Myślano nad tym w swoistym sztabie antykryzysowym rządu i partii rządzącej, funkcjonującym za pieniądze podatnika, w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w Alejach Ujazdowskich w Warszawie. Myślano i wymyślono event z dopalaczami.
Rzeczywiście Platforma ma problem. W trzech ostatnich sondażach różnych pracowni badań opinii publicznej PO spada odpowiednio o: 4 %, 8 % i 7 %. W tym samym czasie PiS w jednym sondażu stoi w miejscu, ale w dwóch wyraźnie idzie do góry: o 5 % i o 4 %. Oznacza to, że w dwóch sondażach różnica między PO a PiS zmniejszyła się o kilkanaście procent: odpowiednio o 13 % i 11 %. Jak na pojedyncze sondaże to olbrzymie zmniejszenie dystansu między główną partią rządzącą a główną partią opozycyjną. Stąd też dość rozpaczliwa reakcja Tuska i jego zaplecza politycznego.
Pan premier, ratując sondażowo siebie i swoją partię, jest gotów stanąć na głowie, zagrać na mandolinie, robić przewroty w tył czy zamykać sklepy z dopalaczami, które do tej pory mu nie przeszkadzały, a wręcz były użyteczne dla części elektoratu PO. W końcu wybrał walkę z dopalaczami. Ale jutro może przerzucić się np. na solowy koncert na bałałajce lub też dla dobra kraju przez godzinę publicznie ćwiczyć jogę przed budynkiem KPRM. Wszystko to są potencjalne brzytwy, za które będzie się chwytał lider PO. Ale takich brzytew jeszcze trochę jest.
Istnieje teoria, że akcja z dopalaczami - gdzie rząd nagle obudził się i choć te sklepy istniały od dwóch lat, gwałtownie teraz zaczął je zamykać - miała medialnie "przykryć" kongres Palikota. Zapewne tak było, ale przyczyna tej akcji jest o wiele głębsza. Oto bowiem chłopiec z boiska, Donek, zapragnął być "brudnym Harry", gdy zobaczył jak systematycznie, na łeb, na szyję, lecą sondaże PO.