Peerelowscy badylarze

Badylarz był w PRL-u synonimem bogactwa
 
 
     Hasło „badylarz” w słowniku języka polskiego pojawiło się już w 1958 roku i miało znaczenie: „żartobliwie: podmiejski ogrodnik uprawiający warzywa”.
 
 
      Wkrótce potem zostało nacechowane negatywnie. „ Głoszono, że jest zamożny, co w skromnie żyjącym społeczeństwie miało budzić niechęć i złość. Budzenie zawiści to stały element propagandy komunistycznej – wyjaśniał prof. Michał Głowiński.
 
 
      Po październiku 1956 roku władze komunistyczne uznały, iż spółdzielnie rolnicze winny być tworzone wyłącznie na zasadach dobrowolności, w rezultacie z blisko 10 tysięcy spółdzielni, do których wstępowania zmuszano w latach 1949-1955, pozostało zaledwie 1600.
 
 
      PRL był jedynym krajem komunistycznym, w którego rolnictwie dominowały indywidualne gospodarstwa. Indywidualni rolnicy w PRL-u byli enklawą kapitalizmu. Wśród nich najbardziej kapitalistyczni okazali się badylarze, którzy pojawili się po 1956 roku.
 
 
      Ci, którzy mieli ziemię na obrzeżach dużych miast, zaczęli uprawiać warzywa i owoce, na które utrzymywały się wysokie ceny. Hodowali też kwiaty na eksport na Zachód.
 
 
      Badylarze jako nieliczni w PRL sprzedawali swoje produkty na wolnym rynku. W Warszawie powstało wielkie targowisko na Okęciu. Badylarze zjeżdżali tam bladym świtem i wystawiali warzywa i owoce. Zaopatrywali się na nim właściciele warzywniaków i straganiarze, którzy handlowali na mniejszych bazarach.
 
 
      Uprawa warzyw stanowiła jednak wyzwanie, bo nie było z czego zbudować szklarni – w PRL-u brakowało wszystkiego.  „Były przydziały na materiały budowlane. – wspominał Jan Zdunek - Dostawało się je na budowę chlewni czy obory. Ale na ogrodnictwo ich brakowało. Jeździłem po innych województwach i kupowałem je na nazwiska znajomych rolników”.
 
 
     Każda szklarnia była budowana z czegoś innego. Szkielet stawiano często z szyn kolejowych, a ogrzewanie konstruowano z rur ze starych parowozów.
 
 
     Po zbudowaniu szklarni pojawiał się problem ze zdobyciem opału do jej ogrzania. Węgiel także przydzielano. Aby go otrzymać, trzeba było zakontraktować dostawy pomidorów lub ogórków dla państwa. „Kontraktowało się powierzchnię uprawy w szklarni. Dostawało się 130 kilogramów węgla na 1 metr kwadratowy” – wspomina jeden z badylarzy. Zwykle to nie wystarczało, więc palono wszystkim co wpadło w ręce, także starymi oponami.
 
 
     „Mieli ciężkie życie, czasem próbowano dokręcać im śrubę. Mieli jednak własną ziemię i nie musieli wchodzić w ten biznes za czyjąś zgodą” – uważa profesor Wojciech Morawski.
 
 
      Większa skala interesów zaczynała przyciągać uwagę władz.  „Krążyła legenda, że mój ojciec miał samolot, którym dostarczał kwiaty do Szwecji – wspomina Elżbieta Orłowska -  W PRL-u brakowało wszystkiego i każdy wyprodukowany towar można było łatwo sprzedać – aby utrzymać się, wystarczyło prowadzić szklarnie na przyzwoitym poziomie; dorabiali się ci, którzy wkładali w to więcej pracy”.
 
 
     „Jak ktoś miał uprawę pod szkłem, to już był wielki badylarz. Uważano, że jest bogaty. Wszyscy na niego najeżdżali. Na partyjnych zebraniach mówiono, że ludzie w fabrykach pracują po osiem godzin i tyle nie zarabiają” – wspomina Jan Zdunek, ogrodnik z Pleszewa.
 
 
      „Mieli mercedesy, bo to był dobry biznes – przyznaje profesor Wojciech Morawski. -Propaganda socjalistyczna nie mogła tego ścierpieć”.
 
 
       Inteligencja w PRL, zazdroszcząca im bogactwa,  natrząsała się z ich prostactwa. W ich mniemaniu badylarz to był taki prosty człowiek w gumiakach, który niewiele wie i niewiele umie. „Przydarzyło mu się szczęście, bo ma szklarnię, i pewnie jeszcze oszukuje. Ale ta praca wymaga ogromnej wiedzy. Nie da się coś tam posiać, coś tam zebrać, troszeczkę polać wodą i samo wyrośnie”.
 
