Felicja... /fragment czwarty/

*
- Co za zbieg dobrych okoliczności, że spotkaliśmy się panie Nornico! – radośnie zawołała Felicja –. Wreszcie będę mogła porozmawiać z kimś, kto przeżył to samo co ja. Nawet pan nie wie jak takie wspomnienia łączą i jak się za nimi tęskni na obczyźnie, mimo tego, że pamięć bywa przekleństwem. Cieszę się ogromnie, że pan także powziął decyzję ucieczki!
- Ja…ten…no… - chrząknął spotkany rudzielec.
- Proszę sobie wyobrazić, że tutaj nikt nie ma pojęcia o takich przeżyciach jak nasze. Całkiem tu inny świat! Prawda jaki piękny?! – świergotała mysz, całkiem jak zięba podczas budowy gniazdka.
- No…niewątpliwie – sapnął Nornica, niespokojnie zezując na boki.
- Odtąd pójdziemy już razem nieprawdaż?!
- Ja…ten…oczywiście chciałbym…jednakże… i dlatego - pożegnam niniejszym.
Tu Nornica uśmiechnął się z pewnym zażenowaniem, zwinął w dziwacznym  reweransie  i umknął boczkiem.
- Ależ…! No coś podobnego! Dlaczego ty mnie nie lubisz, co?! – wykrzyknęła Felicja i długo nie mogła wyjść z rozżalenia, na co Nornica z daleka, smutnie ( jak się jej zdawało )  tylko machnął łapą.
Dużo później dowiedziała się przypadkiem, że Nornica był wysłannikiem szczurów, czyli misjonarzem Nowego Porządku. Pobył trochę na łące, powiecował sobie i bez oczekiwanych efektów powrócił tam skąd ona uciekła.
 
*
 
Żaba mi mówi, że powinnam brać z niej przykład, a w ogóle najlepiej gdybym się do niej upodobniła. A kiedy ja proponuję obiektywnie rozpatrzyć moje wartości i zaakceptowane upowszechnić wśród żab; wtedy ona patrzy na mnie sposobem bociana.
Tak to wygląda.
 
*
 
„Każda epoka ma swoją grypę, która przechodzi.” – pomyślała mysz i wszystko nagle zyskało zwyczajny domowy wymiar; ani zbyt duży, ani zanadto mały.
-  Bo nie ma to, jak odpowiednie słowo przypisać  odpowiedniemu straszydłu. – westchnęła z ulgą.
 
*
 
„Gdybym ja tak  miała, dajmy na to pałac, jak nie przymierzając  Izrael Poznański  przed wojną w Łodzi, to co ja bym teraz miała? – dumała Felicja – Otóż nic bym nie miała prócz kłopotu z nostalgią, a przecież kłopoty to ja mam i bez pałacu. To po co mi jeszcze pałac?”  Prychnęła,  wstała z pobocza, otrzepała futerko z piasku i pogwizdując  ruszyła  przed siebie.

*
- Pani mnie pyta co się teraz czyta? – zwróciła się mysz do dżdżownicy ciekawej wieści z dalekiego świata. – Otóż raczej niczego się nie czyta, a jeśli już, to są to powieści typu „Przypadki sąsiadki”. 

*
Dzień zaczynał się pięknie. Łąka falowała zapachem i barwą. Iskry rosy jarzyły się w zielonych włosach traw…
- Jakby jeszcze rojami fruwały elfy i Calineczki to byłby komplet– ziewnęła mysz przecierając zapluszczone snem oczka -  A mówiąc serio: zaraz pasikoniki zaczną rzęzić to swoje pitulitu i pojawią się gzy. Póki co trzeba rozejrzeć się za śniadankiem – dodała, powracając w pełni do rzeczywistości.
- Dzień dobry, dzień dobry! Ależ pięknie, ależ pięknie! Dzień dobry! – rozkrzyczała się rzekotka.
- O masz – wycedziła Felicja – nie dosyć, że głodno, to jeszcze deszcz będzie. Żabsko musi mieć przeczucie, bo na darmo się przecież nie drze.
Zawołała więc - Kiedy?! 
- Co – kiedy? – odkrzyknęła  żabka radośnie.
- Kiedy ten deszcz ?
- A skąd ja mam wiedzieć?
- Przecież go właśnie przepowiadasz.
- Ja?! – zdumiała się rzekotka.
- No przecież, że nie ja – fuknęła Felicja – A mnie po co deszcz? Ja wodę mam w rzece. Pani zapowiadasz ulewę, to pytam o szczegóły. Czy ja aż tak wiele wymagam? Wystarczy uściślić i po sprawie.
- Co mi tu pani z jakąś szeptuchą z rana wyjeżdża?! – obruszyła się żaba - Przesądna jesteś i tyle.
- Ja jestem przesądna? Ja?! – zapieniła się mysz – Patrzcie państwo co za bezczelność! Nie dosyć, że jak się okazuje wprowadza w błąd, to jeszcze obraża.
- Ależ ja tylko cieszę się radością poranka … - odparła zarzut zielona drobina.
- Cieszy się… - roześmiała się mysz -  „A, niech myśli, żem taka naiwna” – No kiedy się tylko cieszy, to: dobrego dnia żabie!–  zawołała po chwili – Tego, który, jak widać dla mnie nie zapowiada się najlepiej. No trudno – westchnęła z rezygnacją.
Po czym,  kiedy żabka nie odpowiedziała na jej życzenie  i w ogóle nie odezwała się już więcej,  mruknęła do siebie z niesmakiem : - Ale  kultura.
Jakby dla dopełnienia  złego początku gdzieś daleko odezwała się kukułka i kukała dobrych parę minut.
- Następna – jęknęła mysz – Naturalnie akurat wtedy, kiedy nie mam przy sobie ani grosza!

