Polska Partia Protestująca i inne wtręty

   Tematów w ciągu minionego weekendu uwieńczonego efektownym poniedziałkiem przewinęło się tyle, że nie wiadomo od czego zacząć. A więc może dla odmiany pozwolę sobie rozpocząć od końca – oto podczas zeznań przed sądem ryży Pinokio wyznał światu na czym polegało jego premierowanie. „Coś tam się działo, rozumiecie państwo, jakoś to się wszystko kręciło (najwyraźniej dzięki ofiarnej postawie dzielnego personelu spod znaku deepstate), a tak właściwie to ja tam pojawiałem się jedynie po to żeby zaharatać w gałę i ewentualnie trochę pozamiatać w przedpokoju. Wywiązywanie się z obowiązków przez swojego osobistego rękodajnego arabskiego eunucha oceniam bardzo dobrze, mimo że tak do końca to nawet nie za bardzo wiem czym on miał się tam właściwie zajmować. Ale piłeczkę potrafił dobrze wystawić, wystarczyło jedynie krzywego kulasa dołożyć, wierny Graś (patent śp. Seawolfa) na bramce udawał że się rzuca i wszyscy byli zadowoleni.” Ale właściwie cóż miałoby nas co w tymże wywodzie dziwić?
   Cóż jeszcze w szeregach takich czy innych przedstawicieli oderwanego od żłoba totalniactwa? Kolejna nieco już nadpsuta cielęcina, która ostatnim czasem raczyła o sobie przypomnieć dzieląc się w chwili szczerości wyznaniem, że kiedy rzecz była warta poświęceń, to ona w tych pokojach hotelowych w ramach akcji #metoo zostawała i bynajmniej nie ma o to do nikogo pretensji ani tym bardziej się nie wstydzi (i jakże tu nazwać taką panią dodatkowo wyróżniającą się na tle środowiska słynącego z panujących w nim nienajcięższych przecież obyczajów?; że jeśli – i tu wstawić najlepiej pasujące słowo – to przynajmniej szczera?) urządza swoje marnego sortu „prowokacje” wzorem innych dość mocno już uschniętych eskimoskich kokot płci obojga - z urodzenia lub z wyboru - żeby wymienić jedynie pizdeuszowatego wróża Macieja syna Jerzego (bo już nie Jacka) i inne - a to w jednej kampanii lansujące się z latoroślami, a to znów w innej odgrywające jakieś wspólne pseudolesbisjkie rytuały -  psiapsióły od KODziarskich spędów. Może ktoś raczy określić czym niby miałoby się różnić takowe blisko pięćdziesięcioletnie wyliniałe habeciarstwo od strzelającej sobie selfiki na tle bramy z napisem „Arbeit Macht Frei” gimbazy? Swego czasu pamiętam jak w zawodówce koleżka założył się z drugim na wycieczce do Grodu Kraka, że walnie kupę pod ławką w Mariackim. Inny dla odmiany jeszcze w podstawówce podczas wizytacji chwilowo opustoszałego sąsiedniego domku kempingowego, na wezwanie jednego z naszych kompanów pt. „Zróbmy jakieś bydło” odpowiedzieć raczył „Ja już robię” po czym nawalił nieszczęśnikowi, który pechowo na ten czas udał się na inspekcję w inne rejony ośrodka, będącego naszym miejscem „wypoczynku”, prosto do wyra, a na zakończenie raczył zawinąć mu to jeszcze dla niepoznaki w prześcieradło. Tak więc sami widzimy, że poziom poczucia humoru może być różnoraki i trudno za pewne deficyty w jako tako dojrzałym podejściu do otaczającego nas świata winić jedynie owych nieszczęsnych zesklerotyczałych, drżących jak osika przed wizją złowrogiego kaczyzmu komediantów oraz te wszystkie resortowe córunie różnorakiego umaszczenia i autoramentu rozwijające swe jakże międzynarodowe kariery i promujące przy tejże okazji kolejne mioty młodych i zdolnych do wszystkiego, czego chociażby sceny z „Wodzireja” mogą stanowić tutaj znakomity materiał poglądowy (przeróżnym nad wiek posuniętym „Małgośkom” polecałbym sceny z panią Melą). Pewne rzeczy wynosi się z domu i to niekoniecznie do najbliższego lombardu, nie każdy też jak widać jest w stanie z pewnych, przypisanych niejednokrotnie wiekowi szczeniackiemu (czy też jak kto woli - cielęcemu) zachowań, wyrosnąć.
