Ghana, dzień pierwszy

Czas na Ghanę. Tu mnie jeszcze nie było. Będzie zapewne inaczej - ale na ile inaczej, a na ile podobnie - jak w tych krajach Czarnego Lądu, które starałem się poznać. Spisuję listę: Mali, Mauretania (2 razy), RPA, Rwanda, Burundi, Niger, Kongo, (a właściwie Demokratyczna Republika Konga, dawny Zair, jeszcze dawniej Kongo Belgijskie), Kamerun. No i jeszcze Egipt, ale to już zupełnie inna baśń.

 

Niedzielnym świtem wylot z Warszawy do Frankfurtu, a stamtąd lot do Akry - stolicy Ghany. Ten sam samolot leci też do Nigerii, do Lagos. Udaję się do kraju, którego oficjalna dewiza brzmi dziwnie znajomo: ”Wolność i Sprawiedliwość”... W Afryce „Prawo” zostało zastąpione przez „Wolność”. Czy przez to mieszkańcy Ghany są szczęśliwsi? Hymn Ghany, przynajmniej w zakresie słów, wzorowany jest na brytyjskim i zaczyna się: „Boże, błogosław nasz kraj rodzinny, Ghanę”...

 

Ten kraj jest niepodległy od 41 lat, miesiąca i 2 tygodni. Przedtem był częścią imperium, nad którym nie zachodziło słońce - Korony Brytyjskiej. Jest mniejszy od Polski i demograficznie (23 miliony obywateli) i terytorialnie (prawie 240 tys.km2). Za to gęstość zaludnienia podobna jak u nas: blisko setka osób na 1 km2 (a dokładnie 96 osób). Ale inaczej niż u nas - w Ghanie premier i prezydent nigdy, ale to przenigdy nie kłócą się! To po prostu jedna i ta sama osoba: John Kufour. Hmm, ciekawe rozwiązanie. Co na to Donald Tusk? Choć Polska ma przecież być drugą Irlandią, a nie drugą Ghaną... Zresztą i tak nie byłoby to możliwe: my mamy Tatry, a u nich, w tej Ghanie gór czy raczej górek jak na lekarstwo. Najwyższa ma raptem niespełna... 900 m npm. (Mount Afadjato). Najsłynniejszym obywatelem Ghany był (i jest) były gensek ONZ Kofi Annan (dla Renaty Beger po prostu Kofan). Parlament mają tu inaczej niż w Polsce (i Anglii) - jednoizbowy. Żartobliwie mówiąc: wybrali model słowacko-węgierski (też bez Senatu), pewnie nawet o tym nie wiedząc. Powodem czy też pretekstem mojego przyjazdu jest cykliczna konferencja ONZ (już dwunasta) nt. handlu i rozwoju. Jestem jedynym Polakiem w delegacji europarlamentu, liczącej 7 posłów. Obok mnie jest także Niemiec (mocno podkreślający, że jego ojciec to... Słoweniec), Holender, Hiszpan (a właściwie Katalończyk), Anglik, Duńczyk i Litwin. Najwięcej w delegacji jest socjalistów - 3. Trudno!

 

Ale zanim lądujemy w Akrze - stolicy Ghany najpierw zaliczamy międzylądowanie w nigeryjskim Lagos. Nie wysiadamy z samolotu. Większość pasażerów właśnie tu kończy podroż - nic dziwnego - to najludniejszy kraj Afryki, największy rynek zbytu, możliwość zrobienia przez Europejczyków wielu interesów. Nawet w klimatyzowanym samolocie robi się gorąco. Przy lądowaniu widzę sporo zieleni i charakterystyczną dla Afryki czerwoną ziemię. Przez samolotowe szyby dostrzegam wszechobecne, umieszczone na tzw. rękawach dla pasażerów, przechodzących do lub z samolotów, reklamy Banku Zenith. W tym porcie lotniczym to bankowy monopolista. Ale dużo większe wrażenie wywiera na mnie szokujący widok... zniszczonego samolotu. Stoi niedaleko pasa, na którym wylądowaliśmy. Duży, rozwalony, jakby przecięty w połowi, bezwstydnie odsłania to, co zwykle jest niewidoczne: wnętrze widziane od ogona. To chyba transportowiec. To widok, którego nigdy nie zobaczę w Europie czy USA. U nas nie zobaczysz samolotu-trupa, chyba że w muzeum wojska czy lotnictwa. Ale to zwykle są wojenni emeryci. Ten w Lagos robi smutne wrażenie: niepotrzebny nikomu, wysłużony. Znak kruchości tego, z czego korzystamy, znak przemijania. Zapamiętam ten nigeryjski obrazek bardziej niż krajobrazy przy lądowaniu.