*
- Skąd tu odcisk kopyta?!  – wykrzyknęła Felicja i cokolwiek znudzona już wędrówką skwapliwie  zainteresowała się śladami przecinającymi ścieżkę.
„Coś kopytnego łazi tu nocami – rozważała – i niby nic mi do tego, a jednak wznieca to we mnie niepokój, który zdolny jest rozpalić moją wyobraźnie do czerwoności. Powiedzmy, że wędrują tędy jednorożce na swoje balangi podczas pełni księżyca, albo kosmate satyry gonią nimfy ( nawet jakieś piski słyszałam tej nocy ), względnie centaury ścigają się z pegazami… i wszystko niby jasne. Kłopot w tym, że ja nie wierzę w jednorożce i centaury, a ostatnio konie widziałam w stadninie, zaś tego w co ja wierzę lepiej nie wymieniać.”
Tu dosyć nieufnie przyjrzała się okolicy, ale śladu nie porzuciła, wręcz przeciwnie, wzięła ogon w garść, żeby się jej nie plątał pod nogami i poszła jego tropem z nosem przy ziemi.
- Czego tu chcesz myszo? – rozległo się w pewnej chwili, gdy mijała dziurawcowe zarośla na wzgórku.
- Idę sobie – odpowiedziała grzecznie Felicja.
- Po jajeczka,  nieprawdaż?
- Skądże! – odburknęła nasza bohaterka.
- Ach „skądże” – przedrzeźniał ją głos w zaroślach – Podejdźże no bliżej, a dam ja ci jajeczko! – uzupełnił z oczywistą groźbą.
- A z kim to ja rozmawiam? – naburmuszyła się mysz.
- Z prawowitą właścicielką jajek– obwieścił głos, dodając zaraz -  i gniazda. To na wypadek, gdyby ci jeszcze inny pomysł wpadł do głowy. Ale, żeby nie było, że jestem bez serca, to dodam, że trochę w lewo a znajdziesz smaczne bedłki. Pewnie, że grzyb nie ma wartości jajeczka, ale głód oszukasz. Nie dziękuj i zwiewaj.
Mysz skrzywiła się, splunęła ukradkiem, ale bez dalszego roztrząsania tematu poszła we wskazanym kierunku. Zaraz jednak  przystanęła, no bo – pomyślała – „jeśli rosną pieczarki, to przecież na końskim nawozie…”
- Ej ty tam! – zawołała.
- Czego jeszcze?!
- Nie unoś się tak, bo zrobisz sobie jajecznicę. Czy tutaj pasą się konie?
- Nie pasą.
- Zachodzą?
- Nie zachodzą.
- To skąd tu ślady kopyt?!
- Przestańże wrzeszczeć, bo mi się maleństwa przelękną i urodzą  z czkawką. Nic nie wiem o żadnych śladach. Wiesz ty co, znieś no sobie chociaż jedno jajko, a też przestaną cię interesować. I cicho mi bądź, bo zejdę i wytłumaczę dobitniej. 
Tu krzaki wyraźnie zafalowały i mysz zrezygnowała z dalszych pytań.
- Zaraz! Czekaj no – zawołano za nią niespodzianie – Jakaś koza wczoraj tędy lazła, to stąd może te odciski co cię uwierają.
- Nie jeleń, albo sarna? – z resztką nadziei spytała mysz.
- Niewyraźnie mówię? KO-ZA. Co tobie myszo do kozy?
- Nic mi – mruknęła Felicja tracąc naraz całe zainteresowanie tajemniczym tropem.

