Kim byśmy byli bez Sienkiewicza, ojca polskiego westernu?

Właśnie minęła 175 rocznica urodzin Henryka Sienkiewicza.  Ktoś, coś?
Cisza, nic się nie stało, Polacy...
Przypominam mój stary felieton sprzed kilkunastu lat, dedykowany naszemu nobliście...

Ogniem i ... Coltem!...
 
       Tytuł artykułu: „Ogniem i ... coltem” nie jest wbrew pozorom zabiegiem marketingowym autora, mającym na celu przyciągnięcie uwagi czytelnika. W zamyśle ma to być próba wyjaśnienia fenomenu powieści Henryka Sienkiewicza, które barwnością i przebojowością fabuły nie ustępują w niczym dziełom James’a F. Cooper’a (to ten od Ostatniego Mohikanina) czy Karola May’a (Winnetou i cała reszta)...  Trochę wiedzy o amerykańskim epizodzie z życia autora „Krzyżaków”, który być może zaważył na stylu pisania naszego noblisty, wiele tu  może wyjaśnić...  
 
    Jednym z pierwszych, który określił najpoczytniejszego polskiego pisarza kozacko-szwedzkim Dumas’a, a samą Trylogię –  powieścią przygodową lub westernem był Kazimierz Wyka... I w tym stwierdzeniu tkwi chyba klucz do ogromnej popularności sienkiewiczowskich książek. Można by więc pokusić się o poszukanie bliższych związków pomiędzy niezmierzoną prerią Dzikiego Zachodu, a szerokimi stepami Dzikich Pól...
  
     Pomimo zarzutów historyków, tyczących się koloryzowania i częstego „naginania” przez Sienkiewicza niektórych zdarzeń historycznych do własnych potrzeb, to właśnie jego dzieła przenoszone są najczęściej na ekran filmowy. Niewątpliwa w tym zasługa wartkiej akcji, wyraźnych podziałów na czarne charaktery i szlachetnych bohaterów, wątków romansowych umiejętnie wplecionych w wir wielkich wydarzeń... To wszystko stanowi o tym, że powieści Sienkiewicza są do dziś jednymi z nielicznych lektur szkolnych, które czyta się z wypiekami na twarzy. Odnieść można wrażenie, że stanowią one gotowy wręcz scenariusz filmu przygodowego... Jakiego?    

     Analogie nasuwają się same: sienkiewiczowscy bohaterowie –  rycerze, Kozacy, Tatarzy –  to doskonali jeźdźcy, wojownicy posługujący się mistrzowsko zarówno bronią palną, łukiem, arkanem, kindżałem, szablą jak i fortelem.  Ucieczka Skrzetuskiego spod Zbaraża, podczas której wyposażony w ułamaną trzcinkę do oddychania bohater niepostrzeżenie przepływa rzeką obok patroli wroga, pojmanie Chmielnickiego na lasso przez zbójców, czy osaczenie i śmierć Longinusa Podbipięty – toż to sceny wyjęte żywcem z klasycznego westernu.  Liczne pojedynki (niekoniecznie w samo południe), wyprawa Zbyszka z Bogdańca z włócznią na niedźwiedzia, polowanie Jagienki na bobry, efektowne pościgi i zasadzki – to wszak obrazki niczym z książek Karola Maya!  Nawet pal męczarni (co prawda nieco inaczej aplikowany) występuje i tu, i tam... (tak na marginesie: Daniel Olbrychski, pytany o to, jak nagrywano słynną scenę nabijania odpowiedział krótko: „Ze znieczuleniem”...).

        Czy jest możliwe aż tyle przypadkowych zbieżności? Czy też możemy śmiało tytułować Henryka Sienkiewicza ojcem polskiego WESTERNU (albo – jak kto woli – EASTERNU)?
            Znawcy biografii pisarza wiedzą, że jego „kowbojskie” fascynacje nie były przypadkowe. Jako amerykański korespondent, pisujący regularnie do Gazety Polskiej pod pseudonimem Litwos Sienkiewicz spędził w Stanach Zjednoczonych dwa lata, przemierzając wzdłuż i wszerz bezkresną prerię dziewiczego, zasiedlonego wówczas zaledwie w jednej czwartej kraju... 

          Zrazu pan Henryk – baczny na złą sławę Dzikiego Zachodu –  chodził po ulicach amerykańskich miast i miasteczek z rewolwerem, stalowym kułakiem (kastetem) w kieszeni i szpadą ukrytą w lasce... Ponieważ wzbudzał tym wesołość rodowitych amerykanów –  po pół roku wyleczył się ze swej fobii... Jego plany na przyszłość też nie odbiegały od ówczesnych standardów; Sienkiewicz wraz z grupą przyjaciół, wśród których znajdowała się czas jakiś jedna z najpiękniejszych kobiet świata – aktorka Helena Modrzejewska (zresztą wielka miłość pisarza) –  postanowił założyć w Górach Skalistych ... pionierską osadę ...

