Krym wzięty? To już było!

Powieści gatunku political fiction mają dziś dobrą passę. Zwłaszcza, gdy opowiadają historie alternatywne. Wszyscy wiemy, że marzenie Niemena „chciałbym cofnąć czas” pozostanie wyłącznie marzeniem, lecz tym bardziej tęsknimy za taką możliwością. I zapewne owa tęsknota każe nam z wypiekami na twarzy zanurzać się w opowieściach o tym, jaki mógłby być nasz świat, gdyby w jakiejś tam bliższej czy dalszej przeszłości coś poszło inaczej niż poszło, przez co dzieje świata potoczyłyby się inną, alternatywną ścieżką.
Taką alternatywną historię opowiada Wasilij Aksionow (1932-2009), jeden z największych współczesnych prozaików rosyjskich. Piszę „rosyjskich”, bo choć większość swego życia spędził w ZSRR to trudno go traktować, jako pisarza radzieckiego.  Co prawda, publikował w oficjalnych wydawnictwach, lecz przemycał w nich, wykorzystując elementy absurdu, groteski, surrealizmu, baśni i fantastyki, treści „godzące” w najlepszy z ustrojów, na domiar zadawał się z innymi nieprawomyślnymi twórcami, wobec czego szybko przestano wydawać jego utwory, argumentując to tym, że jego twórczość jest „nieradziecka i nieludowa”. W geście solidarności z innymi dysydentami Aksionow sam wystąpił ze Związku Pisarzy ZSRR, a kolejne jego utwory (np. powieści "Wyspa Krym" czy "Oparzenie") pisane były już bez zamiaru publikowania w ZSRR. Ukazywały się głównie w USA. Nie powinno więc to być zaskoczeniem, że w 1980 r. niepokorny pisarz został wydalony z ZSRR. Osiadł w USA. Po rozpadzie ZSRR przywrócono mu obywatelstwo Rosji, którą od czasu do czasu odwiedzał.
 
