DZIURAWE PRZECIEKI

Lądowanie, to dla prezydenta była wojenna misja. Przesłanką psychologicznych rozważań Pacewicza była podjęta decyzja o lądowaniu - która to decyzja była „rozpatrywana w kategoriach politycznych, narodowych, historycznych, godnościowych”.

„Kwestia, czy piloci Tu-154 chcieli lądować, czy prowadzili próbne podejście, ma głównie wymiar symboliczny” – czytam we wczorajszej Gazecie Wyborczej.

Zdaniem "Polski The Times" kolejne odczytane zdanie to: "Patrzcie jak lądują debeściaki". Miał je wygłosić jeden z członków załogi w momencie, gdy załoga samolotu Jak-40 poinformowała o pogarszającej się pogodzie i nieudanej próbie posadzenia na pasie startowym w Smoleńsku wojskowego iła. – „Wprost”
 

No pewnie, jakżeby inaczej. Jeżeli budowało się wielopiętrową konstrukcję, jej głównym filarem było „lądowanie pod presją”, a zwieńczeniem - tezą w różny sposób formułowaną – winien katastrofy główny decydent, winien prezydent, i ta narracja legła w gruzach, gdyż nie tylko, że piloci nie lądowali, ale nie mieli wcale takiego zamiaru i wiedzieli o tym już nad Białorusią, to pewnie, że warto – co tam warto, koniecznie trzeba ogłosić, że nie ma większej różnicy - lądowali czy też nie, można strugać z siebie wariata pisząc, że ma to wymiar symboliczny - chcieli lądować, czy podchodzili próbnie, jakie to miało i ma znaczenie? Tylko, po co wielomiesięczne przekonywanie, wieloaspektowa narracja – lądowali pod presją.

Czy na pewno bez różnicy?
Weźmy Kreml. Czy mógłby wymarzyć sobie lepszą przyczynę katastrofy niż presja i wina Głównego Pasażera, wina polskiego prezydenta, który lądować nakazał i winien polski generał u jego boku, w dodatku pijany?

A politycy PO, którzy tuż po katastrofie mieli otrzymać SMS-a z instrukcją co mają mówić: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił”?

A mainstreamowe media, z Gazetą Wyborczą na czele, wszelkimi środkami od wielu lat zwalczające braci Kaczyńskich, mogłyby marzyć o większym prezencie?

Czy dziwi, że po katastrofie pierwsze co uczyniono, to upubliczniono rosyjską wersję stenogramów z transkrypcją rozmów w kokpicie prowadzonych z dokładnością do ułamków sekundy, tylko w znacznej części opatrzone „niezrozumiałe”?
I zaczęto te szczątkowe zdania rozkładać na czynniki pierwsze, nadinterpretować, piętrzyć znaczenia wyrwanych z kontekstu zwrotów – „da radę”, „No to mamy problem", "Nie ma jeszcze decyzji prezydenta, co dalej robić", „Wkurzy się, jeśli jeszcze" i na końcu tej narracji było lądowanie debeściaków pod presją prezydenta - cóż tam wewnętrzna sprzeczność narracji, że debeściaki mogą ulec presji.
 

"Piloci kozakowali, lądowali wbrew rozsądkowi, nie chcąc się narażać ważnym pasażerom" - ujawnia nam osoba znająca zapisy czarnych skrzynek. Nagrania są już w Polsce. Rosjanie przekazali je szefowi MSWiA Jerzemu Millerowi. Pytanie brzmi: jakie tajemnice kryją jeszcze te skrzynki?” – lead artykułu, „Dziennik”
 

Już w dzień tragedii pierwszy artykuł Gazety zatytułowano „Odradzano lądowanie” i można było przeczytać, że kontrolerzy smoleńscy „pilotowi prezydenta nie zalecali lądować, ale zabronić mu nie mogli”. Swoją drogą, dobrze się wdrukowuje w zwoje mózgowe, że pilot był prezydenta, a samolot nie był rządowy.

A dzisiaj, po raporcie Millera, prawie półtora roku później, dziennikarz Wyborczej w artykule „Moje pięć wniosków po komisji Millera” już w pierwszym stwierdza, że trzeba szybko podjąć decyzję o zamontowaniu dodatkowej czarnej skrzynki połączonej z kamerą w kokpicie samolotu. I snuje myśl, że kamera rejestrowałaby, czy VIP-y przestrzegają zasady sterylności kabiny i według niego skończyłyby się zapewne ewentualne naciski na załogę w obawie przed upublicznieniem zapisu. Dobre? Znakomite. Lepsze, niż rozmnażające się na drogach fotoradary.
A jakby się tak taśma z nagraniem kokpitowym w Moskwie zacięła? Skróciła o osiem minut?