       Wyruszając na tereny niezamieszkałe, a kontrolowane przez będących właśnie na wojennej ścieżce Indian nasz pionier wykazał się dużą znajomością rzeczy, zakupując dla całej swojej ekspedycji 6 nowoczesnych rewolwerów marki Colt (wbrew filmowym wyobrażeniom miejscowi osadnicy najczęściej nosili tę broń w tylnej kieszeni spodni)...  Ponieważ szlak karawany wozów przecinać miał  tereny objęte indiańskim powstaniem, zapobiegliwy  Sienkiewicz zaopatrzył się dodatkowo w 14-strzałowy, nowoczesny karabin zwany tam Henry-Rifle.  Miał przy tym ogromne szczęście, że nie dołączył do armii generała Custera, która wkrótce potem poniosła sromotną klęskę w starciu z plemionami czerwonoskórych pod wodzą legendarnego „Sitting Bull’a” („Siedzącego Byka”) i „Crazy Horse’a” („Szalonego Konia”). Gdyby stało się inaczej, skalp pisarza zdobił by prawdopodobnie pas jakiegoś dzielnego Siouxa...

       Ale i tak nasi pionierzy na brak przygód nie narzekali. Karawanę często i gęsto nękali Indianie. Dochodziło do niebezpiecznych sytuacji i starć. Sytuację pogarszała choroba Sienkiewicza, który część podróży przeleżał w malignie, pod plandeką wozu. Na szczęście podróżnikom udało się w końcu dotrzeć do osad poszukiwaczy złota. 

       Nasi traperzy żywili się tym, co sami upolowali. Sienkiewicz strzelał więc do jeleni, wilków, pum i kuguarów (zwanych górskimi lwami). Uganiał się po stepie za bizonami. Upolował nawet największego drapieżnika tamtejszych lasów – groźnego niedźwiedzia grizzly. A bażanty, króliki, grzechotniki i pozostała drobnica były na porządku dziennym. 

      W tym okresie zdarzył się też mniej chwalebny epizod; w drodze do Czarnych Gór ekspedycja Sienkiewicza napotkała duże stado bawołów. Nasi „dzielni” kowboje, wyjąc i bodąc konie ostrogami pogonili za zwierzętami, zabijając kilkanaście sztuk. Pisarz nie był zbyt dobrym strzelcem; goniąc za jednym okazem przez kilka wiorst, wpakował w biedne zwierzę cały magazynek z karabinka i colta! Ponieważ wędrowcy nie byli w stanie zużyć takiej góry mięsa -  padlinę porzucono na prerii... 

        Z tego wynika wprost, że i my mamy swój mały udział w wytępieniu amerykańskich bizonów...  Podobnie zresztą, jak i w rozpijaniu Indian; nasz noblista napotkał w Kaliforni delegację czerwonoskórych, jadących bodajże do Waszyngtonu na negocjacje; kupił od nich łuk i strzały za butelkę whisky i tytoń...

        Pierwszą lekcję amerykańskiej demokracji otrzymał Sienkiewicz w Stanie Virginia, w kopalni srebra. Po zwiedzeniu szybu górniczego dał za fatygę dolara sympatycznemu, umorusanemu przewodnikowi, który z pewnym zażenowaniem, ale jednak monetę przyjął. Jakież było zdziwienie pisarza, gdy wieczorem, na przyjęciu, rozpoznał w delikwencie jednego z właścicieli kopalni, „wartego” w gotówce pół miliona dolarów (nie licząc akcji...)...   

       Konsternację pisarza wywoływał widok amerykańskiego senatora czy burmistrza, który po zakończeniu kadencji wracał do swego baru i serwował piwo czy whisky klientom, stojąc osobiście za kontuarem. W ówczesnej Europie było to nie do pomyślenia! Przykładowo polski furman był w tamtych czasach przeważnie zapijaczonym analfabetą, podczas gdy jego odpowiednik w Stanach – to już prywatny przewoźnik całą gębą, często właściciel firmy transportowej... Szewca i adwokata (których na Starym Kontynencie dzieliła przepaść klasowa) traktowano w Ameryce na równi; byli to po prostu dwaj biznesmeni o różnych profesjach. A sprawił to nowoczesny jak na owe czasy system szkolnictwa elementarnego, uczący wszystkich jednako czytać, pisać, liczyć... Ale przede wszystkim – myśleć kategoriami biznesu! 