 

Droga z Frankfurtu do Lagos - 6 godzin 15 min. w powietrzu. Teraz już start do Akry.

 

 

 

 

 

 

XXXDziś w portalu Pardon.pl ukazał się dość obszerny wywiad ze mną, gdzie obok wątków politycznych pojawiły się także piłkarskie. Oto treść wywiadu:

„Janusz Palikot jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych parlamentarzystów. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości będą bojkotować audycje z udziałem posła Palikota. Czy słusznie?

Ja też wybieram sobie towarzystwo, z którym przebywam. Są politycy z zupełnie innych opcji, których lubię, cenię i chętnie z nimi krzyżuję medialną szpadę, są tacy, z którymi spotykam się bez żadnej przyjemności. Są wreszcie tacy, z którymi występować nie zamierzam z racji specyficznego stylu, czy też raczej braku stylu, który reprezentują. Do nich należy np. wyjątkowo chamski i arogancki i raczej mało inteligentny, nadrabiający kąsaniem po łydkach, poseł SLD Jerzy Wenderlich. Nie dziwię się więc politykom PiS-u. Natomiast przeceniają chyba Palikota, bo to raczej happener - rodzaj średniowiecznego błazna przeniesionego żywcem w XXI wiek, a nie polityk.

 

Powodem owego bojkotu są wypowiedzi posła odnośnie stanu zdrowia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Należy wprowadzić embargo na dyskusje o zdrowiu głowy państwa?

 

Nie. Według mojej wiedzy - a raczej ją mam - kancelaria prezydenta RP chce opublikować raport o stanie zdrowia Lecha Kaczyńskiego

 

"Jeżeli chodzi o raport o stanie zdrowia, jeśli ktoś chce to koniecznie wiedzieć, to ja nie widzę tutaj nic na przeciw" - stwierdził Lech Kaczyński. Nie obawia się Pan, że informacje o stanie zdrowia prezydenta będą wykorzystywane do celów politycznych?

 

Skoro raport o swoim stanie zdrowia ogłasza prezydent USA to dlaczego nie ma tego robić prezydent RP? Oczywiście zawsze są tego "plusy dodatnie" i "plusy ujemne". Jak to w polityce: coś za coś.

 

Wkrótce Kancelaria Prezydenta opublikuje raport o stanie zdrowia Lecha Kaczyńskiego - zapowiedział w Radiu Zet minister Michał Kamiński. Czy Janusz Palikot dopiął swego? A może to ukłon w stronę standardów amerykańskich?

 

Raczej to drugie. Nie sądzę, aby ten facet z Lubelszczyzny miał jakąkolwiek moc sprawczą, gdy chodzi o decyzje Prezydenta RP.

 

Pod adresem posła Palikota padają różne epitety. "Lider wódki i taniego wina" i "klaun Platformy" – to tylko niektóre z nich. Czy mimo wszystko Palikot zasłużył sobie na takie określenia?

 

Nie chodzę do cyrku, więc trudno mi porównywać. Ale te epitety to mały pikuś w porównaniu z tym, co on sam gada.

 

Jak Pan określiłby najbarwniejszego posła Platformy Obywatelskiej?

 

Najbarwniejsza jest Pitera, ze względu na kolor żakietów. A poza tym to w ogóle są kolorowe jaja.

 

Na wojnę z prezydentem wybiera się także minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Według RMF, Sikorski chce zlikwidować 11 ambasad i cztery konsulaty generalne. Wszystko bez konsultacji z Lechem Kaczyńskim.

 

Ja wiem o 6 ambasadach i 2 konsulatach. Oczywiście, jeśli polityka zagraniczna Polski jest płaszczyzną wspólnych działań rządu i prezydenta, a nie formą kopania dołków pod Głową Państwa.

