Felicja... /fragment szósty/

*
Kolejnego dnia w trawach kipiało…
- Są nas miliony! – zawołał szczur – Popatrz na łąkę. Od horyzontu po horyzont nic tylko szczury!
- No a koty?
- Koty jak to koty. Mają wyższe cele. Stoją na trybunach patrzą w dal i pilnują pochodu. Czasem głoszą wieszcze słowa, a ty im ufasz, albo nie; co na jedno wychodzi… Nie ma strachu, żeby cię dostrzegły, zgubisz się wśród nas. Chodź, darmowego serka dostaniesz…
- My myszy boimy się takiej na wskroś otwartej przestrzeni z kotami w tle – powiedziała Felicja.
- A tam, ciemnogrodzki przesąd! Szczury też wolały zaułki, zakamarki i nory, ale dzisiaj są „przed nami większe cele, przed nami nowy świat. Razem młodzi przyjaciele zbudujemy nowy ład…” Jeden Ogromnie Braterski Świat! Rozumiesz?
- Mniej więcej... To dokąd teraz idziecie?
- Naprzód!
- No widzę. Tylko po co?
- „By wespół w zespół - moc móc wzmóc”!
- A…acha…
„Tysiące łap, miliony łap, a serce bije jedno” !!! – huczała łąka.
- Słyszysz?!
- Owszem hałas jest spory… A nie boicie się, że może on w końcu zbudzić orła? Podobno ptaszysko mieszka gdzieś tam w lesie. Jest dość powolne, ale jak już rozpocznie polowanie, to może i was, i koty daleko pogonić – zauważyła Felicja.
- Orzeł to mit – odburknął wędrowny gryzoń butnie, choć z pewnym niepokojem.
- Może i tak, ale zauważ, że tutaj mity potrafią powstawać z martwych i przedziwnie się materializować. Już tak przecież bywało. Przykłady znajdziesz w księgach i gawędach dziadków…
- Romantyczne bajki! Bujaj się Fela!– pisnął szczur ze złością i bez pożegnania śmignął za swoimi, jednakże odtąd przy byle chmurce niepewnie spoglądając w niebo.
- Bohater – prychnęła mysz. - Pogadamy jak minie to wasze tsunami utopijnych  urojeń i ekscytacji, wrócisz wiarusie do siebie i znowu będziesz smakował nadgniłą marchewkę. Ale co on tam z tego zrozumie? W każdym razie była już najwyższa pora żeby uciec z łąk  – westchnęła z pewnym żalem, machnęła łapą i poszła swoją drogą w bok od wydarzeń.
 
*
- Marsze proszę pani; biegi, proszę pani… Na przełaj, na ślepo wespół w zespół… Trzeba szczególnie uważać gdy tak pędzą przed siebie ku szczytnym ideom, bo jak nic zadepczą… Co? No potem ustają, dyszą zadowoleni, klepią się po plecach i odznaczają. Wtedy idea puka się w czoło, a ja mam chwilę czasu na reperację domku. Pani widzi jaki już sfatygowany? Nie żebym narzekał, bo rozumiem, że ziemia jest dla wszystkich, a młodość musi się wyszumieć ( nawet i starość, proszę pani ), ale to ciągłe dopompowywanie mi adrenaliny wywołuje permanentny stres, a on z kolei…Doprawdy nie ma sensu tego opowiadać…Dla mnie, wie pani, zdecydowanie lepiej jak nie biegają, a rysują kredkami po chodnikach. Może to mniej widowiskowe, ale przecież bardziej zapada w pamięć. Nieprawdaż? – wyjaśniał swoje stanowisko ślimak.
*
               
To wszystko wina bobrów, które swoją tamą przegrodziły rzeczkę Smarkatkę, dzieląc jej wiekowe bajoro, na spory staw i na łąki. Z czasem ( pokonując utrwalone już sentymenty do błocka ) stan ten zaakceptowano i uznano nowe biotopy za naturalne. Trwało tak do czasu, gdy ( za namową kotów ) szczury piżmowe wraz z nornicami rozkopały bobrzą tamę i woda gwałtownie zalała kwietne łąki, pozostawiając tylko niewielkie wysepki niedawnej powszechności.
 