I godna pochwały jest konsekwencja narracji. Wiadomo prawie wszystko, lądowania nie było, nacisków też, a Czerska wciąż nadaje swoje i socjotechnicznie przemyca presję – skończenie z „ewentualnymi naciskami”.
 

„W ostatnim kwadransie docierają do kapitana trzy sygnały, które znamy tylko fragmentarycznie. "No to mamy problem" (15. minuta przed katastrofą). "Nie ma jeszcze decyzji prezydenta, co dalej robić" (11. minuta) - obie wypowiedzi przypisywane dyr. Kazanie. I tajemniczy głos na 3,5 minuty przed katastrofą: "Wkurzy się, jeśli jeszcze".
 

Najpóźniej 22 sekundy przed katastrofą, na wysokości 100 m, kapitan podejmuje decyzję, że będą lądować. Nie tłumaczy dlaczego. Wziął tę tajemnicę do grobu." – Piotr Pacewicz, Gazeta Wyborcza
 

Czy dziennikarz Gazety ten wniosek sklecił sam, czy uległ presji? Pytanie jest jak najbardziej zasadne. Przejrzałem – właściwie przeczytałem – wszystkie artykuły z raportu GW o katastrofie. Kogo nie zaangażowano, by przekonać do „presji” i że winien prezydent oraz generał Błasik. Użyto komentatorów kieszonkowego formatu, ale i największego, korespondentów moskiewskich i paryskich, starannie przesiewano przedruki z prasy krajowej i zagranicznej i selekcjonowano przecieki. Ale - uwaga - kilkakrotnie sięgnięto po autorytet samych naczelnych.

Czy często się zdarza, by linię redakcyjną tak wyraźnie kreślić? No chyba, że sprawa jest najwyższej rangi: trzeba walczyć z mitem prezydenta.
Już w oświadczeniu z 14 kwietnia „Pochopna decyzja” podpisanym redakcja ''Gazety Wyborczej'' można było przeczytać, że decyzja o pochówku na Wawelu – oczywiście dzieląca Polaków - jest pochopna i emocjonalna. I że, „niestosowne jest wymaganie, by Lech Kaczyński musiał po śmierci sprostać sąsiedztwu Józefa Piłsudskiego”.

Czy dziwić może brutalny atak zastępcy redaktora naczelnego Wyborczej?
Czerwiec 2010 – psycholog Piotr Pacewicz stawia diagnozę, że główny decydent Lech Kaczyński, w swoim tupolewie chciał być prawdziwym dowódcą. Zastępca Michnika zastanawia się głośno - „miałby odlecieć jak niepyszny?”. Lądowanie, to dla niego – prezydenta - była wojenna misja. Oczywiście przesłanką rozważań psychologicznych była podjęta decyzja o lądowaniu, która to decyzja lądowania była uprzednio „rozpatrywana w kategoriach politycznych, narodowych, historycznych, godnościowych”.

No i nikt nie potrafił zawołać: - „Opamiętajcie się, ryzyko jest zbyt duże!” – i taki był też tytuł długiego artykułu, i oczywiście pojawił się tajemniczy głos tuż przed katastrofą - "Wkurzy się, jeśli jeszcze".

„Tajemniczy głos” to sformułowanie Pacewicza, nie moje. Zbudował atmosferę grozy, prawie opętania posługując się teorią „myślenia grupowego”. Powołał się na autorytet psychologa Irvinga Janisa, który opisał myślenie grupowe, jako sposób myślenia, w którym solidarność grupy liczy się bardziej niż realistyczne rozważanie faktów. Podał przykład grupy doradców prezydenta Kennedy'ego podejmujących decyzję o inwazji na Kubę w 1961 r. Dobre? Pacewicz powołując się na psychologów pisał, że myślenie grupowe pleni się zwłaszcza w warunkach ograniczonego dostępu do informacji oraz stresu - gdy grupa widzi zagrożenie.

