Armageddon cz. 10 - urzędnicze wsparcie dla żeglugi rzecznej

Jaka sytuacja jest obecnie w żegludze, wszyscy wiedzą: żeglugi pasażerskiej w zasadzie nie ma i choć istnieją jeszcze szanse, że w tym sezonie uda się coś zarobić, należy poważnie liczyć się z koniecznością przetrwania do sezonu 2021 bez przychodów, w towarówce kryzys gospodarczy uderza coraz mocniej, a na dodatek susza hydrologiczna poszatkowała szlaki, uniemożliwiając żeglugę.

Rządy na całym świecie zaczynają stosować narzędzia zupełnie niestandardowe, zdając sobie sprawę z tego, że kryzys nie dotyczy jednej czy paru branż, ale całości gospodarki i to światowej, z racji powiązań kooperacyjnych uderzając w kraje do tej pory uważane za w miarę bezpieczne.

Działania polskiego rządu, przeznaczającego znaczne środki na mniej lub bardziej trafnie ukształtowane formy pomocy w ramach kolejnych „Tarczy”, są dobitnym przykładem starań ze strony rządu, aby w jakiś sposób wesprzeć rozsypującą się gospodarkę.

Do akcji włączył się nawet NBP, nie tylko podejmując się poprzez BGK skupować obligacje PFR, aby zasilić środkami finansowymi akcję pomocy, ale ostatnio uruchomił nawet kredyt wekslowy, w dodatku zmieniając jego formułę tak, aby mogły z tego narzędzia korzystać nie tylko spółki prawa handlowego, ale również przedsiębiorcy będący osobami prywatnymi.

BGK bez żadnych specjalnych starań ze strony przedsiębiorców zwiekszył poziom gwarancji kredytowych do 80%, rząd szuka pomysłów na przekazywanie środków obrotowych na sam dół rynku, aby zapobiec implozji gospodarki i nieuniknionym w takiej sytuacji upadłościom - jednym słowem „wszystkie ręce na pokład”, póki jeszcze cokolwiek wystaje ponad odmęty kryzysu.

Niestety, od początku marca banki zaczęły gwałtownie zaostrzać kryteria przyjmowania wniosków kredytowych, co powoduje, że nie chcą przyjmować wniosków od firm nie mających nagle obrotów lub nie mających obrotów w zimie, albo zgoła od całych branż (słynny PKD 79, o turystyce, gdzie banki nie tylko nie przyjmują wniosków, ale wypowiadają już istniejące finansowanie).

Jak to będzie z tymi bankami, to się jeszcze zobaczy, bo teraz mamy koniec kwietnia gdy kryzys światowy zaczyna się coraz mocniej rozkręcać i okazuje się, że nawet eksperci bankowi zaczęli gadać z sensem, niemniej konieczność rozwiązania nieuchronnie nadciągającego problemu braku środków obrotowych w skali całej branży była Ministerstwu Gospodarki Morkiej i Żeglugi Śródlądowej wskazywana jeszcze na początku marca, zaś już tydzień później przekazano w pełni gotową propozycję legislacyjną, możliwą do dołączenia jeszcze w ramach „Tarczy 1.0”.

Konkretnie na ręce Ministra Gróbarczyka trafił projekt nowelizacji Ustawy o Funduszu Żeglugi Śródlądowej, którego istotą było, aby każdy zainteresowany armator mógł pod zastaw hipoteczny na jednostce uzyskać gwarancję BGK dla 100% debetu w rachunku o wysokości powiązanej z częściową wartością odtworzeniową statku.

Rozwiązanie to było uprzednim przedmiotem dyskusji w Ministerstwie Rozwoju jako organu pilotującego projekt „Tarczy”, niemniej ze względu na ustawę o działach administracji rządowej, musiało być skierowane do MR drogą formalną przez Ministerstwo Gospodarki Morskiej, jako merytorycznie odpowiedzialne za ten dział gospodarki.