       Zaobserwował też Sienkiewicz dziwną rzecz: inteligenci z Europy nie radzili sobie w Stanach tak dobrze, jak prości, ale nie bojący się ciężkiej pracy i nowych wyzwań ludzie...
        Co do własności prywatnej –  była ona na nowym kontynencie rzeczą świętą. Nad przestrzeganiem prawa czuwał w ówczesnej Ameryce Uncle Lynch (Wujek Lincz). W dobie rodzącej się demokracji był to ponoć najskuteczniejszy szeryf...   

        W Stanach podobało się zwłaszcza Sienkiewiczowi nabożne wręcz traktowanie kobiet. Nic w tym dziwnego – na jedną przypadało w niektórych słabo zamieszkałych rejonach aż 20 mężczyzn... Niechby ktoś spróbował publicznie obrazić niewiastę – już po chwili miał 20 luf wycelowanych w swoim kierunku! 

        Natomiast zupełnie nie przypadła pisarzowi do gustu amerykańska kuchnia. Nazwał ją nawet bez ogródek najniegodziwszą na świecie! „Nie chodzi jej wcale, żebyś zjadł zdrowo i dobrze, ale o to, abyś zjadł jak najprędzej i mógł wrócić do business’u, który kończy się wraz z uderzeniem piątej godziny...” – pisał rozgoryczony w „Listach z podróży”... Skąd my to znamy?
      Obserwując rodzenie się nowej, amerykańskiej demokracji Sienkiewicz stopniowo ewoluował; pod koniec swego pobytu w Stanach z zagorzałego, kastowego wręcz szlachciury przedzierzgnął się w entuzjastę nowego porządku. Zrazu raziła go prostacka z pozoru nonszalancja Amerykanów, te nogi na parapetach okien, to bezustanne żucie tytoniu, spluwaczki na każdym kroku, ten brak jakichkolwiek kompleksów i salonowej ogłady... Wyjeżdżając po dwóch latach był już jednak pełen podziwu dla ich praktycznego podejścia do świata i dla przedsiębiorczości tego młodego narodu. I „zamerykanizowany” na tyle, aby mogło to mieć wpływ na styl jego pisania.

      Kilka nowelek powstałych jako pokłosie tego wyjazdu (m.in. „Sachem”, „Orso”, „Komedia Pomyłek”, „W krainie złota”, „Przez stepy”) – to gotowe już scenariusze westernów (polecam je naszym filmowcom do niskobudżetowej realizacji –  ot, choćby w Bieszczadach). 

     Zdobyte traperskie doświadczenie pisarz przekuł na literacki sukces, uwiarygadniając i urealniając przygody swoich kresowych bohaterów. Ostra czasami krytyka jego stylu (pisano o nim na przykład: „jako intelektualista jest płaski i głupi, jako moralista – obrzydliwy, jako poeta uczuć – ckliwy...) ustąpić musiała przed jedynym najważniejszym argumentem: Sienkiewicz był czytany! I nadal jest... Dzięki niemu ocalała narodowa tożsamość Polaków, a motto: „Sławić wszystko, co polskie, kochać swój naród, czuć jego przeszłość i wierzyć w jego odrodzenie” może być nadal patriotyczną ideą przewodnią Polaków. A zawołanie: Bóg, Honor i Ojczyzna znaleźć by się mogło na sztandarach każdej współczesnej partii politycznej! No nie, tu może trochę przesadziłem...   
                                        
P.S. Wskazówka dla obecnych decydentów szkolnictwa: edukacja nie musi (a nawet nie powinna) być nudna! W tym przypadku jak najbardziej cel uświęca środki... Krótkie nawiązanie do „Inwokacji” w łzawej nowelce „Latarnik” spowodowało ogromne zainteresowanie mickiewiczowskim „Panem Tadeuszem”; mało kto wie, że pierwsze wydanie Epopei Narodowej rozeszło się w niezbyt imponującym nakładzie zaledwie 3 tysięcy egzemplarzy... 
       Henryk Sienkiewicz świadomie posłużył się w swej Trylogii konwencją westernu, a o sile oddziaływania jego pisania niech zaświadczy list do pisarza, skreślony nieporadną ręką germanizowanego Ślązaka: „Byłbym został „miemcem”, a i dzieci moje tyż, a mam ich aż 11... Ale ksiądz mi dali pańskie „Krzyżaki”. Dopiro ci zobaczyłem, jak oni nas tumanią (...) Teraz my wiemy, kto my...”
   

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Marek1taki

06-05-2021 [22:50] - Marek1taki | Link:

Nie zmieścił się w polityce historycznej. Widocznie bezużyteczny dla propagand naszych karbowych.