Ostatnie dwie dekady to czas zauważalnego kryzysu instytucji międzynarodowych. Chodzi zarówno o struktury globalne, jak Organizacja Narodów Zjednoczonych (ONZ) i Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW, często używa się też angielskiego skrótu IMF), ale także organizacje, które w praktyce mają globalne oddziaływanie, choć są formalnie ograniczone do jednego kontynentu, jak Unia Europejska. W XXI wieku okazuje się, że struktury te, funkcjonujące względnie sprawnie kilkadziesiąt lat, a co niemniej ważne bez przerwy powiększające się - znalazły się na zakręcie i weszły w fazę w poważnego kryzysu instytucjonalnego. W pewnej mierze dotyczy to również Banku Światowego. W tym tekście jednak chciałbym zająć się instytucjami o charakterze strice politycznym, a nie gospodarczym czy finansowym, a więc ONZ i UE.
Liga Narodów matką ONZ
Organizacja Narodów Zjednoczonych z siedzibą centralną w Nowym Yorku oraz kontynentalnymi w Europie - w Szwajcarii (Genewa) i Afryce - w Kenii (Nairobi) jest swoistym „dzieckiem” Ligi Narodów, która narodziła się po I wojnie światowej i funkcjonowała w praktyce do momentu rozpoczęcia II wojny światowej. Liga Narodów była eksperymentem na owe czasy nowatorskim i choć krytykowana za swoją fasadowość i „bezzębność”, to spełniła swą historyczną rolę jako prekursor prawdziwie globalnej organizacji, czyli ONZ.
ONZ stara się być swoistym „peace-makerem”, czyli rozwiązywać albo przynajmniej ograniczać, czy zamrażać konflikty o charakterze zbrojnym. ONZ ,mająca siedzibę w USA, choć akurat Stany Zjednoczone Ameryki dość często są tam na cenzurowanym, miała historyczne szczęście: piętnaście lat po jej powstaniu nastąpił upadek systemu kolonialnego w Afryce, w związku z tym Narody Zjednoczone w szybkim tempie zwiększyły swoją liczebność o parędziesięciu nowych członków. ONZ-owi służył dobry wizerunek pierwszego Sekretarza Generalnego Anglika Gladwyna Jebba, drugiego- Norwega Trygve Lie i wreszcie powszechna sympatia otaczająca trzeciego, legendarnego Szweda Daga Hammarskjölda, który tragicznie zginął w katastrofie lotniczej w dżungli, w Rodezji Północnej oraz Birmańczyka U Thana. Kolejny, piąty, Austriak Kurt Waldheim funkcjonował w czasach, gdy nie było jeszcze mediów społecznościowych i dziennikarstwa śledczego, które prześwietlało polityków. W związku z tym skandal związany z jego hitlerowską przeszłością - Waldheim w 1938 roku dołączył do NSDAP, był członkiem SA, czyli oddziałów szturmowych NSDAP, a podczas II wojny światowej był żołnierzem Wermachtu, wybuchł na tyle późno, że nie miał istotnego wpływu na funkcjonowanie ONZ.
Polskie misje ONZ i międzynarodowe „fuchy” dla polityków
Pierwsze półwiecze trwania ONZ upłynęło pod znakiem nieustannego poszerzania się i podejmowania rzeczywiście potrzebnych misji pokojowych w różnych zapalnych częściach świata, gdzie swoich żołnierzy kierowały poszczególne kraje członkowskie, w tym choćby Polska (Wzgórza Golan, Syria, Liban, Demokratyczna Republika Kongo, Iran, Irak, Erytrea, Etiopia, Sahara Zachodnia, Kambodża). Jednak XXI wiek to czas największego egzaminu dla ONZ. Trudno powiedzieć, że organizacja skupiająca 193 państw na świecie, go zdała. Raczej przystępuje do kolejnych egzaminów poprawkowych, a czasu jest coraz mniej. Nie chodzi o to, że ONZ może przestać istnieć – to nie grozi – ale o to, że może być coraz większą i coraz kosztowniejszą biurokracją (już nią jest), która generuje ciepłe posady dla byłych premierów i ministrów (z Polski np. wysłannikiem ONZ na Bałkany był ekspremier Tadeusz Mazowiecki). Dobrze płatne międzynarodowe „fuchy” mogą oburzać i kazać stawiać pytania o sens płacenia wysokich -przez państwa bogate- składek członkowskich na tę organizację. Jednak w wymiarze politycznym wyzwaniem dla ONZ jest wyraźnie antyamerykański i antyzachodni skręt, jaki dokonał się w ostatnich dekadach. Wpływy Chin w ONZ wydatnie rosną. Wpływy Rosji były również spore do 24 lutego 2022 roku, ale nawet po rozpoczęciu przez nią wojny w Europie Wschodniej wciąż są duże. Świadczą o tym wyniki głosowań nad potępieniem Rosji jako agresora wojennego, gdzie wciąż nadspodziewanie wiele państw afrykańskich i azjatyckich wstrzymuje się od głosu.
