Kolacja w Wantzenau

Strasburg. Dzień po zamachu. Dzielnica Wantzenau oddalona o centrum miasta ze dwadzieścia minut drogi samochodem. Kolacja prezydium Zgromadzenia Parlamentarnego EURONEST czyli Unia Europejska – Partnerstwo Wschodnie. Z naszej, europejskiej strony, Niemka z grupy „Zielonych”, trzeba przyznać bardzo sceptyczna wobec Rosji, co odróżnia ją od większości polityków w jej kraju - i ja, a więc reprezentanci największej nacji w Unii oraz największej nacji w „nowej Unii”.

Nie ma Azerów, z którymi wczoraj obchodziłem stulecie powstania niepodległego i demokratycznego Azerbejdżanu zmiecionego potem przez Sowiety.  Z byłym szefem parlamentu Mołdawii Marianem Lupu (pełnił tez obowiązki Głowy Państwa) rozmawiałem wczoraj i widziałem, jak szeptał z zaprzyjaźnioną Rumunką. Czy mówili o projekcie „Wielkiej Rumunii”? Zaczepnie pytam o to koleżankę z Bukaresztu, a ta się nagle rozmarza…

Ale na kolacji w Wantzenau po stronie naszych wschodnich partnerów prym wiodą przedstawiciele państw, które podpisały układ stowarzyszeniowy z UE: Ukrainy i Gruzji. Co prawda Kiszyniów też podpisał, ale niedawno wybory prezydenckie wygrali tam prorosyjscy komuniści i spektakularnie włączyli bieg wsteczny w mołdawskim samochodzie, który wydawało się, ze spokojnie zmierza do UE

Niestety, EURONEST składający się z sześciu państw podzielił się na trzy grupy. W pierwszej są ci, którzy podpisali cyrograf z Brukselą i w jakiejś perspektywie, pewnie raczej odległej, chcą wejść do politycznej Europy. W drugiej są ci, którzy podpisali układ  z Rosją w postaci umowy o współpracy celnej. To nasz sąsiad Białoruś i najstarsze chrześcijańskie państwo świata – Armenia. Trzecią grupę stanowi samotny Azerbejdżan, najbogatszy kraj Kaukazu Południowego, który zrażony do Zachodu za bezceremonialne ingerowanie w jego wewnętrzne sprawy wszem i wobec pokazuje i bogactwo i neutralność.
Na kolacji każdy mówi o swoim. Wpływowa parlamentarzystka z Gruzji, szefowa Komisji Integracji Europejskiej Tamar Chulordawa o wyborach prezydenckich w jej kraju. Ledwo wygrał przedstawiciel obozu władzy czyli „Gruzińskiego Marzenia”. To przeciwnicy Saakaszwilego, którzy wbrew obawom, nie przerzucili wajchy i sprawili, że Gruzja dalej jest na zachodnim kursie. Do tego stopnia, że zbliża się do NATO, co u Rosjan budzi wściekłość. To dobrze, ale jam markotny, bo przecież pamiętam jak na szczycie NATO w Bukareszcie, 10 lat temu prezydent Lech Kaczyński delikatnie wspierany przez Amerykanów chciał przedstawienia „mapy drogowej” dla Tbilisi w kontekście Paktu Północnoatlantyckiego. Wtedy zablokował to NATO-wski „trójkąt bermudzki” czyli Berlin- Paryż- Rzym w swej krótkowzroczności nie przewidując, że ten hamulec zaciśnięty przez trójprzymierze (sic!) Niemiec, Włoch i Francji ośmieli Rosję do agresji na Gruzję niespełna cztery miesiące później! A więc Gruzinka mówi o innej Gruzince ,która właśnie co została pierwsza kobieta-prezydentem kraju w długiej historii tego drugiego chrześcijańskiego państwa na świecie. Na co siedzący po mojej lewej stronie Ukrainiec, przez prawie 10 lat minister spraw zagranicznych tego kraju, Borys Tarasiuk ,zaufany człowiek Julii Tymoszenko mówi o wyborach w jego ojczyźnie. Prezydenckich – już za parę miesięcy. Każdy dudek swój chwali czubek i Borys uważa, ze tym razem „piękna Julia”, która przegrała wyścig prezydencki z Janukowyczem w 2010 roku ,pokona obecnego prezydenta Petro Poroszenkę.

Niemka nie mówi o wyborach w CDU, choć w zasadzie mogłaby powiedzieć, że po najbliższych wyborach do Bundestagu bardzo możliwe, że po raz pierwszy w historii Republiki Federalnej powstanie koalicja „Schwarz-Gruen” czyli CDU-CSU i „Zieloni” właśnie. Za to ukraiński sąsiad pyta mnie o wybory w Polsce. Prezentuję nieurzędowy optymizm, ale podkreślam, że w moim kraju mamy aż cztery wybory w ciągu półtora roku. Z kolei moja ukraińska sąsiadka z prawej z zazdrością mówi o Polsce, ale też o tym, że Ukraińcy, którzy wyjeżdżają za pracą na Zachód, do ojczyzny wracają tylko na wakacje. „Kto zarobi na nasze emerytury? „– pyta matka trójki dzieci, której opowiadam o asymilacji dziesiątków tysięcy jej rodaków (z rodzinami) w Polsce.

I tylko, gdy Ukrainiec, bądź co bądź były szef dyplomacji, życzy mi powodzenia, popisując się znajomością języków - po arabsku, siedzący obok niego hiszpański urzędnik wzdryga się i mówi, że teraz i tutaj lepiej tego nie czynić…

*tekst ukazał się w miesięczniku "Nowe Państwo" (12.2018)