OPAŁKI KOSAŁKI O NIEMCACH

Ten polit-artycha od lat pracuje nad „podgatowką” Ziem Odzyskanych do zwrotu Berlinowi pod płaszczykiem Euroregionu, a teraz już ostentacyjnie wpisuje się w koncepcję Polski jako kondominium zarządzanego przez Niemca via Bruksela i Paryż, zaręczanych z Moskwą. Można jego „dorobek z zagranicznego poręczenia” znaleźć bez trudu w internecie – tutaj oprę się na wystawie, którą obejrzałem niedawno w Katowicach.

Gdy autor prowokuje, widz czuje się w opałach; ale również sam artysta może się w nich znaleźć, kiedy jego intencje zostaną źle zrozumiane: ktoś może uznać, że nie ma nic jednoznacznie mądrego do powiedzenia, poza kierowaniem się humbugiem...

Wystawa wrocławskiego „malarza” Jerzego Kosałki (urodzony w 1955, w Będzinie) pt. „Niemcy już przyszli” (Katowickie Centrum Kultury, 5 - 22.11.11) to swoista prowokacja wobec mieszkańców Śląska. Artysta określany bywa transawangardzistą, co należy rozumieć, że dyplom klasycznego pacykarza upoważnia posiadacza takiego dokumentu do łączenia wszystkiego, co nie ogranicza się do blejtramu i ramy, w odlotową jakość. Czyli działania multimedialne, choćby takie jak pokazy parateatralne (performance), akcje, interwencje, prowokacje plastyczne oraz intelektualne. Ulubione środki wyrazu i przekazu to gotowce (ready-mades), instalacje, same napisy jako pseudosentencje (postkonceptualizm), kolaże tworzące environnement itp – owe zjawiska sztuki najnowszej, które korzystają ze specyfiki jakiegoś miejsca (kontekstualizm), zwłaszcza galerii, biorąc rzeczywistość w - „atawistycznie” pojmowany - estetyczny nawias.

Ekspozycja pod egidą Śląskiej Kolekcji Sztuki Współczesnej składa się z zaledwie siedmiu obiektów w trzech rodzajach. Dwa „dzieła” to „akwarystyczne” makiety – miniaturowe kopie znanych pomników z odniesieniami do Nike, jako symbolicznej Bogini Zwycięstwa. Pod oboma koczują miniaturowi Niemcy – obok postumentów stoją zabawki-czołgi, wysiadły z nich żołnierzyki z bundeswehry. Pomiędzy „Skrzydłami” Gustawa Zemły (Pomnik Powstańców Śląskich przy Rondzie w Katowicach) płonie ognisko – ot popas plutonu w chełmofonach, który zdobył (odzyskał?) przyczółek. Praca nosi tytuł „Śniadanie” (nabyto ją nawet do zbiorów Śląskiej Fundacji pt. „Znaki czasu”; sic). Cisza, spokój, można nasikać na rzeźbę albo pogłaskać kotka – zobrazowana kapitulacja Polaków pod pomnikami polskości, zrezygnowanie z dumy narodowej.
Drugi pomnik – tzw. piastowski (Bojownikom o Polskość Śląska Opolskiego) dłuta Jana Borowczaka - przedstawia postać kobiecą z rozłożonymi ramionami, klęczącą na żubrze. Kosałka podpisuje makietkę nazwą dzieła, a na kopii rzeźby widzimy napis „trotyl”, bo Niemcy, z drabinami, zabierają się do jego zburzenia.
Widz jest przekonany, że najeźdźcy ponownie stoją u bram, więc słusznie traktuje to działanie artysty jako ostrzeżenie.

