Polak myśli: na co pozwalają przepisy? Co dodatkowo można z tego wykrzesać? Brytyjczyk rozumuje: czego zabraniają przepisy? Po co myśleć o czymś więcej, skoro to, co jest, jest sprawdzone i jest punktem odniesienia?
Wychodzę po kilku godzinach z poczuciem sporego kontrastu. Polska inteligencja emocjonalna i brytyjskie przepisy. Polska elastyczność - brytyjskie prawo. Nasze, sarmackie poszukiwanie, jak znaleźć szczelinę, aby się w nią wepchać (i zarobić). Ich brytyjskie dążenie, aby szczelinę zapchać - bo przecież nie ma mowy w przepisach o żadnej szczelinie....
Te kilkaset minut spędzonych w pobliżu Wembley, koło Hangerline było bezcennych: więcej mi dało, powiem szczerze, niż przeczytanie kilku książek o różnicach w psychologii narodowej między Polakami a Brytyjczykami. Może nie mam do tego dystansu, ale te różnice między nami a nimi są, generalnie, lecz też szczegółowo, takie, że bierzemy nad nimi wyraźną przewagę. Jesteśmy, może i paradoksalnie, ale bardziej od rodaków samej Thatcher nastawieni na wolności gospodarcze, na tzw. wolny rynek. I chyba lepiej do niego mentalnie przygotowani. Nasza ofensywa zderza się z ich defensywą. Nasza rynkowa gra kombinacyjna z ich zachowawczością, bokserską, „podwójną gardą”. Białe i czarne. Ogień i woda. Polski zapał - brytyjska flegma. Te różnice aż biją po oczach...
Spotkanie ludzi zajmujących się - nie wchodząc w szczegóły - finansami. Polacy i Brytyjczycy. Zderzenie. Żywioł i rutyna. Spontaniczność i organizacja. Kreatywność i reguły, regułki, ramy, poza które się raczej nie wychodzi.