U podnóża Wysokiego Sądu

  W sądzie bywam rzadko. Są to kontakty na tyle sporadyczne, że się nie orientuję w elementarnych zasadach obowiązujących w tzw. obiegu dokumentów. Ale od czego jest biuro obsługi klienta? Stanąłem przed jednym ze stanowisk. Poza mną nie czekał  nikt. Nie byłem ani w sprawie karnej ani rodzinnej, więc cierpliwie czekałem aż ta właściwa pani oderwie się od słuchawki. Pięć minut usiłowała daremnie z kimś się połączyć w końcu skinieniem ręki zaprosiła mnie na krzesło przed nią stojące. Powiedziałem:
 – Dzień dobry.
Nie odpowiedziała!!! Prawie mi się to nie zdarza, żeby ktoś przynajmniej jakimś mruknięciem, byle jakim skinieniem głowy nie zareagował na przywitanie. Taki jeden przypadek noszę w pamięci, urósł on w tejże chwili do rangi symbolu o zasięgu obejmującym dekady. Dotyczy bowiem sądu a miał miejsce 30 lat temu.  Zdarzyło się to naprawdę.
  Jechałem pociągiem osobowym z Lublina do Warszawy. Pośpieszne były raptem dwa a reszta połączeń to wlokące się cztery godziny składy, zatrzymujące się na każdej ze stacyjek. Pociągi wtedy były przepełnione. W ośmiomiejscowym przedziale drugiej klasy od samego Lublina siedział nas komplet. Czas podróży najczęściej wypełniała mi jakaś lektura, ale lubiłem obserwować ludzi, przysłuchiwać się ich rozmowom jak też, starając się panować nad swoim gadulstwem, w nich uczestniczyć. Byłem pierwszym, który znalazł się w tym przedziale. Każda z osób wchodzących do niego mówiła dzień dobry, okraszone niekiedy kilkoma zdaniami zwiastującymi uprzejmość i grzeczność. Bez słowa przywitania zajął swoje miejsce tylko jeden człowiek, wysoki  mężczyzna około pięćdziesiątki z widoczną rezerwą na twarzy. To dziwne wtedy zachowanie, które teraz w epoce 2014 jest już normą,  spowodowało, że zacząłem go mieć niejako na oku. Przedział żył swoim życiem, trwała nieustanna rotacja pasażerów a każdy z nich nieodmiennie witał się dosiadając i żegnał wychodząc z przedziału. Naprzeciwko mnie siedziało  dwóch maszynistów, którzy wysiedli w Dęblinie. Potem piersiasta, sympatyczna blondynka przy kości. Bezpośrednia i sympatyczna, aż szkoda, że nie jechała do samej Warszawy. Zapamiętałem też młodego, dobrze zbudowanego mężczyznę o zaciętym wyrazie twarzy, jakby coś mocno przeżywał. Temu bym te "dzień dobry" podarował, ale i on w żaden sposób nie uchybił kulturze.  Potem zacząłem jeszcze baczniej analizować zachowanie całego mojego towarzystwa w podróży z jednego też powodu – dowiedziałem się niechcący  czegoś szczególnego o tym człowieku, mającym wyraźny kłopot z wejściem w jakiekolwiek interakcję z tą przypadkowo zestawioną kompanią.
  Wysiadanie i dosiadanie się pasażerów powodowało, że ludzie nie zajmowali stale tych samych miejsc. Dlatego też mężczyzna, który wszedł do przedziału bez przywitania, choć uprzednio siedział dalej, potem znalazł się bezpośrednio przy mnie. Nie mam zwyczaju interesowania się czyjąś prywatnością i skłonny jestem raczej swój wzrok  odwrócić w sytuacjach mogących kogoś deprymować, ale niekiedy mimowolnie  taki próg można przekroczyć. Przyszedł konduktor. Mężczyzna obok mnie, czekając jak i ja na swoją kolejkę  przy sprawdzaniu biletów przy  przez chwilę trzymał na kolanie otwartą legitymację służbową.  Bezwiednie odczytałem napis w niej największy: Sąd Najwyższy.
