...gutenbergiem...

Pani Zyta książczyn nie czyta
stronką z czcionką po prostu się brzydzi
patrzy na świat jak klacz Kossaka
jaki jest gdy na „czterech”– się widzi…
Kasia wzruszy się - kartki łzą zrasza
rozdział czytnie – tam kotlet się spali
tivi w kuchni – na srebrach ekranu
„Trędowatą” właśnie podali…
 Znajoma poetessa z Wielunia ze smutkiem informuje, że w miejskiej bibliotece totalny bezruch. W Tykocinie księgarnia pyszniła się za komuny a rewolucja „S” uczyniła tę świątynię słowa drukowanego szynkiem. O tempora! O mores!…Teleexpress za to znalazł w mieście Oleśnie patent na czytelnictwo zaiste skuteczny. Skoro jeszcze można liczyć na starsze pokolenia, książki seniorom bibliomanom doręcza się w domowe zacisza. Na telefon bądź maila, nawet do ośmiu pozycji. I to jest myśl, co się zowie. Tu wypada podpowiedzieć, że rozpowszechnienie tej rewelacyjnej metody dystrybucji lektur, mogłoby zmienić profil czytelniczy na przykład obłożnie chorych. I nie tylko w domach, ale i także w szpitalach. Zwróćmy uwagę na to co sugerujemy na nudę chorym. Magazyny czyli kolorową, modowo – plotkarską sieczkę kilku niemieckich medialnych sieczkarni. Ogłupiającą, beznadziejnie & beznamiętnie spływającą silikonem biustów „dód”, „gag” itp. frankensteinów płci obojga (a nawet trojga) spod skalpeli chirurgów plastycznych i szarlatanów mód i trendów. W tych czasopismach dla inwalidów umysłowych zrezygnowano nawet z krzyżówek, rebusów i anagramów. Bo mogłoby to przypadkiem uruchomić reakcje łańcuchowe na włóknach asocjacyjnych mózgu. A jak przezornie onegdaj konkludował ironista Jonasz Kofta – „bo człowiek myślący jest solą w oku, a bałwan, bałwan – dajmy mu spokój”.  
Kiedy pół roku temu żona leżała na oddziale rehabilitacji neurologicznej szpitala miejskiego w Gdyni, przydźwigałem reklamówkę książek i poczytywałem pacjentkom w sali nr 8. I wszystkim pięciu rekonwalescentkom to się spodobało. Ba! Kiedy mnie pochwaliła pani logopedka – zostało to uznane, a „odczyty” stały się jakby legalnym dodatkowym zabiegiem terapeutycznym. A zaczynałem od Harlequinów, a potem już były prelekcje nawet z poezji patriotyczno – krytycznej barda Lecha Makowieckiego.
Pierwsze slamy poetyckie w Trójmieście (klub „Ucho”, Cafe „Mandarynka”) cieszyły się masowym uczestnictwem poetów, poecic i odważnych grafomanów. Zaś wiersz, który został „wyczesany” z takiej piramidy prezentowanych utworów – był rozplakatowywany w autobusach, tramwajach a nawet kolejce SKM. Równie świetnym pomysłem były biblioteczki tramwajowe. Można było wziąć sobie książeczkę pod warunkiem pozostawienia innej. Rok temu widziałem taka właśnie biblioteczkę na dworcu Wrocław Główny. Z dziesięć lat temu wstecz zostałem zaproszony na wrocławski Festiwal Poezji. Dwie klisze zeń to – krótka rozmowa z mistrzem Ryszardem Krynickim i wiersze nagrodzone rozwieszone na sznurach od bielizny. Studiowanie tych „wypieków” i „wywarów” w sporych formatach, przypiętych klamerkami, stanowiło dla poetyckiej braci i licznych koneserów poezji, absolutnie nową jakość  percepcyjną. 
Ech, gdzie te czasy, kiedy księgarnie były tłumnie oblegane, by zdobyć „Ulissesa” Jamesa Joyce`a czy „Grę w klasy” J.Cortazara, bądź zapisać się na subskrypcję czterotomowej Encyklopedii PWN czy jakiegokolwiek  słownika?..
Bo czy Filip – coś kartkować się wysili?
Daremne żale – próżny trud – ech – porażka,
bo dylemat hamletyczny ju-że był
kiedy książka sporo droższa niźli flaszka…
Kto czyta – żyje podwójnie – tak twierdził pisarz, erudyta i filozof – Umberto Eco. A wizja ze sławetnego filmu „Fahrenheit 451” – nam raczej nie grozi.
P.s. Kiedyś w Berlinie wdepnąłem do księgarni na Hermannplatz, by zobaczyć jakich polskich pisarzy mają na półkach. Nie było S.Chwina ani P.Huelle, a wiekowa ekspedientka – bibliofilka raźnie przystawiła drabinkę i odważnie z górnej półki zniosła, ku mojemu zdumieniu – oprawne w safian dzieła zebrane Stanisława Przybyszewskiego. W końcu w latach 1899~1903 był królem berlińskiej bohemy!