Powieścią Aksionowa opowiadającą alternatywną historię jest wspomniana „Wyspa Krym”. Za sprawą aktualnej sytuacji politycznej w tym rejonie świata obserwujemy renesans popularności tej powieści; nie ukrywam, że i ja sięgnąłem po nią z tych właśnie powodów.
Streszczając powieść w jednym zdaniu można rzec, że jest to historia aneksji Krymu przez Rosję (ściślej: ZSRR). Trudno tu jednak mówić o jakimś profetyzmie autora. Krym w tej powieści jest bowiem państewkiem rosyjskim powstałym w rezultacie porewolucyjnych zawirowań, konkretnie wojny domowej między białymi i czerwonymi. Broniony przez nieliczną armię pod dowództwem barona Piotra Wrangela nie uległ czerwonym. Ściślej, rozwidlenie ścieżek historii rzeczywistej i alternatywnej, którą kreuje Aksionow, nastąpiło 20 stycznia 1920 r. kiedy to zwycięska dotąd armia proletariacka doznała przerażającej klęski za sprawą lejtnanta Bayle - Landa, wesołego pryszczatego Anglika, który był dowódcą wieży działowej na liniowcu „Liverpool“ . Nie uległ on magii „logiki walki klasowej” która opanowała umysły marynarzy i żołnierzy dezerterujących i przechodzących na stronę bolszewików. Nie uległ, bo miał lekkiego kaca. Zmusił swoich artylerzystów do pozostania w wieży, co więcej, wycelował działa w nacierające kolumny i otworzył ogień potężnymi szesnastocalowymi pociskami. Szeregi wroga zmieszały się, wybuchła panika i to było zaczynem owej klęski czerwonych.
Pozostawszy w rękach białych, Krym  funkcjonował przez wiele lat jako wolne państwo, w którym pielęgnowano to, co stanowiło o etosie Rosji, a co zmiotła z areny dziejów bolszewicka miotła. Choć położone w geopolitycznej „jaskini lwa”, było państwem par excellence zachodnim: miało ustrój parlamentarny, wymienialną walutę i zapewniało swym obywatelom swobodny dostęp do świata, nie tylko tego wolnego – także do ZSRR, który z czasem oswoił się i, pogodziwszy się z myślą, że Krym jest stracony dla komunizmu, utrzymywał z niezawisłą republiką w miarę poprawne stosunki.
Jak więc doszło do aneksji? Podobnie jak obecnie: na życzenie mieszkańców. Stało się to w dużej mierze za sprawą głównego bohatera powieści Andrieja Łucznikowa, wydawcy i redaktora naczelnego opiniotwórczego periodyka „Russkij Kurier”. Był to światowiec mający rozległe znajomości w europejskim, amerykańskim, a także sowieckim establishmencie. Miał więc pełne rozeznanie w różnicach między systemami społeczno-politycznymi i tym, co one ludziom są w stanie zaoferować. Miał pełną świadomość, że na Krymie, należącym do wspólnoty państw kapitalistycznych, jest wszystko, czego brak w Związku Radzieckim: dobrobyt, wolność, kwitnąca gospodarka, etc. Wiedział, że Kraj Rad jest całkowitym przeciwieństwem Krymu: panuje tu bieda, powszechne zastraszenie, korupcja i obrzydliwe donosicielstwo. I dysponując takim rozeznaniem dał się uwieść Idei Wspólnego Losu głoszącej potrzebę, wręcz dziejową konieczność zjednoczenia Krymu z Rosją – ściślej przyłączenia tej szczęśliwej krainy do ZSRR, by podzielić los dwustu pięćdziesięciu milionów naszych braci, którzy od dziesiątków lat w cierpieniach i przebłyskach triumfu wcielają w życie niepowtarzalną duchową i mistyczną misję Rosji i narodów kroczących u jej boku.
Czytając powieść, odnosiłem wrażenie, że ten Andriej to jakiś „polieznyj idiot”, bo nic na to nie wskazywało, że komunistyczny agent. No dobrze, takich wszak nie brakuje, zwłaszcza w snobujących szeregach śmietanki towarzyskiej (vide Jean Raspail – „Obóz świętych”). Dlaczego jednak idea głosząca, że obywatele Krymu powinni dzielić los braci Rosjan oficjalnie budujących świetlaną przyszłość komunizmu, a realnie żyjących w nędzy i zastraszeniu, „chwyta” i zdobywa coraz szersze rzesze zwolenników tej suwerennej republiki? Dlaczego społeczeństwo zażywające wolności w każdej z jej odmian: politycznej, gospodarczej, fizycznej i duchowej dobrowolnie wyciąga ręce do założenia mu kajdan totalitaryzmu? Przecież to zionie widocznym z daleka absurdem.
Ale przecież Aksionow to Rosjanin, dobrze zna swoich rodaków. Podobnie jak Alosza Awdiejew. A ten w rozmowie z Konradem Piaseckim tak mówi o swoich rodakach: Rosjanie to ludzie autorytarni. Lubią silną władzę, bo wtedy wierzą, że jest porządek. Rosjanie nie chcą wolności, dla nich to oznacza nieporządek. Rosjanie są w pewnym sensie niewolnikami[1].
Wygląda na to, że Aksionow chce nas przekonać, iż rosyjska w ogromnej większości społeczność Krymu, pomimo życia w „wolnym świecie” uległa jakimś (genetycznym?) skłonnościom do totalitaryzmu.
Dochodzi zatem do aneksji, mimo, że radzieckie władze (w przeciwieństwie do putinowskich) wcale się do tego nie kwapią; po zorganizowanym referendum, w którym krymska społeczność w sposób miażdżący opowiada się za przyłączeniem do ZSRR, Duma Państwowa republiki kieruje prośbę do Rządu Radzieckiego o włączenie Wyspy Krym w skład Związku Radzieckiego jako republiki związkowej. Przy czym (o naiwności!) działacze Idei Wspólnego Losu proszą, żeby podczas aneksji nie było żadnego barbarzyństwa, żadnej okupacji. „To w naszym przypadku jest całkiem zbędne. Czesi jako obcy chcieli odejść, my jesteśmy swoi, chcemy się przyłączyć. Przemoc nie jest potrzebna. Potrzebny jest takt, cierpliwość... Przecież zgodnie z konstytucją każda republika ma prawo do wystąpienia ze związku, do kontaktów na arenie międzynarodowej, nawet do posiadania własnych sił zbrojnych. Nasza armia będzie częścią Armii Radzieckiej, więc po co okupacja?”
Rzecz jasna, Sowieci anektują po swojemu. Czyli militarnie. Chciałoby się jednak powiedzieć – po putinowsku, bo podobnie jak obecna realna, tamta fikcyjna aneksja przebiegała bez większych ofiar. No i z typowym ruskim bałaganem.
Powieść kończy mistrzowska scenka z udziałem wiodącego beztroskie, włóczęgowskie życie syna Andrzeja, który chyba jednak wyczuł, na co się tu zanosi i wraz z ferajną postanowił uciec na pontonie do Turcji. Scenka ta mówi nam więcej o naturze Rosjan niż całe tomiszcze. Zaczyna się od tego, że ponton uciekinierów został namierzony przez flotę sowiecką. Oto co się dzieje:
 
