Europa potrzebuje nowego traktatu

Także sytuacji po referendum w Irlandii poświęcony był mój tekst, który ukaże się jutro w nowym wydaniu "Gazety Finansowej". Jego tytuł "Potrzeba nowego traktatu" mówi sam za siebie:

 

"Apele polityków i publicystów domagających się szybkiej ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego w Polsce mimo negatywnego wyniku referendum w Irlandii - przypominają próby reanimacji trupa. Nie zmienia się reguł w trakcie gry. A przyjęte wcześniej reguły zakładają jednoznacznie, że traktat wchodzi w życie wtedy i tylko wtedy, gdy zostanie ratyfikowany przez w s z y s t k i e  27 państw UE. Ten warunek nie został spełniony, bo 811 tysięcy Irlandczyków (53% głosujących) miało w tej kwestii odrębne zdanie. Gdyby zresztą unijni liderzy nie uciekli tchórzliwie od pomysłu zgłoszonego w kwietniu 2007 roku przez 10 eurodeputowanych (w tym przeze mnie - jako jedynego Polaka) ze wszystkich grup politycznych Parlamentu Europejskiego, aby referenda przeprowadzić w każdym kraju członkowskim - to wynik taki jak w Irlandii byłby również w Wielkiej Brytanii, Szwecji, Danii i Finlandii (70 % przeciwników w sondażach, a mimo to ratyfikacja przez parlament), a być może i Czechach…

 

Narzucenie Irlandczykom ponownego referendum - tak, jak to miało miejsce po odrzuceniu przez nich Traktatu Nicejskiego w 2001 roku (po 16 miesiącach znowu głosowali - tym razem na "TAK") - jest dziś niemożliwe. Nie chce tego przede wszystkim sam irlandzki rząd wcześniej wzywający do poparcia Traktatu. Stawianie Irlandii pod ścianą to pomysł i niemoralny i nieskuteczny. Mieszkańcy "Zielonej Wyspy" to, podobnie jak Polacy, przekorny naród. Można z nim negocjować, a nie straszyć. Brednie, które w tej sprawie wypowiadają politycy niemieccy - wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Günther Verheugen i szef socjalistów w europarlamencie Martin Schulz - o wyrzuceniu (!) Irlandii z UE mogą tylko rozjuszyć dumnych Celtów. Tym bardziej, że pod względem formalno-prawnym jest to niemożliwe: sama Irlandia musiałaby głosować za swoim usunięciem…

 

Popędzanie prezydenta Kaczyńskiego, aby szybko ratyfikował Traktat świadczy o kompletnej nieznajomości europejskich realiów.Poza nami ratyfikacji nie dokonały również np. Niemcy (!), Włochy, Szwecja, Hiszpania, Belgia, Cypr czy Czechy i żadne z tych państw pod wpływem irlandzkiego "NO" nie przyśpieszyło ratyfikacji. Pchanie się przed szereg jest dobre w sporcie, ale nie w polityce międzynarodowej.

 

W gruncie rzeczy - skoro drugie referendum w Irlandii jest niemożliwe - potrzeba nowego traktatu europejskiego. Nawet, jeśli w dużym stopniu miałby być podobny do tego z Lizbony. Na to trzeba czasu - co najmniej roku. Polska nie musi się tym martwić: obowiązuje Traktat z Nicei bardzo dla nas korzystny, zwłaszcza, gdy chodzi o siłę głosów w Radzie UE (Polska - 27, a np. Niemcy - 29)."

 

Europa kręci się wokół Irlandii. Jej właśnie - i jej "NO" - poświęcona była dzisiejsza bardzo emocjonalna debata w Parlamencie Europejskim. W czasie tejże debaty doszło nawet do małoparlamentarnego incydentu, gdy jeden z polskich eurodeputowanych pokazał środkowy palec jednemu z eurodeputowanych irlandzkich (ze względu na wrodzone miłosierdzie nie wymieniam nazwisk polityków).