Rozdwojony język prawicowej polityki

Co zrobić, aby stare hasło budowy IV RP nie pozostało li tylko nośnym hasłem wyborczym? Co zrobić, aby żyć w świecie prawdziwym i realizować ideały, a nie tylko konsumować ideały?

Gdy Prawo i Sprawiedliwość zastosowało podwójną narrację, w skrócie: „sfałszowano I turę – WIĘC - głosuj w II turze” wielu z nas było mocno zdezorientowanych (w tym i ja). To jest troszkę tak, jakby zbić psa, a gdy ucieknie z podkulonym ogonem, wołać go do siebie i kusić smakowitą kością. Niektórzy narrację PiS-u interpretowali tak: „wspólnie z PO i PSL sfałszowaliśmy I turę – WIĘC – głosujcie na nas w II turze”.

Dorzućmy do tego, że tożsamość prawicowa opiera się na kilku filarach:

- religijnym – życie jest osobistą walką o zbawienie wieczne (nawet jeśli jesteśmy niewierzący lub innej religii, to ten motyw pozostaje, tylko pod inną nazwą: nirwany, oświecenia itp.);
- patriotycznym – Ojczyzna jest ważniejsza, niż doczesne dobro jednostki (bo Ojczyzna jest rodzajem świątyni);
- demokratycznym – wszyscy mamy jednakowe prawa uczestniczenia we wspólnocie.

Jeśli połączymy to w jedną całość i stworzymy z tego system w miarę spójny logicznie, to wynika z niego, że każdy prawicowiec oczekuje od polityka (ale nie od siebie samego), aby:
- przedkładał zbawienie wieczne wszystkich członków wspólnoty nad cele doczesne;
- poruszając się po świątyni, jaką jest Ojczyzna, zachowywał się z ceremonialnym namaszczeniem;
- pokornie przyjmował nasze oceny jego działalności, ponieważ jesteśmy mu równi pod względem rozumu.

Inaczej mówiąc, prawicowy polityk ma być w życiu politycznym kimś w rodzaju świeckiego pastora z wieloma cechami prawosławnego popa i katolickiego księdza jednocześnie. Ma być swego rodzaju konserwatywnym celebrytą. My zaś – siedząc wygodnie przed telewizorem – mamy się rozkoszować odprawianym przez niego nabożeństwem, od czasu do czasu oburzając się na karygodne uchybienia względem rytuału.

Rzecz w tym, że my sami – my, prawicowi wyborcy – aniołkami nie jesteśmy. Nasze życie to często codzienna szamotanina między ideałami a koniecznościami, codzienne czołganie się od piątku do piątku w nadziei, że stopniowo osiągniemy nasze drobne, życiowe cele. Często jest w nas wiele ideowych sprzeczności, konfliktów i kompromisów między prawicowymi ideałami, a naszymi własnymi upodobaniami, pragnieniami i tęsknotami. Nie oszukujmy się – politycy nie różnią się od nas w niczym. Oni także czołgają się przez życie, choć często robią dobrą minę do złej gry.

Wielu z nas sądzi, że skoro prawicowi politycy dostają takie czy inne pieniądze, to powinni „bardziej się starać”. Problem w tym, że w ustroju tak zwanej „demokracji masowej” jedyne co polityk może, aby spodobać się wyborcom, to „robić się na bóstwo”. Nakładanie tego makijażu trwa miesiącami i latami i polega głównie na stosowaniu odpowiedniej narracji. Narracja taka ma przedstawić prawicowego polityka jako wierzącego katolika (nawet jeśli w głębi ducha ma on przekonania z gruntu sprzeczne z katolickimi), patriotę i uległego sługę Narodu.

Wszelkie dysonanse w tej narracji odbierane są niemal jak zdrada i zaprzaństwo. Doczesny cel polityki – wygrywanie wyborów i osiąganie małych, lecz konkretnych celów (nawet takich jak decyzja o usunięciu tęczy z warszawskiego Placu Zbawiciela) – jest często dla nas kompletnie nieważny. Ja również w pierwszej chwili po I turze sądziłem, że może nadszedł czas otwartego buntu, bo jest to rzecz, która młodych ludzi najsilniej integruje i aktywizuje. Okazało się jednak, że lider miał rację i lepiej rozpoznał doczesną sytuację polityczną. Wynik wyborczy w II turze daje nadzieję poważnego zwycięstwa w wyborach parlamentarnych; natomiast w wyborach typu „osobowościowego” PO ma nadal przewagę (HGW kontra poczciwa ciapa Sasin; inne miasta podobnie). Ale to jest bardzo niewielka przewaga! To oznacza, że należy za wszelką cenę zapobiec jakimkolwiek, nawet najmniejszym fałszerstwom wyborczym w maju 2015 roku!

Co zatem zrobić, aby stare hasło budowy IV RP nie pozostało li tylko nośnym hasłem wyborczym, po którym pozostanie nam poczucie oszukaństwa, zawodu i zwątpienia w lidera, który być może odprawia prawicowy rytuał nie tak jak potrzeba (ma kiepskie kosmetyki)?

Odpowiedź ciągle jest ta sama i tkwi ona nie w politykach, lecz w nas samych. Potrzebujemy kilkadziesiąt tysięcy młodych wolontariuszy do pracy w charakterze mężów zaufania i członków komisji wyborczych. Do komisji wyborczych należy się zgłaszać zarówno z ramienia PiS-u, jak i korzystając z rekrutacji innych komitetów wyborczych. Wiele z nich narzeka na brak chętnych (w referendum nad odwołaniem HGW zgłosiłem się z komitetu... Guziała! A w ostatnich wyborach palikociarnia miała w Warszawie aż dwa komitety wyborcze – ale wciągnął mnie człowiek z PiS-u). Chodzi o to, aby młody człowiek, także kibic piłkarski, przećwiczył na własnej skórze działanie fundamentalnego ceremoniału „demokracji masowej”, jakim są wybory. Jest to bowiem jedna z tych nielicznych chwil, gdy niejako urzędowo zmuszeni jesteśmy siedzieć za zielonym stolikiem na tle barw biało-czerwonych i Orła Białego, i to my – a nie politycy – odpowiadamy za przebieg ceremoniału i jego uczciwy, przejrzysty przebieg. Jest to też jedna z tych nielicznych chwil, gdy musimy w jednym miejscu koegzystować ze zwolennikami odmiennych, często nam wrogich opcji politycznych, co zawsze jest bardzo cennym doświadczeniem. Wielu z nich podziela nasze poglądy odnośnie przebiegu ostatnich wyborów...

Chcemy mieć na czele pastora, popa i księdza w jednej osobie – zadbajmy o chóralny śpiew w tej świątyni, którą jest Ojczyzna i w tym nabożeństwie, którym są wybory. Bądźmyż obywatelami, a nie prawicowymi lemingami, które różnią się od zwykłych lemingów tylko tym, że... konsumują ideały.

Jakub Brodacki