U kapitana - lejtnanta Płużnikowa, szefa wachty sygnałowej lotniskowca „Kijew“ zameldował się jeden z operatorów, starszy marynarz Gulaj.
  - Co tam, Gulaj? - skrzywił się kapitan - lejtnant Płużnikow, który liczył minuty pozostałe do końca wachty, marząc o zejściu na ląd. (…)
 - Towarzyszu kapitanie, jakiś obiekt na radarze.
Ale drań z tego Gulaja. Po co robić tyle rabanu? Co mu przeszkadza ta pchełka w rogu ekranu? Może ktoś tratwą pryska do Turcji? Po kiego... Teraz trzeba meldować dowódcy, bo ten Gulaj gotów jeszcze donieść...
Spojrzał uważnie na starszego marynarza. Sympatyczna facjata, wyrazista, szczera - taki nie sypnie. A może właśnie... Wrócił do swego pulpitu, połączył się z dowództwem, zameldował regulaminowo: jakiś obiekt płynie od brzegu w kierunku wód neutralnych w sektorze takim to a takim...
Szef wachty okrętowej komandor Zubow był wściekły na Płużnikowa. Wielka rzecz, że ktoś stąd ucieka. Nie da się w ciągu jednego dnia zaszczepić wszystkim świadomości klasowej. No i dobrze, że uciekają, będzie więcej miejsca na lądzie. Nie będę nikomu meldował, a Płużnikowowi powiem, że zostanie wyróżniony. Obok Zubowa stał jego zastępca komandor - porucznik Grankin, udawał, że nie słyszy, ale na twarzy zwróconej w stronę reklam świetlnych Sewastopola pojawił się lekki uśmieszek.
Ten pedał mnie testuje, pomyślał Zubow o Grankinie. Ale ja zrobię mu kawał.
- Proszę zameldować dowódcy - rozkazał Zubow. Dowódca lotniskowca kontradmirał Blincow przebywał właśnie w swojej sypialni, dokąd się udał, by odbyć prywatną rozmowę z małżonką, która jak zwykle odpoczywała na daczy w Pieriediełkinie. Należało uściślić listę zakupów w kapitalistycznym jeszcze Sewastopolu i, co ważniejsze, dowiedzieć się za pomocą im tylko znanego systemu aluzji, co tam z młodszym synem Sławą, czy nocował w domu, czy też drapnął na Cwietnoj Bulwar do swojej panienki.
I w takim momencie ten cholerny Grankin zwraca mu głowę idiotyczną pchełką w morzu. Oczywiście, na takich jak Grankin trzyma się tu wszystko, ale nie budzą oni sympatii.
Tak czy inaczej, kwadrans po sygnale marynarza Gulaja z lotniskowca „Kijew“ w kierunku pchełki wędrującej po bezkresnym morzu wystartował śmigłowiec bojowy pilotowany przez starszych lejtnantów floty Związku Radzieckiego Komarowa i Makarowa.
 