Na jednej z nich siedziała właśnie Felicja, swoim zwyczajem w zamyśleniu gryząc źdźbło trawy, zaś obok niej użalał się nad swym losem Pływak Żółtobrzeżek:
 
- Co za tragedia! Co za tragedia…A tak miało być pięknie … Obiecywali, że jak rozkopią tamę, to woda będzie wszędzie, jak okiem sięgnąć. Jakaż wspaniała wizja Utopii! Więc nie zaprzeczę, że trochę pomagałem... Ale ona już opada. Widzi pani? Opada! I co ja zrobię, kiedy woda całkiem opadnie? Gdzie mam jej znowu szukać? Tragedia! No tak… a pani pewnie duma nad zniszczeniem łąki?
 
- Ja panie żółto obramowany zastanawiam się teraz nad zagwozdką: czy kapłanki w wikarówkach to rzeczywiste marzenie proboszczów... A w ogóle to nadciąga taka zadyma, że przy niej ta pańska powódź jest kichnięciem komara. Niebawem będziemy mieli teatr dell'arte w miejsce mistyki! I to jest prawdziwa tragedia. Już siekierę przyłożono do korzenia - fuknęła mysz.
 
- Swoją drogą trzeba pamiętać dzięki komu będziemy mieli to lub tamto, żeby mu we właściwym czasie bardzo gorąco podziękować - dodała obrzucając go zimnym spojrzeniem, po czym powróciła do swoich rozmyślań, których chrząszcz już nie odważył się więcej zakłócać.
 
- Dobrze, że chociaż mnie po tym wszystkim nie dopadło szaleństwo – cieszył się odlatując.

*
- No jestem rozczarowana – warknęła za nim Felicja – Nie ma się co okłamywać, że nie; jak tak. Moim stoicyzmem zachwiał epikureizm mysząt z Głuchej Dolnej. Okazało się nagle, że wokół mamy jedną Wielką Głuchą Dolną ( która przed sobą samą pozuje co najmniej na Kopenhagę), a zamieszkujące ją myszy nie chcą być myszami, choć przecież niczym innym być nie mogą! Tak się sprawy mają. Wyznam, że wierzyłam w zdrowy mysi rozsądek, który wyprowadzał nas nieraz z tonących okrętów… Myślałam, że przecież, że jednak… że może… Niestety. Ich rzeczywistość streszcza się do „róbta co chceta”. Ewangelia - do pełnego brzucha… Żadnych refleksji. Pustka w dzbanie... W odpowiedzi na propozycję dyskusji pluną ci w twarz shurikenami wulgarnego rechotu... Pełna lemingoza. Pan pojmuje tę samodestrukcję? Bo ja nie… I wyznam, że mam dosyć romantycznego „zawracania kijem Wisły”. Żadna ze mnie Siłaczka. Cóż…każdemu według jego potrzeb, jak mawiał klasyk; czyli: co kto lubi, to ma, albo miał będzie. Ja (może) marną satysfakcję, że przewidziałam... (Tylko co mi po niej?) Realnie mam: gorzką starość; ale to w końcu konsekwencja mojej głupoty… Szlus. Wracam do swojej norki.

*
- Eko… eko… eko…eko… - nijakie jakieś czkało w trawach... Szaro, mgliście i dymnie od ognisk na pustych ziemniaczyskach + zawodzenia wiatru, który na oczeretach przygrywa jak batiuszka na pile, że tylko rzucić się w przepaść melancholii! 
- No akurat! Nie ze mną te numery Bruno! – zawołała mysz, przystanęła, roześmiała się głośno i pogroziła światu.