To właśnie jest przyczyną, że Waszyngton, który co roku wpłaca olbrzymią składkę członkowską i de facto jest największym sponsorem ONZ, ma pełną świadomość, że finansuje organizację, która jest w dużej mierze wykorzystywana przeciwko amerykańskim interesom. Stąd decyzje i groźne zapowiedzi całkowitego zaprzestania finansowania ONZ, które kończyły się w praktyce na zamrożeniu przez pewien czas amerykańskiej składki na organizację, która przecież ma siedzibę na amerykańskim terytorium i z tego tytułu płaci Stanom Zjednoczonym niemałe ekwiwalenty finansowe. Charakterystyczne, że znacznie twardsi wobec ONZ byli ci lokatorzy Białego Domu, którzy wywodzili się z Partii Republikańskiej – najpierw George J. Bush, a potem Donald J. Trump. Natomiast za prezydentów – Demokratów, czyli Baracka H. Obamy i Josepha R. Bidena amerykański kurs wobec ONZ zelżał. Nie dziwmy się jednak Amerykanom, że nie chcą płacić na instytucję, która jest wprost używana przeciwko nim.
Historia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali – Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG) – Unii Europejskiej (UE) jest o kilkanaście lat krótsza niż ONZ. Dziś liczy ona cztery i pół razy więcej państw niż wtedy, gdy startowała w czasie „zimnej wojny” w latach 1950.
„Zimna wojna” i narodziny Wspólnoty Węgla i Stali
Nie czas i miejsce tu na przypominanie historii Wspólnot Europejskich, choć podobnie jak w przypadku ONZ jej sens był absolutnie uzasadniony: w trakcie „zimnej wojny”, po upadku niemieckiego narodowego socjalizmu i w czasie ofensywy polityczno-ideologicznej Związku Sowieckiego i komunizmu, organizacja ta miała cele przede wszystkim gospodarcze, choć także polityczne. Proces integracji europejskiej przez pierwsze trzy i pół dekady należy ocenić dobrze. Integracja europejskiej części Zachodu jednak w kontrze do komunistycznej Moskwy i bloku sowieckiego mimo niemieckiej „Ostpolitik” i różnych „appeasmentów”, na które pozwalały sobie zwłaszcza większe państwa EWG/UE była "summa summarum" pozytywna. Źle zaczęło się dziać po tym, gdy upadł ZSRS ,a Europa Zachodnia nie mając tradycyjnego wroga skoncentrowała się na pędzie do jeszcze większej integracji polityczno-gospodarczej. Dekadę po upadku ZSRS wprowadzono wspólną walutę euro, które de facto dość szybko powiększyła różnice zamożności poszczególnych krajów UE (Niemcy i Holandia były beneficjentami „eurozony”, a cała reszta na tym straciła).
Postępująca integracja na różnych płaszczyznach, w tym poza unia walutową również np. unia bankowa sprawiła, ze coraz bardziej zaczął pojawiać się temat kompetencji do sprawowania już nie symbolicznej, jak kiedyś, a bardziej realnej władzy – umiejscowionej oczywiście w Brukseli. Obserwujemy coraz większą żarłoczność kompetencyjną, jeśli chodzi o Unię Europejską, a jednocześnie coraz większe spory kompetencyjne między różnymi organami Unii. Spory te , o paradoksie, stały się silniejsze pp przyjęciu Traktatu Lizbońskiego. Ten najnowszy unijny traktat wszedł w życie w grudniu 2009 roku, zwiększając kompetencje Parlamentu Europejskiego – choć nie nadał mu inicjatywy ustawodawczej, co czyni z PE jedyny taki parlament na świecie. Jednocześnie powołał nowy organ UE – Radę Europejską, ale nie sprecyzował kompetencji jej i jej przewodniczącego, co natychmiast spowodowało konflikt międzyinstytucjonalny między Radą a Komisją Europejską. Było to widać podczas drugiej „polskiej” kadencji europarlamentu, gdy szefem Komisji był Jose Manuel Barrosso, a szefem Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Za czasów Tuska konflikt przycichł, bo on ustępował Junckerowi praktycznie we wszystkim, ale teraz odżył ze zdwojoną siła, bo szef Rady Charles Michel i szef Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen rywalizują nie tylko o kompetencje, ale też np. o to, kto pierwszy poda datę wstąpienia nowych krajów do UE (ostatnio w tej kwestii Belg wyprzedził Niemkę)...
ONZ i UE są trawione różnymi chorobami i znalazły się na równi pochyłej. Czy można zahamować proces zmniejszania autorytetu i efektywności obu obu instytucji? Wątpię.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (09.10.2023)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 529
Dodać by jedynie należało, że największym dostawcą ciepłych fuch dla polityków jest UE, Na przykład takich, jak pańska.
Nie dorobisz się jako unijna biurwa, no chyba że jak Eva Kaili będziesz brał kaskę w walizkach.
Albo fałszował przejechane kilometry.
To są zwykłe rozliczenia delegacji. Wszyscy tak się rozliczają w PE. Nie ma w tym żadnego przekrętu jak w waszym przypadku brania kaski w walizkach, albo w torbach z Biedronki.