  Kurczę blade! Siedzę  obok jednego z najmocniejszych sędziów w kraju. Dlatego ten gość ma problemy! Odwykł od roli zwykłego człowieka. W jego głowie nastąpiły zmiany i widzi siebie trwale  oddzielonego i wyróżnionego ze społeczeństwa, dla niego pozostającego jedynie tanim tworzywem przerabianym w prawniczych fabrykach. Być może była to choroba zawodowa, ale nie usprawiedliwiało  go w żadnej mierze. On sam dla mnie z tą wyniosłością pozostał groźnym przestępcą w społeczeństwie szukającym sprawiedliwości i pokoju  - wielkim manipulatorem. Był ze swoim wyobcowaniem  dowodem niezmiernej obłudy ustroju komunistycznego, cynizmu jego egalitarnych haseł głoszonych przez  partyjną bandę. Muszę mu jednak oddać  co jego i przedstawić  dwa argumenty w obronie tego człowieka.
  Po trzydziestu latach jest gorzej, społeczeństwo jest dużo bardziej podzielone i rozbite i w zasadzie nie można za to winić tamtych czasów. Resortowe dzieci okazują się w służbie obcym bardziej sprawne od swoich rodziców i dziadków.
  Mężczyzna wysiadał z pociągu na stacji wcześniejszej niż ja, bodajże na Dworcu Wschodnim. Dotąd każda z osób dotąd opuszczających przedział żegnała się, mówiąc przynajmniej zwyczajowe do widzenia. Skupiony czekałem na to, jak zachowa się nasz bohater. Powiedział coś! Nie było to "do widzenia", lecz jakiś nieokreślony, taki indyczy gulgot, ale nie wyszedł w milczeniu! Cztery godziny spędzone ze zwykłymi ludźmi zachowującymi się tak a nie inaczej, dającymi jakiś przykład, zaowocowało jako ta niepozorna, śladowa ale przecież mająca miejsce uprzejmość  i przyzwoitość. Uznałem, że to duży postęp bez względu na to  kim by ten człowiek nie był i jak trudna przeszłość mu nie ciążyła.
Wróćmy do współczesności. Pani nie odpowiedziała mi na powitanie nie dlatego, że widziała mnie jakoś specjalnie na tle wszystkich interesantów. Tak zachowywała się zazwyczaj, wskazywał na to dalszy ciąg zdarzeń świadczących o patrzeniu na  petenta z góry - z wysokości sądu.
  Z mojego sądowniczego niewyrobienia wynikał fakt, iż dopiero teraz dowiedziałem się, że postanowienia sądu przekazywane są zainteresowanemu po złożeniu stosownego wniosku. Pani wręczyła mi odpowiedni druczek. Była to prośba o wydanie postanowienia, ale ja potrzebowałem jeszcze zwrotu pewnego  załącznika a na druku nie było miejsca na dopisanie nazwy kolejnego potrzebnego dokumentu. Moja informatorka pouczyła mnie, że mam napisać podanie na oddzielnej kartce.
– Mam sobie znaleźć kartkę?
- Tak – pani wzrokiem dała mi do zrozumienia, że mój czas się skończył - za mną stanęli w ogonku następni interesanci.
  Skoro byłem tak beznadziejnie nieprzygotowany do wizyty w sądzie, zarówno od strony teoretycznej jak i praktycznej, to pozostawało mi albo wrócić do domu albo  udać się do pobliskiego centrum handlowego, kupić  zeszyt albo ryzę  papieru. Pochłonęłoby to trochę czasu, ale za niewiedzę, zwłaszcza w sądzie, trzeba płacić  - ignorantia legis neminem excusat. Odważyłem się jednak na bunt i udałem się na poszukiwanie kartki  w tym wielkim nowoczesnym budynku. 
Najpierw trafiłem do pomieszczenia, gdzie sprzedawano znaczki skarbowe.  Pani mogła mi zaoferować długopis, kartki jednak nie miała. Będąc już tutaj, postanowiłem zaopatrzyć się w znaczek skarbowy. Dowiedziałem się zaraz, że jeden znaczek za 6 złotych to będzie za mało, gdy zechcę dołączyć do druczku kartkę - nie można spiąć dwóch podań. Do każdego należy kupić jeden znaczek.
- A gdy swoją prośbę zawrę na jednej kartce?
- Wtedy panu wystarczy jeden znaczek.