Wyobraźmy sobie kokpit i salonik pierwszy i drugi i generalicję i znamienitych gości, większość w starszym wieku, poważne rozmowy, wymiany uprzejmości, rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski i prezes Kurtyka, Anna Walentynowicz zasłużony dla prawdy katyńskiej Stefan Melak, i rozmowy i ….nałóżmy na to narrację Pacewicza, a może zostawmy z jego rojeniami.
Czy dziwi hipoteza psychologa i wice naczelnego w jednej osobie Pacewicza: być może major Protasiuk „Postanowił na oczach swego prezydenta i swego dowódcy pokazać, co potrafi polski pilot”? A może nazwijmy rzecz po imieniu – przecież to idiotyzm. Czerska zdjęła go w styczniu z wicemichnika, myślę, że właśnie za ten szyty zbyt grubymi nićmi insynuacyjny artykuł.

Styczeń 2011 – sam pierwszy zastępca redaktora naczelnego Jarosław Kurski pisze o presji, determinacji, by lądować za wszelką cenę i o brawurze. A w artykule towarzyszącym zatytułowanym „Smoleńskie domino” czytamy, że Arkadiusz „nie lubił nadmiernego ryzyka, miał rodzinę, dla której chciał żyć", ale – wspomina kolega - myślę, że Arkadiusz był pod silną presją w czasie tego lotu. Arkadiusz, jedna z ofiar presji prezydenta?

Lipiec 2011 – sam naczelny Michnik, najpierw zaznacza, że wykluczone zostały uporczywie upowszechniane tezy o zamachu, a potem półgębkiem stwierdza - odrzucona też została bezpośrednia presja na pilotów ze strony prezydenta Lecha Kaczyńskiego i osób mu towarzyszących. W tym zdaniu akcent pada na słowo „bezpośrednia” – mrugnięcie okiem i zawieszenie głosu. A presja pośrednia?
Naczelny Wyborczej prognozuje, że społeczeństwo polskie okaże się rozumniejsze od fanatyków "religii smoleńskiej". A czy czytelnicy Wyborczej okażą się mądrzejsi od wyznawców teorii „winien prezydent”? Od swoich redaktorów?

Lądowali więc czy też nie?
MAK twierdzi, że piloci chcieli lądować, natomiast komisja Millera, że wykonywali próbne podejście do lądowania. Z tym, że rosyjskie „chcieli lądować” to nie informacja o zamiarze lądowania – to informacja, że katastrofa nastąpiła podczas lądowania.
Wracając na chwilę do twierdzenia dziennikarza GW, że lądowanie to to samo, co próbne podejście, że różnica ponoć jest symboliczna. Otóż próbne podejście to zniżenie się do minimalnej dopuszczalnej przepisami wysokości i to stwierdza polski raport. Zaplanowano, zresztą zaplanowano dużo wcześniej i należy to podkreślić, wykonać próbne podejście, a potem odejść na drugi krąg.

I w tym miejscu dochodzimy ponownie do transkrypcji rozmów z kokpitu. Zdaje się, że komisja Millera chciała bardzo delikatnie obejść się z wersją MAK-u, nie zaogniać „eksperckiego dialogu” i zapewne nie chciano – napiszę to wprost – uświadomić społeczeństwu, jak bardzo stenogram rosyjski różni się od polskiego, jak wielkiej manipulacji dokonano na opinii publicznej, na jej świadomości.

Dlatego – to moja teza - do raportu nie dołączono stenogramu rozmów, zaledwie je fragmentarycznie omówiono. Po cóż drażnić niedźwiedzia.

A przecież aż się prosiło, by zaprezentować obydwie wersje transkrypcji rozmów, z zaznaczaniem kluczowych momentów, zasadniczych różnic. Jaki byłby wydźwięk?

Rosjanie kręcą i mataczą, i może nawet do przysłowiowo odpornego na argumenty Wołka by ten komunikat dotarł.
I nikt by nie twierdził, a tak czytam w dyżurnej gazecie w tekście, „Kto czuje się spoliczkowany”, że „w ogromnej części raport polskiej komisji i MAK jest zbieżny”. Jest to fałsz. To są dwa raporty wzajemnie sprzeczne – tylko trzeba ujrzeć ich sedno.

Pisałem w styczniu w tekście „Kreml ograł Warszawę, czyli o użytecznym idiotyzmie”: „Przedstawimy raport komisji (my MAK - my strona rosyjska) , można przewidzieć, że będzie urągał wszelkim standardom zachodnim, a wy … strona polska .. róbcie, i mówcie, co chcecie” i pisałem „Na wizerunku strony rosyjskiej nie może się pojawić najmniejsza rysa”, gdy gdy wina kontrolerów lotu była oczywistą, dla każdego oprócz polskich dziennikarzy mainstreamowych.
Jak mogą być redaktorze Wyborczej raporty zbieżne, skoro nie tylko nie było prezydenckiej presji, nie było pijanego generała, to w ogóle nie lądowali, a odchodzili?

