Kwietniowe rocznice /c.d./

Katastrofa smoleńska była chyba dostatecznym powodem ażeby zjednoczyć cały naród polski nie tylko w głębokiej żałobie, ale także spowodować powszechną refleksję nad istotnymi powodami, które pośrednio i bezpośrednio doprowadziły do tego tragicznego zdarzenia.

W pierwszej kolejności chodzi o normalne ludzkie uczucie żalu po ofiarach katastrofy niezależnie od ich pozycji w społeczeństwie, wymaga ono zachowania atmosfery powagi i wzajemnej życzliwości szczególnie wobec tych wszystkich, którzy utracili najbliższych.

Tymczasem okazało się, że ludzie rządzący w Polsce nie tylko nie wykazali się zrozumieniem powagi chwili dla państwa i narodu polskiego, ale po prostu brakiem zwykłych ludzkich odruchów.

Jest to najwyraźniej dziedzictwo antychrześcijańskich postaw rodem z PRL, której kontynuatorką jest „III Rzeczpospolita”.

Nic też dziwnego, że taka postawa budzi sprzeciw wyrażany przez niektórych w formie dość skrajnej, nawet budzącej niesmak u ludzi bardziej wrażliwych, ale „kto sieje wiatr zbiera burzę”.

Ludzie, którzy okazali się niegodni do reprezentowania państwa muszą się liczyć z reakcjami radykalnymi, a nawet brutalnymi, przecież to ulica a nie „salony”.

Tymczasem to właśnie te „salony” demonstrują najbardziej odrażające postępowania.

Sprawa smoleńska ma dwa odrębne nurty: - pierwszym jest oddane bezprawnie w ręce rosyjskie postępowanie śledcze w sprawie ustalenia bezpośrednich przyczyn katastrofy. Można było z góry ustalić, jakie będą wyniki rosyjskiego postępowania i na to nie trzeba było wielkiej wyobraźni.

Osobiście dla mnie już pierwsze wrażenie po wysłuchaniu przez radio w samochodzie oświadczenia smoleńskiego gubernatora w chwili, kiedy jeszcze wrak samolotu nie był jeszcze do końca spenetrowany i nawet nie wiadomo było czy ktoś z pasażerów ocalał, że winę za katastrofę ponoszą piloci - przypomniało mi kwiecień 1943 roku. Wówczas z nasłuchu radia londyńskiego uzyskałem wiadomość, że przebywający w Ameryce Mołotow na pytanie o niemieckie rewelacje w sprawie Katynia z miejsca oświadczył, że ten mord popełnili Niemcy i zwalają winę na Sowiety.

Tyle lat, zmiany ustrojowe, nawet inne państwo, ale mentalność ciągle ta sama – przestępcy idącego z góry w „zaparte”.

Możliwe, że podobnie jak w sprawie katyńskiej po upływie wielu lat ujawni się ze strony rosyjskiej jakiś rąbek prawdziwych okoliczności smoleńskiej katastrofy, jak na razie nie zanosi się na to.

Drugim nurtem jest ustalenie wszystkich przyczyn powstania sytuacji, w której prezydent państwa i towarzyszące mu osoby szczególnie w tak licznym składzie zostały narażone na katastrofę.

U podstaw tej sytuacji leży cała organizacja państwa, a szczególnie układ władzy, zgodnie z przepisami konstytucji z 2 kwietnia 1997 roku organizacja państwa zmierza celowo do jego słabości począwszy od konfliktowego ustawienia pozycji władz naczelnych z prezydentem i premierem na czele. Było to już niejednokrotnie przedmiotem konfliktów, a nawet międzynarodowej kompromitacji wywołanej przez arogancję premiera w stosunku do prezydenta.

Konstytucja z 1997 roku, a raczej jak powiedziałby Piłsudski „konstytuta” rodzi najwyraźniej celowo konflikty między urzędem prezydenta państwa a rządem szczególnie w sferze spraw zagranicznych i personalnych.

W niektórych sprawach stawia prezydenta w pozycji petenta w stosunku do sejmu, lub ogranicza jego prerogatywy.

W odróżnieniu od konstytucji z 23 kwietnia 1935 roku pozycja prezydenta w obecnej konstytucji nie jest do końca zdefiniowana.

W tamtej konstytucji kwietniowej prezydent RP był nie tylko pierwszą osobą w państwie, ale przede wszystkim był odpowiedzialny za państwo przed „Bogiem i historią”. Nie pozostawiała ta konstytucja żadnych wątpliwości, że w każdej sprawie wagi państwowej, która nie była ściśle określona w prawie decyzja należała do prezydenta. Nie było zatem żadnych możliwości na istnienie luk prawnych.

Jeżeli prezydent występował, jako reprezentant Rzeczpospolitej to każdy urzędnik musiał się mu podporządkować.

Przy tego rodzaju rozstrzygnięciu konstytucyjnym nie mogłoby dojść do wypadków podwójnej reprezentacji państwa, z jakimi mieliśmy do czynienia za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Odnosi się to również do uroczystości katyńskich, nie do pomyślenia byłoby żeby premier urządzał sobie konkurencyjne obchody w stosunku do prezydenta.

Niezależnie jednak od postanowień konstytucyjnych istnieje coś takiego jak poczucie honoru i solidarności narodowej nakazujące uczestniczenia wszystkich najwyższych urzędników państwowych w towarzystwie prezydenta. Najwidoczniej to poczucie jest obce obecnemu premierowi, który woli towarzystwo premiera obcego państwa niż własnego prezydenta, nie mówiąc już o innych okolicznościach dyskredytujących to towarzystwo.

Przy okazji dowiedzieliśmy się, że tak zwany „prezydencki” samolot wcale nie jest prezydenckim a jest w dyspozycji rządu, który może go udostępnić prezydentowi czy komuś innemu według własnego widzi mi się.

Organizacja lotu prezydenta również dokonywana jest na zasadzie swobodnej decyzji urzędników rządowych, lub nawet na niższych szczeblach.

Stosunkowo niedawno byliśmy świadkami jak jest organizowana podróż lotnicza prezydenta Stanów Zjednoczonych i uświadomić sobie różnice w stosunku do tego, co dzieje się w Polsce.

Piszę o tym, dlatego żeby zwrócić uwagę na fakt, że u podstaw wielu polskich nieszczęść, w tym tragedii smoleńskiej, leży forma organizacji państwa, jaką nadano z mocy przestępczego spisku zawartego między dyktaturą PRL a jej własnymi dysydentami czy wprost agentami. Ten spisek rodzi i będzie rodził przestępstwa i zbrodnie gdyż jest to mu niezbędne dla dalszego trwania.

Tylko obalenie jego władztwa i całkowita zmiana organizacji państwa może wyprowadzić nas z pułapki, w jakiej tkwimy od przeszło dwudziestu lat.