*
Felicja leżąc w trawie gapiła się na chmury paradujące nad łąką.
- Para, mgła, a jaka zajmująca. Zawsze takie same i zawsze inne. Można na nie patrzyć bez końca. A w ogóle to najładniejsze chmury rodzą się nad rzekami, są zielonkawe, pachną tatarakiem i niosą w sobie rzeczne niespodzianki – opowiadała sobie –  Jeśli podczas powstawania zakręci nimi wiatr, to zabierają w podróż po niebie nie tylko ryby, czy żaby ,ale nawet wodników z samego dna. Złoszczą się oni potem na niechcianą przejażdżkę i dlatego czasem z jasnego nieba zrzucają pioruny. Widziałam kiedyś długą siwą brodę takiego frustrata wlokącą się za chmurą jak ogon za latawcem i jego wykrzywioną gniewem gębę, która chciała mnie opluć. Niektórzy tych nieszczęśliwych wodników mylą z płanetnikami i to je jeszcze bardziej rozsierdza, bo płanetnik to tylko służący, albo nawet niewolnik sterujący chmurami, a wodnik to panisko na swoich rzecznych włościach. Samodzielny okręt i ster w jednym. Oczywista to prawda, że świat od zawsze dzieli się na dwie klasy społeczne: władczą i niewolniczą. W środku ma zaś balansującą galaretę, która sama istnieć nie potrafi. Władcy podczas pałacowych przewrotek niekiedy się zmieniają, niewolnikom i galarecie raczej to się nie zdarza. Porwany wodnik ma więc poważny powód, żeby się obrażać na taką pomyłkę. Uważajmy więc na to, co widzimy w chmurach i jeśli nawet wydaje nam się, że mamy pewność co do interpretacji obserwowanego widoczka, to nie wypowiadajmy tego głośno, bo a nuż się mylimy i wtedy możemy nagle oberwać gradem, albo i piorunem, i po co nam to? Ale spokojnie - większość chmur jest pusta, pomijając oczywiście naszą wyobraźnię, która je wypełnia. A co my wtedy  widzim proszę wycieczki? Otóż czasem jest to coś szczególnego i niezwykłego, ale nie łudźmy się, najczęściej to sieczka przypadkowych obrazków, którymi nierozważnie napchaliśmy sobie łeb…I cóż ja teraz dostrzegam nad sobą? E tam…Może lepiej sobie tego nie opowiadać przed spaniem – ziewnęła zwijając się w przedsenny słodki kłębuszek.

*
- Dla mnie obecna sztuka – zwróciła się mysz do pająka kolekcjonera – to rodzaj pudełka, często doskonałego zewnętrznie. To niekiedy wręcz mistrzostwo formy. Ale kiedy otworzysz takie pudełko, to najczęściej niczego w nim nie ma. Pustka, proszę pana. A ja wolę nawet zewnętrzną siermiężność ze skarbem w środku. Co mi po najpiękniejszych nawet pudełkach? Zaś do rzadkości dziś  należy równowaga między treścią a formą i nic nie wskazuje, by miało się to zmienić. W ogóle to współczesną sztukę, bardziej się wydala, niż tworzy, proszę pana.

*
- No uciekłam. Uciekałam, aż się za mną kurzyło! Niewesoło się zapowiadało, co wcale nie znaczy, że chciano ze mnie zrobić myszkę laboratoryjną. Przede wszystkim nie mam na to warunków. Nie ta rasa, że tak powiem, nie ten wdzięk również. I oczków czerwonych nie mam, a to jak mi się wydaje jeden z warunków przynależności do grupy laboratoryjnej. Zwykłą myszą jestem, polną poniekąd, która chciała się udomowić, ale jej się nie udało z tak zwanych „przyczyn obiektywnych”, czyli całego tego zewnętrznego draństwa, które chciało mnie zniewolić. Co to było? Też pytanie! Wszystko po trochu. I dobre żarcie, i kuszące propozycje, i zastraszanie, i dosładzanie… Różności, proszę pana, w zależności od etapu uzależniania. Tak się w końcu zrobiło, że czułam się jak mucha w mazi. Mowy już nie ma, żeby taka latała, a i łazić już ledwo potrafi. No tom się zebrała w sobie i uciekła. W ostatniej chwili może, bo właśnie wieść się groźna zaczęła rozpowszechniać między myszami, że coś straszliwego lezie w kierunku domu. Jakoś nie miałam ochoty sprawdzać co to takiego, w konsekwencji czego tu jestem, co nie oznacza wcale, że się tu zatrzymam.