Trzecią makietą pod szkłem jest potyczka dwóch czołgów: po wystrzale niemieckiego nasz „Rudy” płonie. Nad obiektem czerwony napis: „Nie wybaczymy”. Tekst ten odwołuje się do „millenijnego” gestu polskich biskupów, którzy „posoborowo” w 1965 roku arbitralnie narzucili swym „parafianom” bulwersujące przesłanie do Niemców: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Wobec bestialskich oprawców na naszym narodzie ośmielili się – w myśl zasady: „bo to tak po chrześcijańsku” - ogłosić owo orędzie, którego druga część wielu Polaków tak wtedy zbulwersowała: co niby, po naszej prośbie, mielibyśmy mieć wybaczone? Że udało nam się wymsknąć spod łapsk, które chciały naszym tłuszczem namydlić sobie skórę?
Czy Jerzy Kosałka wprost prowokuje do spojrzenia na skutki tamtej nieroztropności polskich hierarchów? Albo ostrzega, że Tautochton nigdy nie przebacza? Nawet jak nie ma czego? Zero przebaczenia z powodu zera podstaw. Moje pokolenie wie co mówi, gdy kwituje takie dywagacje: dobre sobie, fajnie że...
A dlaczego akurat „Rudy”? Bo to Niemcy mają być winni, że pomoc Powstańcom Warszwskim nie przyszła od Rosjan. Można by sądzić, że wrocławski akcjonista w obnażaniu propagandowych chwytów faszystów i stalinistów jest mistrzem – należało by  wręcz uznać artystę za twarz Ostrej Prawicy.
Dwa kolejne elementy wystawy to tzw. aranżacja pusta oraz „instalacja wziernikowa”. Pierwsza nosi tytuł „Plan bitwy pod Kłobuckiem” - i jest niczym innym jak zadaniem nauczyciela historii dla ucznia, który ma na kartce rozrysować scenę batalistyczną. Kosałka okleja wielką ścianę wygrzebanym skądś peerelowskim papierem pakunkowym (we wzorek: kreska na konturze czteropłatku), podsuwa legendę oznaczeń strategiczno-taktycznych My: „myślnik” – Oni: „koniczynka”, a pod spodem na podłodze umieszcza pudełko kartonowe jako pakunek, który może zawierać ukryte - co?: ładunek wybuchowy - zapomnianych bądź zakazanych treści?; niewiedzę?
Tu pozwolę sobie na wtręt w nawiasie wiele mówiący o stylu prowadzenia napaści przez Hitlerowców:
(„Kłobuck” uchodzi za pierwszą bitwę II Wojny, obfitującą w wiele potyczek, zdarzeń, epizodów i brawurowych akcji Polaków. Pierwszego września 1939 roku Niemcy pancerni zaatakowali wieś Mokra pod Kłobuckiem. Nacierali z zakładnikami przed sobą. Na grząskim terenie efektywnie broniła kraju wołyńska artyleria konna, oszczędzając przy tym niewinnych ziomków (także w manewrach uwzględniając uciekinierów). Na końcu odskoczyła od wroga.)
Pedagog chce powiedzieć oglądającemu: sprawdź fakty!
Jakie? - Moralne? Po co? - Czy historia ma obecnie potencjał i warunki, by się powtórzyć?

Obiekt do podglądania stanowi luneta skierowana na małego żołnierzyka – przyczajonego Germańca umieszczonego pod sufitem na czujniku przeciwpożarowym. Widz może sobie – i to też wymowne – wysterować ostrość widzenia. Są już ci Niemcy, czy tylko nam się wydaje? A może nie umiemy ich dostrzec? Albo nosimy Niemca w sobie – jako germanofile lub grunwaldczycy?

Trzecim chwytem artysty są tzw. gablotki entomologiczne. Stanowią je dwie zawieszone szufladki za szkłem, udające obrazki w ramkach, w których autor umieścił robale (chińskie wierne kopie jak żywe). Są to nieprzyjemne wielkie chrząszcze, przypominające skorpiony, na odwłokach których „malarz” namalował faszystowskie emblematy: swastyki, trupie czaszki, malborskie krzyże. Czarne i brunatne, groźne (mają szczypce z kolcami lub szpiczasty róg), „jadowite żuki”, monstrualne „karaluchy” robią wrażenie – działa tu bowiem perswazja wizualna oparta na emocji wypływającej z doświadczenia dezynsekcji: mały insekt (a co dopiero wielgachny!?) może być niebezpieczny dla dużego najzdrowszego organizmu. Prusaki, szwaby – oto pierwsze z brzegu odniesienia, jakie zwykłemu odbiorcy, traktującemu rzecz literalnie, przychodzą w tym wypadku na myśl. Pytam więc historycznie rzecz biorąc: mam się tego skojarzenia wstydzić czy jak?

Artysta prezentuje w Katowicach prace sprzed lat; był z niektórymi zapraszany także do Niemiec (zwiastując im, że już są w Polsce). Uwielbia autopromocję: nazwisko stylizuje podług kroju czcionki Coca Coli, stawia sobie pomnik pt. „Kosałce naród” (sic: ma to być rzekomo autoironia; „dobre sobie!?” powie o tym każdy psychoanalityk). Zapewne wielu postronnych obserwatorów dziwności i dziwadeł we współczesnych galeriach mogłoby go podejrzewać, że jest hochsztaplerem, gdyż, jako człowiek dorosły, nawet jeśli działa w awangardzie (czytaj: uprawia niekonwencjonalne formy przekazu), to automatycznie nie musi stawiać na wygłup, zachowywać się po sztubacku i uchodzić za gołowąsa.