   Dla odmiany w obozie władzy do wypowiedzi dla mediów dopuszczani są, już dawno nadający się jedynie do uśpienia, osobnicy pokroju koncyliacyjnego Cymy tudzież pani ex-redaktor Lichockiej. Spuśćmy już może zasłonę milczenia nad tym tandemem, którego wprawdzie - chociażby z racji wieku rzeczonych wirtuozów szklanego ekranu - nie sposób porównać z nowozadzierzgniętym stadłem imć Belzebuba i swawolnej Kini, niemniej jednak w obu przypadkach skojarzenie z tytułem filmu, w którym swego czasu główne role obstawiali Jim Carrey i Jeff Daniels, nasuwa się samo przez się. Nie zamierzam się tutaj znęcać nad tym co kto powiedział, a z czego się później musiał rakiem wycofać, napiszę tylko, że mrs Lichocką (jako wybitną specjalistkę od mediów) kojarzę z występu w pewnym publicznym kanale radiowym, podczas którego początkowo usiłowała wyśmiewać rzekomy brak wiedzy u interlokutora na temat pisanej przez nią samą ustawy o powołaniu tajemniczej instytucji pod nazwą Rada Mediów Narodowych, w której zresztą obecnie – nie wiadomo zupełnie po co – zasiada, aby na koniec audycji zostać sama przez siebie zmuszoną do uderzenia w płaczliwy ton podczas przepraszania wszystkich wokół włącznie z radiosłuchaczami za zaprezentowane w jej trakcie własne, książkowe wręcz dyletanctwo, kiedy okazało się, że to ona sama nie zna treści ustawy swego własnego autorstwa i nie ma pojęcia nawet o tym ile zgodnie z jej treścią osób powinno zasiadać w tejże radzie. O nieco nadpobudliwym Cymie, znanym z namiętnego poklepywania się po pleckach z pewnym pornogrubasem w ramach audycji dla odmiany telewizyjnych oraz szukania podczas prowadzonych za pośrednictwem mediów dyskusji politycznych „punktów wspólnych” leżących z zasady po stronie przeciwnika, a w rezultacie notorycznie bijącego się w piersi przy okazji poszukiwania źdźbła w oku własnego obozu, miast punktowania całego stosu belek w ślepiach obecnej opozycji, nie chce mi się nawet rozpisywać. Obojgu „niezwykle medialnych parlamentarzystów” należałoby zakazać dawania głosu w mediach dożywotnio i to ze skutkiem natychmiastowym.
   Niemało również działo się na ulicy. W Gdańsku – stolicy fajnopolaków (Warszawa też by się od biedy nadała gdyby nie ten niechlubny incydent z przeszłości z wyborem na prezydenta miasta śp. Lecha Kaczyńskiego) – miejscowy posiadacz bliżej nieznanej ilości kont i nieruchomości poszedł po rozum do głowy i postanowił zorganizować manifestację, której uczestnicy poczuli się w obowiązku aby gromko zaprotestować przeciwko organizowaniu innego eventu, na który ów właśnie czołowy protestant sam wcześniej osobiście udzielał zgodę. Bo i nie było podstaw do tego by czegokolwiek w ramach stanowionego prawa tzw. środowiskom narodowym zakazywać, gdyż wbrew medialnej histerii, czy się to komuś podoba czy nie, ONR czy Wszechpolacy działają legalnie i zgodnie z literą prawa i trudno znaleźć logiczny powód, dla którego organizacje zarejestrowane przez te środowiska miałyby zostać w wyniku czyjegoś widzimisię zdelegalizowane, a uczestnicy organizowanych przez nie manifestacji rozpędzeni. Równie dobrze można by zażądać delegalizacji urzędu piastowanego przez pana Adamowicza za to, że swoją fizjonomią oraz poziomem prezentowanej inteligencji urąga on wszelkim cywilizowanym standardom oraz poczuciu estetyki. Ale „tolerancjoniści” uważają rzecz jasna, że o tym czy dane ugrupowanie zasługuje na to by je „tolerować” i nie skazywać na zejście do podziemia czy też nie, mają prawo decydować autorytatywnie oni sami, nikt inny. W myśl tej samej zasady przez lata wmawiało się społeczeństwu, że „normalsi” winni posiadać poglądy wykładane jasno i przejrzyście na łamach różnych udających „opiniotwórczą prasę” GWnianych propagandowych agitek, a tych, którzy się z taką „linią partii” nie zgadzają można z czystym sumieniem zaliczyć do grona faszystów i niebezpiecznych dla otoczenia wariatów, a w najlepszym razie nie utrzymujących kontaktu z otoczeniem „oszołomów”, dla których nie powinno być ni skrawka miejsca w debacie publicznej, nie mówiąc już o Telewizji Publicznej. Stąd obecnie przeżywany przez wielu szok, że w takim TVP, kiedy tylko wahadło przechyliło się na skutek werdyktu wyborczego w przeciwnym kierunku, można również mówić nieco innym głosem. Szok i niedowierzanie – ale jak to, zawłaszczyli? A wcześniej taką piękną mieliśmy obiektywną telewizję, mówili toczka w toczkę to samo co na innych kanałach.
