Z punktu widzenia obrony praw człowieka - to może źle, z punktu widzenia geopolityki - absolutnie słusznie. Słusznie, bo tego typu sankcje w praktyce wpychają Mińsk w łapy Moskwy. Łukaszenko jest dyktatorem, nawet jeśli teraz trochę „odpuszcza” - to fakt bezdyskusyjny. Ale zbuntował się - i nie jest to ”ściema”, socjotechnika czy manewr taktyczny - przeciwko Moskwie. Rosja bierze go, nie pierwszy zresztą raz, w kleszcze ekonomiczne. Ale Mińsk sprytnie i dość skutecznie szuka sojuszników gospodarczych - w Chinach, a gdy chodzi o ropę w sprawdzonym przyjacielu - w Wenezueli. Ocieplenie relacji z Unią i jej poszczególnymi państwami (ostatnio zwłaszcza Włochy, Niemcy i... Litwa) służy pokazaniu sobie i światu, że Białoruś ma alternatywę, a przynajmniej będzie dbać o swoisty „balance of power”, równowagę między Wschodem a Zachodem. Rosja to widzi i atakuje: wyraźnie zaczyna wspierać część opozycji białoruskiej (sic!), hodując sobie niejako opcję prorosyjską (gdzie indziej już wyhodowała...) na Białorusi. Trudno nie dostrzegać takiej gry Moskwy. Ale też w tej sytuacji należy być elastycznym: coś, co wydawało się kiedyś zupełnie niemożliwe, a dziś dla wielu jest paradoksem - Łukaszenko może być sojusznikiem Polski - i szerzej Zachodu - w bitwie z Kremlem o strefy wpływów na terenie dawnego ZSRR.
Geopolityka ma swoje twarde reguły. A nas, Polaków, obowiązuje bardzo trzeźwe, zimne spojrzenie, a nie spoglądanie na Białoruś czy na relację Mińsk-Moskwa przez okulary sprzed lat.
Rada Europejska przyjęła kolejny dokument „w sprawie sankcji wobec niektórych przedstawicieli władz Białorusi”. Nie pierwszy, nie jestem pewien czy ostatni. Tym razem chodzi o zmniejszenie listy polityków białoruskich, którzy nie mogą wjeżdżać na obszar krajów wchodzących w skład Unii Europejskiej.