  Ta informacja ujawniająca biurokratyczną niegodziwość  na trenie poza wszelkim podejrzeniem uskrzydliła mnie - już widziałem siebie u  głównego szefa, którego zamierzałem prosić ino o kartkę. Wcześniej należało wyczerpać inne możliwości. Przez moment zastanawiałem się, czy nie napisać podania na odwrotnej stronie jednego z kilku druków znajdujących się na półce w tej świetlicy ze sprzedażą  znaczków, jednak szybko uznałem, że skreślenia na odwrocie byłyby wyrazem impertynencji wobec sądu, być może zasłużonej,  ale nie na miejscu.
  Skierowałem się w stronę biura podawczego sądząc, że jego  regulamin zakłada dysponowanie czystym papierem .  Zbliżenie się do tej komórki, znanej  mi z poprzedniej tu wizyty, było obarczone pewnym ryzykiem, potwierdzały to relacje innych klientów sądu. Chyba rozmyślnie zatrudnia się tam obsługę zaprawioną w załatwianiu petentów w trybie oschłym i ponaglającym. Umieszczenie kontuaru na poziomie niższym od pasa ma prawdopodobnie służyć wygodzie siedzących za nim pań i tworzeniu u petentów złudzenia, że urząd obniża specjalnie dla nich bariery, odgradzające ich tak różne światy, mnie się jednak zawsze to zaniżenie będzie kojarzyć z pewnym okienkiem w obskurnym budynku,  gdzie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych mieścił się tzw. punkt kasowy banku pozostającego we władaniu  ZSL (dzisiejszego PSL). Niewielkie okienko kasy o wymiarach jakieś  40 cm na 40 cm, zabezpieczone grubą krata , umożliwiającą wszelako komunikację werbalną i wzajemne przekazywanie sobie gotówki, znajdowało się  na takiej wysokości, by rolnik musiał przy nim pozostawać w pozycji schylonej. Osoby znaczniejszego wzrostu i o słabszym kręgosłupie przyjmowały przy tym lufciku pozycję nieledwie na kolanach. Nikomu to w tych okolicach, gdzie wciąż rozpoznawalne są w mentalności miejscowych ślady  feudalizmu, nie przeszkadzało. Wieki nikczemnego zniewolenia zaprawiły ludność wiejską do zginania pleców, kulenia się przed władzą i do bezdyskusyjnego przyznawanie jej racji.
  W biurze podawczym moja prośba  o kartkę czystego papieru spotkała się, jak było do przewidzenia, z twardą odmową i przekierowaniem do biura obsługi klienta, gdzie  wcześniej mnie już odprawiono. Ostatnią szansą na tym poziomie pozostawał pewien człowiek z działu X. Zapamiętałem jego niespotkaną uprzejmość i gotowość do wyjaśnień. Nie zawiodłem się i tym razem. Ledwie stanąłem w kolejce do jego stanowiska, już zdążył mnie zapytać,  czym może służyć i ze znaczącym uśmiechem, jakby problem był mu znany nie od dzisiaj, wręczył mi dwie kartki. Wyszedłem na korytarz niosąc je wysoko przed sobą , jak sztandar zwycięstwa nad czymś tam. Znalazłem w tej jaskini brata w przyzwoitości i inteligencji, jaka by ona nie była.
  Zaiste można zwątpić w instytucję, która decyduje o losach, o życiu milionów: pakuje ludzi do więzienia lub im wolność zwraca, przyznaje ludziom majątki lub je zabiera. Oparte to ma być  na żelaznej logice zawartej w kodeksach. A tu prosty druczek źle zredagowany, brak dostępu do papieru, narażanie petenta na dodatkowy koszt (może to wyłudzanie?), fatalny niedostatek grzeczności   – podsumować to można jako kompromitację na samym wstępie,  u podnóża Wysokiego Sądu, bez szukania sali rozpraw.  Łudzę się, że mimo tego upadku obyczajów i myśli, nie wszystko stracone. Obliczam proporcję sił na tej sądowej kondygnacji i przenoszę ten wskaźnik na cały kraj: troje destruktorów,  jedna osoba neutralna, jeden człowiek  z obozu sprawiedliwych. Układ niezbyt obiecujący, ale chyba stać nas na  jakiegoś szulera, który nawet tymi słabymi kartami wygra dla Polski coś zasadniczo odmieniającego ją, zanim strażnicy Wschodu i Zachodu wprowadzą tu w wymiarze totalnym swoje partykularne ustalenia i rygory? Jak to drzewiej bywało...