 

W mijającym tygodniu Polska gościła prezydenta Izraela, Szymona Peresa. Zacieśnione zostały związki kulturalne i relacje ekonomiczne, a przywódcy Polski wystąpili przeciw antysemityzmowi szkodzącemu także imieniu Polski niepotrzebnie i niesprawiedliwie - mówił w przemówieniu w Senacie Peres. Czy zatem Polska jest niesłusznie oskarżana o antysemityzm?

 

Skala tego zjawiska w Polsce jest nieporównanie mniejsza niż to się często przedstawia w USA czy Europie. Sądzę, że jest też relatywnie mniejsza niż w wielu krajach Europy Zachodniej, choć wiem, że dla niektórych jest to paradoks.

 

Rząd pracuje nad ustawą, która ma zrekompensować mienie zabrane po wojnie polskim obywatelom, w tym żydowskiego pochodzenia. Co doradziłby Pan premierowi Donaldowi Tuskowi w tej sprawie?

 

Nie jestem i nie będę jego doradcą. Ale to ważny problem i spore - prawdopodobnie - wyzwanie ekonomiczne dla Polski.

 

W sondażach Platforma prowadzi z 53-procentowym poparciem. W czym tkwi fenomen niesłabnącego poparcia dla rządu Donalda Tuska? A może to cud?

 

Jeśli cud - to raczej przejściowy. Ludzie lubią słuchać bajerów i wierzyć, że będzie lepiej. Ale od miłości do nienawiści ludu tylko jeden krok.

 

Cudem z pewnością nie były dwa włamania na rządowe strony internetowe. Haker bez problemu włamał się na rządowe serwery. Czy komputery najwyższych urzędników państwowych są bezbronne?

 

Całkiem bezbronne, ale słabo strzeżone. Tyle, że podobne historie zdarzały się w dużo lepiej zabezpieczonym Pentagonie w USA. Póki co jednak Tusk może się modlić do hakerów, żeby go oszczędzili…

 

Czy do podobnych włamań dochodziło w Parlamencie Europejskim?

 

Nie słyszałem. Ja przynajmniej nie próbowałem…

 

Czym się w swojej pracy parlamentarnej zajmuje Ryszard Czarnecki?

 

W ciągu niespełna 4 lat zebrałem na koncie 219 wystąpień i 77 interpelacji, jestem współautorem 114 rezolucji. Działam w Komisji Rozwoju oraz Komisji Spraw Zagranicznych. Zajmuję się także - w ramach specjalnej delegacji europarlamentu - sytuacją na Bałkanach, w tym krajach dawnej Jugosławii, relacjami UE z Izraelem, Afryką i Ameryką Łacińską. Jestem członkiem prezydium i skarbnikiem grupy politycznej UEN, która skupia najwięcej (20) polskich eurodeputowanych. Gazeta "Dziennik" uznała mnie za najbardziej aktywnego, polskiego europosła, a Rzeczpospolita za drugiego pod względem aktywności na 54 naszych europosłów. W tym roku tygodnik "Wprost" również zaliczył mnie do najbardziej aktywnych, przyznając mi 8 miejsce w swojej klasyfikacji. Myślę, że dobrze reprezentuję swój kraj na arenie międzynarodowej.

 

Dużo Pan podróżuje. Gdzie był Pan ostatnio i w jakim celu?

 

W Portugalii na zebraniu władz North-South Centre (Centrum Północ- Południe przy Radzie UE), gdzie jestem jedynym Polakiem we władzach tej organizacji i jednym z 2 zaledwie eurodeputowanych. Ale także w Bułgarii, robiącej gospodarcze postępy, ale wciąż mającej wielki problem z korupcją. Pojutrze lecę do Ghany, a na przełomie kwietnia i maja do Peru na doroczne posiedzenie Eurolat, czyli Zgromadzenia Parlamentarnego Unia Europejska - Ameryka Łacińska.

 

Ostatnio został Pan laureatem nagrody "Złoty Mikrofon Debat 2007" przyznawanej przez Wspólnotę Samorządową Województwa Mazowieckiego dla najlepszego mówcy debat. Czuje się Pan mistrzem w publicznym w prezentowaniu swoich opinii?

 

Nie, są lepsi oratorzy. Ale to miło wygrać w konkurencji z m.in. byłymi ambasadorami Stanisławem Cioskiem i Ireną Lipowicz, politykiem Arturem Zawiszą, politologiem i samorządowcem Grzegorzem Kostrzewą-Zorbas, znanym publicystą Robertem Mazurkiem czy rosyjskim dziennikarzem Leonidem Swiridowem.

