Wizyta panów KTS była elementem socjotechniki i ucieczki do przodu. Wkomponowała się w charakterystyczną dla tej władzy tzw. politykę gestów. Ten był kolejny. Tyle że realna polityka nie składa się tylko z gestów, a nawet nie głównie z gestów.
Gesty nie wystarczą. Czas na konkrety. Na razie Komorowski przeprasza za innych - szkoda, że nie za siebie („jaki prezydent - taki zamach” i wiele, wiele innych). Tusk w Łodzi milczy, choć była to przecież znakomita okazja, by publicznie uderzył się w piersi i przeprosił choćby za „wyginiecie jak dinozaury” czy za „złodziejów walizek” (!) w czasie, gdy polski statek tonie (skądinąd z tym statkiem to ciekawa metafora, jak na kraj będący „zieloną wyspą”). Milczenie premiera było charakterystyczne, tak jak robienie przez prezydenta szaleńca z Ryszarda C., choć na to jest chyba trochę za wcześnie...
Wyprawa trzech najważniejszych osób w państwie do Łodzi bardziej mi pachnie hipokryzją niż przełomem moralnym. Trochę, jak z tym autokarem, którym przyjechali, aby nie wkurzać ludzi swoimi limuzynami. Dopiero potem okazało się, że w autokar wsiedli w samej Łodzi, a do niej dojechali owymi limuzynami. Autokar specjalnie zaś dla nich, na te kilkaset metrów przyjechał z... Warszawy. Mamy w Polsce republikę, ale królową i tak jest Pani Hipokryzja. Czyż nie, Panie Bronisławie i Panie Donaldzie?
PO-lityczna „Święta Trójca” (duży cudzysłów, zwłaszcza przy słowie „święta”...): Komorowski-Tusk-Schetyna udała się świtem do Łodzi. Sobota, wczesny poranek, ludzi oczywiście jak na lekarstwo. Pojechali cichaczem, tak jakby bali się właśnie ludzi i ich reakcji. Ale to standardowa pora dla tej partii i tego prezydenta: przecież krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego też zabrano bladym świtem, żeby tylko ludzie nie widzieli. Słowem: norma.