Warto podkreślić, że nie obciąża ono Funduszu Żeglugi Śródlądowej, nie obciąża bezpośrednio ani BGK ani budżetu Państwa, ceduje całą odpowiedzialność i wszystkie ryzyka na armatora, natomiast pozwala chętnym na „odmrożenie” choć części kapitału zawartego w posiadanych statkach, aby móc zapewnić możliwość doczołgania się do przyszłego sezonu.

Autor tej propozycji przedstawił ją uprzednio do oceny stowarzyszeniom branżowym – oczywiście jako zwolennicy tezy, że „chcącemu nie dzieje się krzywda”, zaś rozwiązania zawarte w projekcie jedynie umożliwiały skorzystanie z tego narzędzia wszystkim chętnym armatorom, niczego im nie nakazując, tzw. "środowisko" zaakceptowało postulowane rozwiązanie.

Pomimo zlecenia przez władze Ministerstwa pilnego skierowania sprawy przez pilotujący sprawę Departament Prawny do Departamentu Żeglugi Śródlądowej, co nastąpiło niezwłocznie, do czwartku 26 marca, czyli praktycznie przez dwa tygodnie, nic z Departamentu Żeglugi Śródlądowej nie wyszło i to pomimo przekazywanych im telefonicznych monitów z Ministerstwa Rozwoju do autora koncepcji.

Na temat proponowanych rozwiązań nie zaczęła się nawet dyskusja, przez długi czas nie było też odpowiedzi, podejście rządu do zapisów „Tarczy 2,0” zaowocowało przepisem o zniesieniu odpowiedzialności kontraktowej armatorów za niezrealizowanie przewozów z powodu pandemii (co by świadczyło o tym, że przynajmniej Departament Prawny jakoś działał), zaś 9 kwietnia (akurat w Wielki Piątek) prowadzący temat urzędnik z Departamentu Żeglugi Śródlądowej, odpowiedział w mailu, że: „...w nawiązaniu do rozmowy i pytań kierowanych do pracowników MGMiŻŚ informuję, że zgodnie z decyzją Kierownictwa MGMiŻŚ do obecnego etapu prac nad wsparciem dla przedsiębiorców w związku ze skutkami epidemii nie zostaną włączone zmiany w ustawie o Funduszu Żeglugi Śródlądowej. Aktualnie kredytobiorcy FŻŚ mogą wnioskować w BGK o tzw. wakacje kredytowe...”.

Ponieważ wydawało się to być sprzeczne z polityką rządu jako takiego, szczególnie że 9 kwietnia już nikt zdrowy na umyśle nie mógł mieć wątpliwości co do nadzwyczajnego charakteru kryzysu ekonomicznego i palącej potrzeby znalezienia rozwiązań podtrzymania przedsiębiorców przy życiu, jeszcze w tygodniu poświątecznym (konkretnie 17 kwietnia) w trakcie rozmowy telefonicznej przedstawiciela jednego ze stowarzyszeń branżowych z tymże urzędnikiem, poruszona została m.in. kwestia dalszych losów wspomnianej koncepcji gwarancji kredytowych BGK dla wszystkich armatorów pod znaną i stosowaną w polskim prawie instytucję hipoteki morskiej jednostek na 100% wartości debetu w rachunku w bankach komercyjnych.

W odpowiedzi już tydzień później. czyli 24 kwietnia (zgodnie z wszechurzędniczą tradycją odpowiadania w piątek po południu) tenże urzędnik wystosował pismo odnośnie spraw poruszanych we wspomnianej rozmowie telefonicznej, w którym to piśmie można przeczytać jego opinię m.in. odnośnie braku odpowiedzi na rzekomy „...postulat o bezpośrednie wsparcie finansowe floty pasażerskiej z Funduszu Żeglugi Śródlądowej...” (!?!?!) podobno złożony przez imiennie wskazanego autora wspomnianej koncepcji gwarancji, że – oczywiście – „...Z analiz przeprowadzonych przez Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej wynika, że wypłata środków Funduszu w postaci dopłat bezpośrednich do prowadzonej działalności nie zapewniłaby płynności wszystkim armatorom śródlądowym, a doprowadziłaby do likwidacji Funduszu w ciągu następnych 2 lat..” oraz że: „...Wnioskodawca oczekuje skierowania wsparcia tylko na armatorów statków pasażerskich, podczas gdy jednym ze źródeł środków zgromadzonych na Funduszu były dotychczas składki wnoszone przez armatorów statków towarowych. Zatem realizacja wniosku spowodowałaby istotną nierówność prawną mającą negatywne skutki dla armatorów statków żeglugi śródlądowej innych niż pasażerskie...” (!?!?!) – czyli, reasumując, zamiast do złożonego projektu, odniósł się do wymyślonej przez siebie bzdury, nie tylko nie mającej z koncepcją nic wspólnego, ale wprost z nią sprzecznej.

