Silvio prawie jak Witos…

Poniżej przytaczam w całości mój tekst, który ukaże się jutro w tygodniku "Gazeta Finansowa":

 

"Wiktoria znaczy zwycięstwo. Wiktor zaś - zwycięzca. Na to miano zasługuje w 100 proc. Silvio Berlusconi, przywódca włoskiej prawicy, który w ostatnią niedzielę wpisał się do księgi rzadkich europejskich rekordów wygrywając wybory po raz trzeci, ale… nie pod rząd, bo po każdym triumfie czekała go wyborcza porażka. Berlusconi będzie więc po raz trzeci premierem. Dużo łatwiej jest jednak być 3 razy szefem rządu pod rząd jak kanclerz Kohl w RFN, Margaret Thacher w Wielkiej Brytanii czy Berti Ahern w Irlandii. Życiorys Berlusconiego mógłby posłużyć za scenariusz sensacyjnego filmu o współczesnym królu Midasie, który czego się nie dotknie zamienia w złoto. Tyle że biedny władca z greckiej mitologii nie mógł nawet jeść, bo wszystko po jego dotyku zamieniało się w najszlachetniejszy kruszec. Berlusconi zaś kilka razy doznawał goryczy czy to wyborczych porażek, czy prokuratorskich śledztw związanych z jego, hmm, typowo włoskimi interesami. Część z tych dochodzeń miało ewidentnie polityczny kontekst. Nie dziwiłoby to w Polsce, nie dziwi tym bardziej w Italii - kraju, w którym słynny pogromca mafii i skorumpowanych polityków, Antonio Di Pietro, do niedawna zresztą mój kolega w ławach Parlamentu Europejskiego, zrobił na prokuratorskiej todze polityczną karierę (zresztą po lewej stronie sceny politycznej).

 

Nowy-stary premier Włoch (koronacja nastąpi oficjalnie w maju) będzie więc trzeci raz szefem rządu - niczym Wincenty Witos w Polsce. Ale ten włoski miliarder nie przypomina w niczym naszego skromnego chłopa spod Tarnowa. Medialny magnat, autor niezliczonych bonmotów (jak ten szczególnie smakowity o liderze socjalistów w europarlamencie, Niemcu Martinie Schulzu, którego porównał do… niemieckiego kapo w obozie koncentracyjnym), smakosz życia i bon vivant - a jednocześnie skuteczny prawicowy polityk, który potrafi raz władzę zdobyć i dwa razy do niej wrócić. Za pierwszym razem pokazał, że w 14 tygodni (!) można stworzyć zwycięski obóz polityczny. Nazwał go zresztą z fantazją: Biegun Wolności.

 

Silvio więc wraca i -  paradoksalnie - nie tylko Włochy jako takie, ale nawet jego przeciwnicy oddychają z ulgą. Italia bowiem jest w gospodarczym zastoju - Rzym potrzebuje rozsądnego gospodarza, a Berlusconi już pokazał, że nim jest. Włosi oczekują ekonomicznych konkretów i wybaczą swojemu premierowi jego, politycznie niepoprawne, zachowania. Silvio bowiem jest barwny, ale też jest człowiekiem własnego sukcesu. Skoro powiodło mu się i dorobił się wielkiego majątku - to nie będzie kradł, a Italia to przecież taka większa firma… Czyż nie? A polscy politycy w ogóle mogliby od niego uczyć się starej prawdy: skuteczny nie równa się nudny…"

 

Moi włoscy przyjaciele z europarlamentu nawet nie ukrywają radości, choć większości z nich i tak nie ma w PE, bo świętują w Italii. We Włoszech wygrała centroprawica, radykałowie z lewa i z prawa dostali w łeb, a moje koleżanki i koledzy z mojej grupy politycznej UEN (Unia na rzecz Europy Narodów), gdzie są włoskie partie, w tym dwie tworzące koalicję z Berlusconim, triumfują.