisku w Kairze ląduję o 3:30 w nocy, po czterech godzinach lotu z Frankfurtu. Jestem tu znowu po 15 latach. Wtedy zapamiętałem nie tylko imponujące piramidy, ale także okołokairskie slumsy i fabryczki (manufaktury) rękodzieła, w których pracowały… dzieci.

 

Witam się z miastem 500 meczetów. Stolica Egiptu jest nie tylko największym miastem tego kraju, ale i całej Afryki. Kair to takie 3 i pół Warszawy: 7 milionów mieszkańców, ale już aglomeracja jest 2-krotnie większa.

 

Jako fan piłki nożnej wiem, że przyjeżdżam do państwa, które ostatnio, dwa razy pod rząd zdobyło mistrzostwo Afryki. Parę lat temu, co prawda w kontrowersyjnych okolicznościach: grali u siebie, a sędziowie gwizdali "pod Egipcjan", za to zimą tego roku całkowicie już zasłużenie.

 

Fenomenem tego kraju są Koptowie - chrześcijańska mniejszość (co 10 mieszkaniec Egiptu to Kopt) będąca potomkami starożytnych Egipcjan. Nie mają szans na zrobienie wielkich karier w administracji czy wojsku - tam z definicji królują muzułmanie (z roku na rok zresztą Egipt coraz bardziej się islamizuje). Pracowici Koptowie, dobrze zorganizowani, solidarni - to naturalny odruch po wiekach dyskryminacji - opanowali sporą część handlu.

 

Najbardziej znanym współczesnym Koptem na arenie międzynarodowej jest Butros Ghali - były sekretarz generalny ONZ. To wyjątek potwierdzający regułę, że jego krajanie nie mogą liczyć na poważną karierę w strukturach państwowych (wcześniej Ghali był ministrem spraw zagranicznych Egiptu).

 

Napisałem wcześniej, że pierwszy raz byłem tu 15 lat temu. To prawda, ale… nie do końca. Bo przecież tak naprawdę ten pierwszy raz był dzięki "Faraonowi" Bolesława Prusa - dzięki książce i filmowi. A Psujaczek z powieści Aleksandra Głowackiego (pseudonim literacki - Prus) stał się jednym z ulubionych moich bohaterów.

 

Cóż, witaj "Al.-Qahira", dobry wieczór "Al.-Kahira", bądź pozdrowiony Kairze…

 

Swoją drogą, a propos arabskiej nazwy miasta muzułmanie nieźle zmistyfikowali historię Kairu: miasto to było znane już za czasów Jezusa Chrystusa (wówczas jako port rzeczny), a Rzymianie zbudowali tu twierdzę o nazwie Babilon. Mimo tego islamscy historycy i publicyści wciąż uważają, że Kair założyli Arabowie tworząc tu w 642 roku po narodzeniu Chrystusa wojskową twierdzę (obóz). Hmm, polityka historyczna. Po prostu.

 

Hasło "Polska drugą Japonią" głosił Lech Wałęsa. Jednocześnie chciał kogoś tam puszczać w skarpetkach (ale i tak nie puścił), a jak wiadomo w Japonii przy posiłkach w domu, ale także w wielu restauracjach zdejmuje się buty i pałaszuje w skarpetkach… Potem, po latach, krajan Wałęsy z Gdańska, Donald Tusk, uparł się, aby Polska była drugą Irlandią. W obu krajach rzeczywiście pije się porównywalnie - czyli ostro, szanuje się tradycje walki o niepodległość i wiarę katolicką, ale ceny u nas rosną zdecydowanie szybciej… Na razie więc "drugą Irlandią" nie jesteśmy. Może więc "trzecią drogą"?