Oczywiście kiedy tylko autor koncepcji dowiedział się, co jest zawarte w piśmie, niezwłocznie zwrócił się do tegoż urzędnika z żądaniem natychmiastowego wyjaśnienia, na jakiej podstawie w oficjalnym piśmie ministerstwa przypisywane mu jest autorstwo takiego knota, zawiadamiając jednocześnie o "dorabianiu gęby" organizacje branżowe, p. Ministra Gróbarczyka oraz znające sprawę osoby w Ministerstwie Rozwoju i innych instytucjach, niemniej jak na razie żegluga śródlądowa nie może liczyć nie tylko na banki, odmawiające całej branży kredytowania, nie tylko na wodę, której brak uniemożliwia nawet teoretycznie zarabianie pieniędzy czy choćby ucieczkę gdzieś, gdzie może się da zarabiać, ale nawet na urzędników ministerstwa, w których zakresie obowiązków ten temat (podobno) się znajduje.

Rzecz jest głębszej natury, gdyż z tym urzędnikiem to ciekawa historia jest. Skończył filologię niemiecką i od 2003 roku pracował w Ministerstwie Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej, a od 2008 do 2016 roku w Ministerstwie Rozwoju oraz w Ministerstwie Inwestycji i Rozwoju, zaangażowany w realizację projektów i zarządzanie programami współfinansowanymi ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Odpowiadał za rozwój ogólnopolskiej sieci Punktów Informacyjnych Funduszy Europejskich. Nadzorował system zarządzania i kontroli Programu Operacyjnego Rozwój Polski Wschodniej 2007-2013. Koordynował współpracę ministerstwa z zespołami ekspertów i samorządów województw przygotowujących strategie ponadregionalne. Uczestniczył m.in. w tworzeniu Strategii Rozwoju Polski Zachodniej do roku 2020 przyjętej przez rząd w 2014 r., aż w 2016 został ściągnięty do nowo utworzonego Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej przez ówczesnego szefa departamentu śródlądowego, który znalazł się tam wskutek przeniesienia z Ministerstwa Transportu, gdzie działał w śródlądówce co najmniej od 2012 r., w każdym razie jeszcze za Tuska (trzeba wiedzieć, że za śródlądówkę odpowiadało co do zasady Ministerstwo Środowiska, gdzie tematem rządził p. Gawłowski, obecnie senator Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, bez którego namaszczenia muchy po korytarzach nie mogły latać).

Przez parę lat nowe Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej zasilały świeże kadry, starannie dobierane w procesie rekrutacji przez wyżej wspomniane persony, aż ten co ściągał owegoż urzędnika przeszedł rządzić polskimi wodami (gdzie od dwóch lat udaje że coś robi, dzięki czemu susza ma się świetnie), a ten co był ściągany wskoczył na jego stołek no i rządzi podobnie jak jego były szef, zaś podwładni nawet nie pisną, żeby się nie narazić.

Tak więc kryzys kryzysem, świat może się walić, gospodarka rozsypywać, rządy stawać na uszach i ministrowie nie spać po nocach, a urzędnicy robią co chcą, jak chcą i kiedy chcą, ale za to nic im nie można zrobić.

Niemniej jest jeden aspekt pozytywny sprawy - może te planowane przewietrzenia w administracji ich nieco przestraszą i wezmą się wreszcie do roboty, załatwiając pilne sprawy w trybie pilnym.

Choć niestety, dla nich "w trybie pilnym", to znaczy "lada rok"...