 

Czy nie ma Pan czasem dosyć blogowania? Kiedyś prowadzenie bloga przez polityka było czymś oryginalnym. Teraz od natłoku dzienników poselskich boli głowa. Jak dużym zainteresowaniem cieszą się Pańskie wpisy na blogu?

 

Nie, nie mam dosyć. To dla mnie wciąż ciekawa forma podsumowania dnia i wyrażenia własnego poglądu na to, co się dzieje wokół mnie. Zaś blogi wielu z tych, którzy ulegli tej modzie dziś są po prostu nie do strawienia. Mój blog jest czytany na 5 kontynentach, ale co najważniejsze jest dość opiniotwórczy. Publikowany jest on na mojej stronie internetowej www. RyszardCzarnecki.pl, ale także na portalu "Gazety Polskiej" www.niezalezna.pl oraz na Onet.pl i MojaGeneracja.pl.

 

Czy nie jest trochę tak, że politycy na blogach chcą za wszelką cenę czymś zaskoczyć, chcą za wszelką cenę być kontrowersyjni?

 

Niektórzy tak. Ja nie musze silić się na oryginalność - bo jestem oryginalny.

 

Który z poselskich blogów internetowych Pan czyta?

 

Nieregularnie, a prawdę mówiąc rzadko zaglądałem na blogi Marka Siwca i Joanny Senyszyn, (ta to pisze głównie ideologiczne felietony, a nie blog ) z lewicy oraz Korwina-Mikke i Zbigniewa Girzyńskiego (PiS) z prawicy).

 

Kto z polityków powinien według Pana zrezygnować z działalności politycznej i zająć się tylko pisaniem dzienników w Internecie?

 

Przepraszam, ale wielu. Zbyt szczupłe ramy tego wywiadu nie pozwalają mi wymienić wszystkich. Nie wymienię więc nikogo, żeby "pomijając", nie skrzywdzić czasem żadnego potencjalnego emeryta.

 

Niektórzy posądzali Pana o to, że wbił Pan nóż w plecy Andrzeja Leppera. Zgadza się Pan z taką opinią?

 

Nie mam morderczych instynktów. Pan Jędrek wyrzucił mnie z partii, ale - jak widać - przeżyłem tę straszną zbrodnię… A jemu osobiście współczuję, bo się chłopina pogubił. Nie będę go jednak krytykować, bo nie mam w zwyczaju kopać leżących.

 

Brakuje Panu Samoobrony w Sejmie?

 

Niespecjalnie, choć było w niej kilku rzetelnych posłów. Na pewno jest jednak mniej kolorowo.

 

Byli posłowie partii Andrzeja Leppera robią kariery. Renata Beger zadebiutowała w kulinarnym show w pilskiej telewizji kablowej. Jak Pan ocenia decyzję posłanki?

 

Jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Wreszcie. Jeśli Pan uważa to za karierę to załatwię Panu podobną fuchę w jakiejś lokalnej kablówce.

 

Czy mamy do czynienia z początkiem końca Samoobrony? A może Andrzej Lepper podniesie się jak Feniks z popiołów i powróci w glorii i chwale do ław poselskich?

 

Z Leppera taki Feniks, jak ze mnie baletnica. Ta partia leży i kwiczy, choć jej lider pracowicie - jak zwykle - objeżdża kraj. W gruncie rzeczy walczy tylko o przekroczenie progu nie tyle 5 %, lecz 3 % - co gwarantuje, nie tyle wejście do Sejmu, co dostęp do państwowego cycka z budżetowymi pieniędzmi dla partii politycznych.

 

Na koniec pomówmy o sporcie a konkretnie o piłce nożnej. O ile obecny zarząd PZPN, zgodnie z obietnicą, poda się do dymisji, czy będzie Pan kandydował na szefa Polskiego Związku Piłki Nożnej?

 

Tak, na pewno będę kandydować na prezesa PZPN. Będzie dla mnie zaszczytem konkurować prawdopodobnie z tak wybitnym postaciami polskiej piłki jak Kasperczak i Lato. Co zaś do dymisji zarządu PZPN to jest to typowo medialny balon. Nie będzie żadnej dymisji, bo jesienią po prostu kończy się kadencja władz Związku! A sam zjazd minister sportu przyśpieszył raptem o… niespełna 3 miesiące! A odtrąbiono to jako wielki sukces rządu.

