Jeszcze o GUS’e

  Chciałbym uzupełnić moją informację z okazji wigilijnego prezentu GUS’u bowiem obok innych wskaźników wzrostu świadczących o naszej „świetnej” sytuacji gospodarczej nie podałem, że notujemy wzrost bezrobocia do 11,7 %. Dla osłody pocieszono nas, że w innych krajach europejskich wskaźniki są podobne a w Hiszpanii nawet wyższy, bo 14,9 %. Pomijając fakt różnego sposobu liczenia bezrobotnych, gdyż Hiszpanie nie uwzględniają normalnego spadku zatrudnienia w turystyce, w której w okresie pełnego sezonu muszą zatrudniać przynajmniej 10 mln. ludzi przy 50 milionach turystów.

 

  Problem polskiego bezrobocia ma specyficzny charakter, jeżeli uwzględnimy, że brak pożytecznego zatrudnienia w Polsce obejmuje nie tylko formalnie zarejestrowanych bezrobotnych, ale również znaczny odsetek pracujących poza granicami Polski, a także nie w pełni zatrudnionych w swoich karłowatych i niedoinwestowanych gospodarstwach rolników, nie mówiąc już o fikcyjnie zatrudnionych – otrzymamy liczbę nie 1,8 mln. Ale przynajmniej 4 mln. Polaków nieznajdujących pracy potrzebnej zarówno im samym i ich rodzinom, ale również i Polsce.

 

  Komunistyczni ideolodzy wymyślili „prawo” nieodzowności utrzymywania bezrobocia w krajach kapitalistycznych, jako straszaka utrzymującego w ryzach klasę robotniczą. W ślad za tym wielu współczesnych ekonomistów uznaje istnienie bezrobocia, jako nieuniknionej klęski żywiołowej, tymczasem znamy kraje kapitalistyczne, w których praktycznie bezrobocie nie istnieje. Wszystko zależy od organizacji życia społecznego i gospodarki.

 

  Kiedy słyszę o bezustannej „walce z bezrobociem” dla samej walki, a nie dla jakiegoś pożytecznego i twórczego przedsięwzięcia „odbezpieczam rewolwer” chciałoby się powiedzieć. Oczywiście taka „walka” nie ma na celu likwidacji przyczyn zjawiska, a jedynie łagodzenie skutków, przy czym częstokroć ma to charakter jałmużny na odczepnego.

 

  Tymczasem znacznie ważniejsze od sporów ustrojowych, jest dążenie do stworzenia takiego społeczeństwa, w którym każdy będzie potrzebny, niezależnie od źródeł jego dochodów. Takie społeczeństwo jest wskazane w społecznym nauczaniu kościoła rzymsko katolickiego, ale jak dotąd nikt z polityków nawet mieniących się chrześcijańskimi demokratami nie podjął się realizacji tej idei.

 

  Po 1989 roku Polska miała szanse na jej realizację, ale twórcy „III Rzeczpospolitej” woleli zamiast „realnego socjalizmu” najdzikszy kapitalizm, bo to dawało szansę na szybkie zyski nie z twórczej pracy, ale z manipulacji i zwykłych nadużyć. Potrzeba ludzkiej pracy w Polsce wynikała z konieczności nadrobienia zaległości cywilizacyjnych i przeprofilowania systemu życia społecznego. Dla realizacji tego celu potrzebne było zaangażowanie wszystkich sił, a nawet niekiedy sięganie po pracowników z zagranicy.

 

  Oponenci będą wypominać, że Polsce w tym okresie, podobnie jak teraz, brakowało pieniędzy na realizację choćby minimalnego programu rozwoju, znalazły się jednak pieniądze na import dóbr konsumpcyjnych produkowanych w kraju ze spirytusem Royal i wodami mineralnymi na czele, nie mówiąc już o zapychaniu naszego rynku bublami przeznaczonymi do zniszczenia w krajach eksporterskich.

 

  Cały mechanizm gospodarki został nastawiony na ograniczenie polskiej produkcji i utrudnienie eksportu. Drogie kredyty. Sztuczna aprecjacja złotego, wysokie obciążenia różnego rodzaju świadczeniami przyniosły w rezultacie skutek, że mimo naszej biedy staliśmy się krajem importowym i do dzisiejszego dnia nie wyszliśmy z dużego deficytu w obrotach zagranicznych. Gdyby to chociaż były dobra inwestycyjne to już dzisiaj po upływie 20 lat istnienia „III Rzeczpospolitej’ powinniśmy mieć z tego pożytek, a tymczasem nic się w tym zakresie nie zmienia. Dziedzictwo po PRL było dość koszmarne, ale w odróżnieniu od innych krajów obozu sowieckiego mieliśmy lepszą bazę startową w postaci prywatnego rolnictwa i drobnej wytwórczości. Mieliśmy również szanse na stworzenie odpowiednio silnych koncernów gospodarczych, jak choćby w przemyśle stalowym, maszynowym i okrętownictwie, produkcji maszyn budowlanych i chemii. Doprowadzono do takiego stanu, że nawet skromny program modernizacji komunikacji musi być odłożony ad calendas grecas.

 

  Ta sytuacja nie jest przypadkowa, a po wysiłkach, jakie poświęca się utrzymaniu przy władzy realizatorów programu sprowadzenia Polski do roli podrzędnej gospodarki, można sądzić, że wyjście z zaczarowanego kręgu niemożności nie będzie łatwe. W tej chwili najważniejsze zadanie, jakie stoi przed rzeczywistymi polskimi elitami intelektualnymi jest przekaz prawdy o naszym położeniu i wskazywaniu dróg wyjścia z niego.