W tym wypadku, skoro poruszamy się w kręgu Germanii, to chciałoby się usytuować eks-asystenta z wrocławskiej akademii w kontekście znanych prowokatorów niemieckiej awangardy: Kurta Schwittersa i Josepha Beuysa.
W przypadku pierwszego – dadaisty - chodzi o postawę aranżacyjną (Merzbau), czyli ogarnięcie gestem artysty jakiegoś otocza w sposób totalny, które Kosałka nazywa interwencjami przestrzennymi, site-specific. Ale czy akurat w przypadku tej wystawy da się ową jedność miejsca i akcji, jako wyodrębnioną wartość przekazu, wydzielić? Z pewnością zagadnienie autonomii Śląska pod protektoratem Berlino-Brukseli jest skrytym wyznacznikiem dla miejsca ekspozycji.
Drugiego artystę można uznać za ojca wspomnianej na wstępie transawangardy. Bowiem Joseph Beuys – poza łączeniem wszelkich znanych w tamtym czasie chwytów prowokowania widza na obszarze muzeum „templum” – zajmował się uparcie rozdrapywaniem ran, sprawą winy i kary za nazizm – słowem dotykaniem narodowej ekspiacji oraz traumy rodaków znad Renu. Dziś widać jednakże, że Beuys był prowokatorem dwuznacznym; dopuszczał odwrócenie znaków wobec przesłań swoich komunikatów. Ot choćby jego pochody wojłokowych koców zrolowanych na sankach można by zinterpretować jako znak krzywdy wypędzonych za Odrę.
[Koniunkturalizm i brak jednoznaczności to coś tak jak patrol „sokistów” (tu wyjaśniam młodszym: SOK to skrót od Służba Ochrony Kolei) grzejących się nocą nad koksownikiem obok Żuka jako obraz i symbol stanu wojennego autorstwa Jerzego Dudy-Gracza, który w tym czasie organizował pro-Jaruzelski związek plastyków, spolegliwych komunistycznemu reżimowi, w oparciu o swych studentów i amatorów].

Jerzy Kosałka – mimo że ma ideowy mętlik w głowie i chachmęci jak umie – kapuje, że nie może być jednoznaczny. Ale winien także stale pamiętać, że suspens, polegający na zawieszeniu rozwiązania, który ma dokonać się poprzez decyzję i w umyśle widza, w dużej mierze może zależeć od kontekstu oraz siły nad-interpretatora. Wystarczy przestawić wajchę i cała wystawa nabierze odmiennego sensu. Politycy niemieccy byli i są cwańsi w strategii i skuteczności prowokacji od swych artystów ze świecznika. Z mojego punktu widzenia możliwość dwuznacznej interpretacji to wielka wada  w s z e l k i ch  przesłań artystycznych, bo te stają się mętnymi i rozmazują intencje artysty. Kreuje się zazwyczaj semantyczne zamulanie.

Autor świadomie proponując prowokacyjną aranżację w Katowicach – urodzony w Zagłębiu, studiujący we Wrocławiu – z pewnością przez dzieciństwo, liceum i podyplomowe dorosłe życie został wystarczająco ukształtowany, wychowany i doświadczony, by wypowiadać się o problematyce Śląskiej w kontekście germanofilii i grożącego nam berlińskiego re-”rewanżyzmu” w białych rękawiczkach. Czy jednak, licząc na spekulatywny umysł odbiorców, niby ironizując i domagając się jakiejś „niemieckiej prawdy” o tych terenach - nie proponuje nam kapitulanckiej postawy, prowadzącej na manowce i w tytułowe opały, ułatwiającej nasze przyszłe poddaństwo podprodukcyjnych parobków na rzecz odrestaurowywanych Übermenschów?

Kosałka bawi się „imperialną propagandą”, relatywizuje racje faszystów i stalinistów wobec Polaków i narodowej racji stanu. Zabawki mają poważne problemy zminiaturyzować, obśmiać i zbagatelizować. Ewidentnie jątrzy, ale wstrzykuje jad delikatnie, stylistycznie inaczej aniżeli ci zza Odry. Niemiecka awangarda zawsze była dosadna, często na granicy bezguścia, epatująca behawioryzmem czy dosłownością (sceny gwałtów, listy gończe kryminalistów, happeningi w rzeźniach itp.), szokowała turpizmami. Militarystyczne atrapy, owe „niewinne” chwyty w strategii prowokowania widza – jak już zaznaczyłem powyżej, mogące nieść odwrotne przesłanie niż zamysł autora – to propozycja zaledwie faryzejska i judaszowa. Bez biograficznego opukania propozycja w zasadzie na poziomie dosłowności, jeśli ktoś potraktuje przedmioty takimi, jakimi są. Bo cytat z rzeczywistości nie musi „wektorowo” naprowadzać oglądającego.