Nie zdradzę czy przeżyli. Przeczytajcie! Zwłaszcza, że powieść czyta się świetnie. Jest urozmaicona wieloma atrakcyjnymi wątkami od sensacyjno-szpiegowskiego poprzez przygodowy, obyczajowy, po nieobyczajny czyli erotyczny. Niemniej to wszystko należy traktować jako „masło” ułatwiające przełknięcie dość czerstwej kromki, jakim jest pełen dylematów dramat ludzi postawionych w historycznym rozkroku między narodową tradycją, a brutalną rzeczywistością totalitaryzmu.
 

  [1] http://www.rmf24.pl/tylko-w-rm...
Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

09-04-2014 [09:48] - NASZ_HENRY | Link:

16 calowe pociski na okręcie w tamtym czasie to fantasy ;-)

Obrazek użytkownika tsole

09-04-2014 [10:14] - tsole | Link:

Chyba jednak rzeczywistość, zobacz tutaj:

Wkrótce przed I wojną światową zaczęto wprowadzać cięższe działa pancerników, kalibrów 343 mm (13,5 cala), 356 mm (14 cali), 381 mm (15 cali), aż do 406 mm (16 cali) w nowo budowanych pod koniec wojny konstrukcjach. Umożliwiały one strzelanie na odległość powyżej 20 km. Możliwości nowej artylerii można było w pełni wykorzystać po wprowadzeniu centralnych stanowisk kierowania ogniem połączonych z przyrządami optycznymi (pierwszy raz na pancerniku HMS "Neptune" z 1911). Nowością było wprowadzenie na okrętach artylerii przeciwlotniczej, związanej z pojawieniem się nowego zagrożenia ze strony lotnictwa. Początkowo były to nieliczne działa średniego kalibru (ok. 76 mm).

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

09-04-2014 [11:08] - NASZ_HENRY | Link:

Jednak fantasy! Amerykańskie pancerniki z działami 16 calowymi North Carolina i South Dakota weszły do służby w 1937/39 a angielskie HMS "Nelson" i "Rodney" w 1927 roku. To były jedyne takie pancerniki dopuszczone w traktacje waszyngtońskim z 1922r. Polska Wiki nie wszystko pamięta ;-)

Obrazek użytkownika tsole

09-04-2014 [11:39] - tsole | Link:

Skoro tak twierdzisz, to znaczy że zmyśla a nie pamięta. Ja na tyle historii militariów nie znam by się wypowiadać. :)

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

09-04-2014 [11:42] - NASZ_HENRY | Link:

Machnął się o dwa cale ;-)

Obrazek użytkownika tsole

10-04-2014 [07:09] - tsole | Link:

Ależ nic się nie machnął! W końcu gość opowiada historię alternatywną; to uprawnia go do modernizacji realnej historii (zwłaszcza tak nieznacznej). Okręt o którym tu mowa (liniowiec Liverpool) też jest fikcyjny, prawda? Jeśli dobrze wyszperałem, był lekki krążownik o tej nazwie, ale wszedł do użytku w 1938 r.

Swoją drogą ciekawe, że taki całkiem nieistotny dla fabuły szczególik stał się zarzewiem jedynej dyskusji pod tym tekstem :)

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

10-04-2014 [08:43] - NASZ_HENRY | Link:

Ten mały szczegół czyli duży kaliber jest istotny. Przed wojną admirał Jerzy Świrski czynił starania o pozyskanie z Anglii dwóch monitorów uzbrojonych w 2 działa 381 mm (15 cali) z planem ich osadzenia na mieliźnie na Helu jako baterii nadbrzeżnej. Niestety nie udało się tego dokonać i na Helu była tylko bateria 152 mm armat. Gdyby były tam 15 calowe działa to w 1939 roku pancernik Schleswig Holstein, ze swoimi działami 280 mm, trafiony jedną salwą kalibru 381 mm poszedłby na dno. I to by była a l t e r n a t y w n a Polska historia ;-)

