Z pewnym skutkiem: SLD np. najpierw wykpiło propozycję PO, aby następnie ogłosić, że z bilboardów jednak rezygnuje... Inicjatywa PO żyła w mediach dni kilka, na ogół ciepło przez nie przyjmowana. Ba, dziwiono się, że PiS też nie zadeklarował wyrzeczenia się tego popularnego środka promocji.
Minęło niespełna 1,5 miesiąca i wyszło szydło z platformerskiego worka. PO właśnie zaczęło używać w swojej kampanii instrumentu do bilboarda podobnego, ale... wielokroć droższego: tzw. siatek. Te, powiedzmy, wielkopłaszczyznowe megabilboardy są od "normalnych" bilboardów i znacznie większe i dużo, dużo kosztowniejsze. I tak np. tzw. siatka o powierzchni, bagatela, 150 na 200 metrów (!) kosztuje między 20 a 50 tys. złotych, a za zwykły, standardowy bilboard 5 na 2 metrów należy zapłacić jedynie 500 zł!!! To nie parę złociszów różnicy, ale rzecz od kilkudziesięciu do 100 razy droższa...
I tak na własne oczy przekonaliśmy się, jak wygląda praktyka działania PO: najpierw szopka medialna, potem długa cisza i czas, gdy społeczeństwo ma zapomnieć o deklaracjach, a następnie cichaczem Platforma robi swoje. Tak było z teatrem pt. "Nie bierzemy z budżetu pieniędzy na partie" (by później tak brać, że się uszy im trzęsły), tak jest i teraz z bilboardami, których miało nie być, a są, tyle że w postaci o wiele, wiele droższej... Cóż, po raz kolejny okazało się, że mamy do czynienia z PO, czyli po prostu Partią Obłudy...
Kilkadziesiąt dni temu liderzy PO solennie i publicznie, a jakże, zadeklarowali, że w nowej sytuacji po katastrofie smoleńskiej w kampanii wyborczej nie będą korzystać z bilboardów. Poszli dalej: o rezygnację z bilboardów zaapelowała Platforma, niczym sumienie narodu, do innych partii.