Dam przykład - owej ściany pseudo-batalistycznej. Tę pracę, za zgodą autora, wybrano w 2008 roku na wystawę „pokojową”, bo zakwalifikowano „Plan bitwy pod Kłobuckiem” (plansza powstała w 1986 roku; przypomnę: w Polsce był wtedy „Stan Wojenny” Okularnika z dioptriami dobranymi na Kremlu) jako „próbę obnażenia mitologii wojny”. „Dobre sobie, panie Kosałka!?” – czy tak wolno mi te pańskie intencje t(f)órcze skomentować? Powiem bez ceregieli: wojna obronna jest słuszna a pacyfiści to użyteczni idioci manipulowani przez rzeczywistych militarystów.

O Kosałce można sporo dowiedzieć się via internet, ponieważ zestaw akcji poprawnościowopolitycznych komunizujące media europejskie usilnie lansują. To cwany lewak nakierowany pod stypendia i transze unijne, a tak naprawdę liczący na niemieckie fenigi. Jak każdy mierny plastyk, postanawia zaistnieć obok palety. Jednakże, stając się „eksperymentatorem”, gdy ma się sieczkę w głowie, często rozmija się z tym, co chce w swej działalności wyrazić. Gada co innego, a ludzie oglądają w efekcie owe zestawy „zabawek” i gadżetów po swojemu, interpretując ich sensy odwrotnie niż zamierzał aranżer.

No cóż - prowokator Kosałka to nie moja bajka (bo miota się poza obszarem prawdziwej sztuki). Odnośnie Niemców jestem pryncypialny i nie dopuszczam zaufania wobec głoszonych przez nich deklaracji. Zatem bawiący się żołnierzykami koniunkturalista i relatywista... - Dla mnie nie jest to wszak Artur Grottger urzekający maestrią warsztatu i jasnym przesłaniem.
Tylko dobrze to czy źle? - można zapytać smyka-kustosza, który obnosi się, że może pokazać każdemu Niemca noszonego w kieszonce swojej marynarki. W obecnej sytuacji... Na Śląsku pomyślanym jako euroregion Jewrosojuza, na tym etapie nazywanego MERKOZY [wyjaśnienie dla potomnych: zbitka od nazwisk przywódców tych państw: Merkel i Sarkozy].
Pod batutą Berlina, Brukseli i Paryża.  I klejącej się do nich Moskwy. A w gruncie rzeczy tego pierwszego w porozumieniu z tą ostatnią.

Post scriptum:
Rocznica Odzyskania Niepodległości z sześciojedynkową datą dopisała puentę do tej recenzji: Zbóje z Niemiec przyjechali do odbudowanej Warszawy wybijać z głowy niosącym białoczerwone wyimaginowany „potencjalny” faszyzm. Brawo wieszczu KOSALKA.

Tekst ukazał się na łamach „Gazety Śląskiej” nr 26

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika ksena

16-12-2011 [19:27] - ksena (niezweryfikowany) | Link:

i złośliwa radość,ale życzę tym wszystkim bezmózgim Polakom,aby ich Niemiec nazwał ,,polską świnią'',bo nie wątpię że tak się stanie wczesniej czy później.Chce Pan wiedziec jak wygladaja rozmowy z ludźmi w Zagłębiu ?,Wszystko jedno kto będzie nami rzadził,byle w sklepach wszystko było''albo ,,jesteśmy słabym państwem,nie potrafimy''.Takie perełki tu słychac na codzień juz nie mówiąc o kretyńskim usmiechu zadowolenia-,,bo Niemcy tak nas teraz lubią''.Jakaz cudowna przemiana,ale nie Niemców,tylko nas ,bo uznalilismy podporzadkowanie się i jeszcze sie z tego cieszymy. Ale na Śląsku i w Zagłębiu całe lata pracowano,abyśmy nie zapomnieli o ,,niemieckim rodowodzie'' tych ziem.Pamietam wykłady telewizyjne dla szkół B.Geremka wręcz wmawiające pozytywy z osadnictwa niemieckiego w średniowieczu ze skrzętnym zatajeniu prawdy o germanizacji tych ziem.Pisze Pan o mitycznym slowie -hitlerowcy.Tak to wersja na dziś,bo jutro bedzie wyłacznie mowa o złych Polakach wywołujących wojnę,mordujacy Żydów i Niemców co potwierdzą skwapliwie zdegenerowane polskie autorytety.