Obrazek użytkownika tsole

10-04-2014 [10:33] - tsole | Link:

Jeszcze raz. Szczegół jest istotny, ale mógłbys się go czepiać gdyby to była powieść historyczna. Tymczasem autor pisze powieść FIKCYJNĄ. Dokładnie to political fiction. I moim zdaniem nie wkracza w obszar nierealistycznej fantastyki (nie mówiąc już o fantasy, bo to dyscyplina gdzie rządzą gnomy i wiedźmy) - to miałoby miejsce, gdyby zaoferował jakieś działa laserowe nakierowywane GPS-em, o których w tamtych latach nikt nie śnił. Pisze o broni, która potencjalnie w tamtych czasach istnieć mogła.

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

10-04-2014 [11:18] - NASZ_HENRY | Link:

Po pierwsze szczegóły są najważniejsze. Po drugie ja się go nie czepiam. Po trzecie znawcy mówią, że jeżeli na okładce jest goła baba z laserem, to mamy science fiction, a jeśli z mieczem lub łukiem to fantasy ;-)

Obrazek użytkownika tsole

10-04-2014 [12:16] - tsole | Link:

Znawcy dobrze mówią :) a na okładce glob i łapska bolszewików :)
 

Obrazek użytkownika tsole

09-04-2014 [11:59] - tsole | Link:

Chyba jednak Aksionow wie co pisze. Anglicy dysponowali 16-calowymi działami na okrętach już w XIX w (dokładnie weszło do użytku w 1888 r.)
http://www.navweaps.com/Weapons/WNBR_162-30_mk1.htm
18-calowe pojawiło się w 1917 r.
http://www.navweaps.com/Weapons/WNBR_Main.htm
a 15-calowe w 1915 r.
http://www.navweaps.com/Weapons/WNBR_15-42_mk1.htm

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

09-04-2014 [14:51] - NASZ_HENRY | Link:

Anglicy mieli pojedyńcze działa, moździerze nawet większego kalibru, były to takie działa kolejowe umieszczane na okrętach (nawet na jednym lotniskowcu potrafili taką jedną armatę umieścić). Ale pancerniki (liniowce) a raczej monitory (okręty artyleryjskie) z takimi działami HMS "Victoria" i HMS "Benbow" nie doczekały jednak I WŚ. Angielska Wiki faktycznie lepsza i ma 3x więcej haseł ;-)

Obrazek użytkownika macho

10-04-2014 [15:31] - macho | Link:

Dziękuję za podanie b. wartościowych linków. Jakoś do tej pory mi "umknęły"...
Serdecznie Pozdrawiam!

PS W ramach "rewanżu": www.maritimequest.com/warship_...
Polecam też: www.maritimequest.com/warship_...

Obrazek użytkownika macho

10-04-2014 [02:37] - macho | Link:

Pierwszym drednotem wyposażonym w działa 16 calowe (410 mm) - był japoński Nagato - wodowanie 19.11.1919, wejście do służby 15.11,1920. Siostrzany Mutsu wszedł do służby niecały rok później.
Jako ciekawostkę można podać fakt, że Nagato - jako jedyny japoński pancernik - przetrwał II wojnę światową (pozostałe Amerykanie odesłali do "centralnego magazynu"). Został następnie wykorzystany w operacji Crossroads (testy atomowe w rejonie atolu Bikini). W wyniku I wybuchu ("Able" - 1.07.1946, napowietrzny) okręt ten, odległy od epicentrum o 1500 m - doznał tylko lekkich uszkodzeń. Po drugim, podwodnym wybuchu (25 lipca, test "Baker", odl. od. epicentrum 870 m) - zewnętrznie również nie stwierdzono wielkich uszkodzeń. Bliższe oględziny były wykluczone z powodu wysokiej radiacji. Widoczny był jednak 2 stopniowy przechyl na sterburtę, który, sukcesywnie pogłębiając się - po 5 dniach doprowadził do wywrócenia się i zatonięcia okrętu...