 
       Najwięcej zarabiano na hodowli kwiatów. Największe obroty były,  gdy nadchodziły popularne imieniny Jadwigi, Stanisława, Jana, Anny czy Barbary. Jednak najlepszy był 8 marca – Dzień Kobiet, celebrowany w PRL-u niczym święto państwowe. W latach 70. Edward Gierek co roku 8 marca jechał do starannie wybranego zakładu i wręczał pracownicom po goździku. Goździki trafiły do obiegowego powiedzenia: „Rąsia, buzia, klapa, goździk” .
 
 
     „Popyt na goździki był niesamowity. Rosły przez cały rok, przełamywało się im tylko pąki, aby wysyp był na 8 marca. Uzupełniało się je tulipanami. Ale z nimi nie można było się spóźnić, bo następnego dnia nikt już ich nie kupił – opowiada Andrzej Aumiller, były dyrektor Państwowego Gospodarstwa Ogrodniczego w Naramowicach.
 
 
      PRL stał się goździkowym mocarstwem. Szacuje się, że w latach 70. wyrastało u nas co roku 7 miliardów kwiatów, z których ponad połowa to goździki! PRL eksportowała je na Zachód, a także do pozostałych krajów socjalistycznych.
 
 
      Dopiero w latach 80. goździki zaczęły być stopniowo wypierane z kwiaciarni przez gerbery i frezje. Zniknęły niemal całkowicie wraz z upadkiem PRL-u.
 
 
      Paradoks polegał na tym, że czerwone goździki od starożytności były jednym z symboli chrześcijaństwa. „Oznaczały mękę Chrystusa i miłość, w imię której dał się ukrzyżować (ich kształt miał przypominać gwoździe, którymi przybito go do krzyża, a czerwony kolor – jego krew)”.
 
 
       Wraz z upadkiem PRL, ogrodnictwo przestało być opłacalne. Wolny rynek, otwarcie granic i uwolnienie kursu złotego spowodowały, że do Polski napłynęły tanie pomidory, ogórki i sałata uprawiane w zachodnich i południowych krajach.
 
 
       Tereny wokół Warszawy stały się atrakcyjnymi terenami budowlanymi. I tak np. w Wilanowie na terenie dawnej wsi Zawady pozostały już tylko pojedyncze szklarnie. Większość właścicieli szklarni  posprzedawali ziemię pod osiedla domów jednorodzinnych i niewielkich apartamentowców.
 
 
 
Wybrana literatura:
 
 
P. Lipiński, M. Matys – Absurdy PRL-u
 
 
K. Klinger - Goździk – kultowy kwiat PRL
 
 
A. Zadworny - Badylarz walczy o honor
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika u2

09-11-2022 [09:20] - u2 | Link:

Badylarze jako nieliczni w PRL sprzedawali swoje produkty na wolnym rynku.

Był targ warzywno - owocowy na ul. Polnej, między Armii L. i Nowowiejską. Ceny były astronomiczne, ale wszystko było. Potem szast prast i zlikwidowano ten targ pod koniec lat 80-tych. Były słuchy, że ceny były specjalnie tak wysokie, aby byle kto tam nie kupował, m.in. my studenci z DS Riwiera :-)

Obrazek użytkownika spike

09-11-2022 [09:44] - spike | Link:

"Hasło „badylarz” w słowniku języka polskiego pojawiło się już w 1958 roku i miało znaczenie: „żartobliwie: podmiejski ogrodnik uprawiający warzywa”.

nie mam pojęcia, na jakiej podstawie ogrodnika uprawiającego warzywa, można było nazwać "badylarzem", ja w wielu źródłach z otoczenia słyszałem to określenie, ale tylko i wyłącznie do ogrodników uprawiających kwiaty w szklarniach, które miały dawać duże zyski. To określenie spotykamy także w filmach z czasów PRLu, np. ostatnio na różnych kanałach "mielony" w koło serial "07 zgłoś się", w odcinku o fałszywych złotych dolarach, gdzie błyskotliwy por. Borewicz broni badylarzy.

Mam krewniaka, który pracował dla co bystrzejszych "badylarzy", którzy zaczęli się rozwijać w kierunku uprawy warzyw, które też dawały wysokie zyski, projektował i instalował im systemy kontroli atmosfery i temp. pod szkłem, kiedyś to był "wielki krok" technologiczny, obecnie jest praktycznie normą.