 

Ma Pan mocnych kontrkandydatów. Nieoficjalnie mówi się, że na stanowisko prezesa PZPN będą kandydować były premier Kazimierz Marcinkiewicz i Jan Krzysztof Bielecki, także były szef Rady Ministrów, a obecnie prezes Banku PKO S.A. Boi się Pan konkurencji?

 

Nie, bo nie sadzę, aby politycy spoza środowiska piłkarskiego mieli jakiekolwiek szanse. To nie rząd wybiera prezesa PZPN, tylko wybierają go delegaci na zjazd. Próba przyniesienia kogokolwiek w teczce przez rządzącą partię zakończy się fiaskiem. Delegaci, jak to przekorni Polacy, pokażą po prostu wtedy "gest Kozakiewicza".

 

Jeśli obejmie Pan stanowisko szefa PZPN, jakie będą Pana pierwsze decyzje? Zbiorowe degradacje klubów czy polityka grubej kreski?

 

Konieczne są kary dożywotniej dyskwalifikacji dla osób fizycznych;: sędziów, obserwatorów, trenerów, piłkarzy i działaczy. Ci ludzie nie powinni działać już więcej w polskim futbolu! Natomiast co do klubów: trzeba zakończyć postępowania, które toczą się obecnie wobec nich, zaś kolejne karać olbrzymimi karami finansowymi. Tyle co do korupcji w przeszłości. Zaś co do korupcji bieżącej - bezwzględna degradacja, albo nawet wyrzucenie ze struktur PZPN i konieczność zaczynania piłkarskiej drogi od początku, od najniższej ligi.

 

Ale walka z korupcją nie może być jedynym celem nowego prezesa PZPN. Niemniej ważne są zmiany w systemie finansowania polskiej piłki (wzorce francuskie, gdy chodzi o wsparcie samorządów i tureckie w zakresie odpisów podatkowych dla biznesu sponsorującego futbol) oraz wprowadzenie jednolitego systemu szkolenia dzieci i młodzieży (na wzór Czech czy Holandii).

 

Za co ceni Pan obecny zarząd Polskiego Związku Piłki Nożnej?

 

Jest tam paru porządnych ludzi, społecznie poświęcających swój czas polskiej piłce. Jestem jednak krytyczny wobec szeregu poczynań obecnych władz PZPN, zwłaszcza bardzo spóźnionej i nieadekwatnej do sytuacji akcji antykorupcyjnej.

 

A z przygotowaniami na Euro 2012 zdążymy? Czy też dojdzie do największego w historii blamażu i Polska skompromituje się na całej linii?

 

Nikt i nic nie odbierze nam EURO 2012. Z prostego powodu: UEFA oceniać nas będzie pod kątem zbudowanych stadionów, a nie autostrad czy linii kolejowych, których rząd odda do użytku znacznie mniej kilometrów niż to było zaplanowane. Klapy więc nie będzie, ale megakorki w miastach-gospodarzach EURO 2012 czy na drogach między miastami - jak najbardziej.

 

Zepnijmy klamrą naszą rozmowę i raz jeszcze powołajmy się na słowa posła Palikota. PZPN to burdel, w którym dziwki zarażają HIV - powiedział Janusz Palikot w programie TVN "Kawa na ławę". Od tygodnia zastanawiam się, czy warto komentować tę wypowiedź. A jak Pan uważa? Warto?

 

Wynika z niej, że pan poseł jest znawcą burdeli i przez ich pryzmat widzi świat. PZPN ma swoje liczne grzechy na sumieniu, ale na taki język pogardy i nienawiści nie zasługuje. To źle, że politycy używają języka rodem z rynsztoka.

 

Dziękuję za rozmowę.”

 

 

 

Znów powitanie z Afryką. Właśnie powitanie, a nie pożegnanie. Trudno nie wracać na kontynent fascynujący krajobrazami i swoją pasjonującą historią, epatujący specyficzną, niepowtarzalną kulturą, a jednocześnie przerażający nędzą, epidemiami chorób, wysoką śmiertelnością, nierozwiązywalnymi - wydaje się - konfliktami etnicznymi, rasowymi, gospodarczymi.