Morozow twierdzi, że jest zbieżny, gdyż ma to dotrzeć do opinii publicznej na zachodzie. A Wyborcza dlaczego tak twierdzi?

W ostatnich dniach media ujawniły, że śledczy odczytują wypowiedzi, których nie udało się rozszyfrować Rosjanom. "Jak nie wyląduję(my), to mnie zabije(ją)" - miał, zdaniem TVN24, powiedzieć przed lądowaniem major Arkadiusz Protasiuk.

Przecież już wiadomo, że tam gdzie rosyjscy eksperci odczytali "Wkurzy się (niezr.) Jedna mila od pasa", naprawdę było "(?) Powiedz, że jeszcze jedna mila od osi została".

Różnica zasadnicza? Fundamentalna.
Przecież „wkurzenie” było koronnym dowodem na ulegnięcie presji. Na marginesie zaznaczę, że w raporcie MAK nie ma wkurzenia, a jest fraza „On wścieknie się, jeśli jeszcze…”, która ma dowodzić, że „dowódca statku był w trudnym psychicznym stanie”. Główne media nawet nie odnotowały podmiany „wkurzenia” „wściekłością”.
Natychmiast po zajrzeniu do raportu, jeszcze w trakcie przedstawiania raportu przez Millera w telewizji napisałem na swoim blogu: „Gdzie są stenogramy?”.
Dziwiłem się, jak to możliwe, że publikuje się raport, i jednocześnie nie dołącza się aktualnej wersji – być może z kilkoma fragmentami nieczytelnymi - rozmów na pokładzie samolotu?

I biorę do ręki Wyborczą i czytam rozmowę, w trakcie której pułkownik, wojskowy psycholog się wygadał. Otóż między zdaniami jest cytat słów z kokpitu: „No nasz meteorolog nie był dla nas łaskawy, był łaskawy dla Jaka".
Kto wskaże w stenogramie rosyjskim, chociaż fragment tego zdania? A kto wskaże go w raporcie Millera?
To już nie jest ułamek zdania, to nie jest fragment frazy pozwalający dowolnie ją interpretować – „da radę”. To rozbudowane zdanie. Ile takich zdań odczytali polscy eksperci, które „umknęły” MAK-owi?

Przypominam, że w Polsce nagranie odczytują dwie niezależnie od siebie pracujące grupy ekspertów od fonoskopii – jedna w Krakowie i druga w Warszawie. I co? Znikąd przecieku?
Nasi eksperci odczytali – jestem o tym przekonany – wiele zdań, które umknęły Moskwie. Dlatego komisja Millera stwierdza kategorycznie – nie było nacisków, nie było lądowania, ale, po co drażnić Kreml publikując stenogram?
A gdzie są medialne przecieki? I dlaczego dziennikarze milczą, dlaczego nikt nie żąda transkrypcji rozmów w kokpicie, a nawet nikt się nie dopytuje, kiedy zostanie opublikowana?
 

- Rzeczywiście Instytutowi udało się odczytać coś więcej niż ten odczyt, który obecnie funkcjonuje w opinii publicznej. Nie chciałbym mówić o szczegółach, dopóki prace nie zostaną ukończone, a ukończone one zostaną na przestrzeni września i października (2010 roku – mój przyp.).
Myślę, że październik to byłaby bardziej realna data - powiedział RMF FM Andrzej Seremet i dodał, że prokuratura udostępni cały materiał opinii publicznej, stenogramy będą jawne - Andrzej Seremet.

A wytrawni śledczy dziennikarze? Lenią się od bitego ruskiego roku? A Kużniar i Michnik, Olejnik i Lis, wszyscy jak jeden mąż, któremu nigdzie nie ciecze? W redakcjach żadnych przecieków? Urwały się?

Czyżby prawda była aż tak niebezpieczna dla od 10 kwietnia 2010 roku dominującej narracji - lądowali, katastrofie winna jest presja, czyli winien prezydent?

Czyżby właśnie, dlatego przecieki były tak wybiórcze? Dziurawe przecieki.

Tekst opublikowany w Nr. 31/2011 Warszawskiej Gazety.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika pocztax

06-08-2011 [07:53] - pocztax (niezweryfikowany) | Link:

ważniejsze na tę chwilę są zawartości trumien. Być może dywagacje o lądowaniu czy podchodzeniu nie będą miały znaczenia. Oczywiście zgadzam się z tezą o podchodzeniu ale czy można wierzyć stenogramowi ruskich?