   W stolicy dla odmiany swoją manifę mieli nauczyciele. Pozazdrościli chyba państwu rezydentom sukcesów negocjacyjnych i postanowili gromko obwieścić światu swój nieubłagany sprzeciw. Nie bardzo jedynie wiadomo przeciwko czemu miałby być on skierowany, poza tym, że zawsze się jakaś grupa stetryczałych fanatyków, hodujących głęboko w serduszkach zimną nienawiść do mściwego Goldsteina… to jest, miałem napisać - Kaczora, znajdzie. Ponoć, tak jak w przypadku nieco powykręcanych od przedłużających się głodówek dziewoi będących młodymi lekarkami (i to niestety - z niewątpliwą szkodą dla pacjentów - nie tych z serii skeczy w wykonaniu nieodżałowanego duetu Szumańska-Kaczmarek) i towarzyszących im młodzieńców jest to walka o idee, a nie tam jakieś przyziemne podwyżki. Zwłaszcza, że podwyżki już od 1 kwietnia ponoć weszły w życie (i bynajmniej nie był to primaaprilisowy żart pani minister), ale niezbywalną winą ministerstwa jest fakt, że jeszcze nie wszystkie samorządy zdążyły je wypłacić. W związku z tym nauczyciele wzorem opiekunów osób niepełnosprawnych zażądają teraz podwyżek na przedwczoraj. A do tego dymisji pani minister. I cofnięcia reformy likwidującej gimnazja w pakiecie. A co – nie stać nas? Ponoć mamy takie dobre wskaźniki. Czyli jak w kabarecie – pod postacią tym razem jakoś mniej śmieszącej mnie Kliki – zakładamy Polską Partię Protestującą i jedziemy z tematem. Tzn. protestujemy zawsze do końca bo nasza partia w protestach nieustająca jest, a taki czy inny powód by zbluzgać wrażego Kaczafiego „zapraszając go na rozmowy” zawsze się znajdzie. „Panie Prezesie, jest pan naszą ostatnią deską (zgodnie z terminologią megabłyskotliwego Bredka Komorowskiego najpewniej taką do walnięcia się w łeb), niech nas pan ratuje!” - to z kolei za zapadającym się coraz bardziej w odmęty własnego szaleństwa (i znowu cytat z Bredzisława - ile to już ich było? - w końcu po 2 latach od sławetnego przejechania zakonnicy winniśmy docenić jakimiż to prawdziwymi klasykami okazują się być bonmoty owego geniusza myśli politycznej) red. Lisem.
   Poważnie rzecz ujmując mogę się mylić, ale jakoś tak nie opuszcza mnie nieodparte wrażenie, że w ciągu 15 lat od czasu kiedy nauczyciele stażyści zarabiali po studiach 600 zł wraz z dodatkiem motywacyjnym za ten swój marny 18-godzinny etat, uposażenia żadnej grupy zawodowej nie podskoczyły w takim stopniu osiągając ponad 350% wartości początkowej. Ale co ja tam wiem – przecież kasjerzy w Biedrze zarabiają lepiej na wejściu. Tylko jakoś jedyna nauczycielka, o której wiem na pewno, że jest zatrudniona w dyskoncie spożywczym, została uprzednio zwolniona ze szkoły w trybie dyscyplinarnym. Innych chętnych do pracy na kasie jakoś na horyzoncie brak. Chociaż pamiętam z dawnych czasów pewną panią nauczycielkę, bardzo sympatyczną zresztą, obecnie piastującą zdaje się już stanowisko dyrektorskie, której rodzice opłacili studia, które w większości przebalowała (jak niemała część absolwentów studiów zresztą), aby po ich ukończeniu móc w ramach swej wypowiedzi na temat zarobków oraz kwalifikacji występujących w poszczególnych grupach zawodowych, wywyższać się właśnie nad tą przysłowiową kasjerkę z marketu, która przecież też mogła studia skończyć gdyby tylko chciała itp. No tak, zapomniałbym, że to przecież wszystko są nauczyciele z powołania i oni tak z potrzeby serca pracują w szkołach - nie dojadając, nie dopijając, to właśnie z tego powołania owe siłaczki i doktory judymy w jednym (takie wtręty na rezydenty) za cholerę nie zamieniliby tej swojej siermięgi na jakąś bardziej prozaiczną robotę. Chyba nie powinienem dłużej ciągnąć tego tematu żeby mi się zajady nie porobiły. Wspomnieć można za to jedynie o eskalacji protestu prowadzonego przez, nastawione do potencjalnych rozmów niemalże równie koncyliacyjnie co poseł Cymański, opiekunki osób niepełnosprawnych, które obecnie znajdują się na etapie przechodzenia do postulatów nieco już poważniejszych, żądając gabinetu masażu, jaccuzi tudzież fryzjerki i kosmetyczki, a wszystko to w ramach programu „Dostępność+” do wykorzystania na miejscu w samym sercu świątyni parlamentaryzmu. Innymi słowy świat się pomału kończy, a przywileje, które wywalczyć raczyli sobie w poprzednich latach za sprawą przeróżnych „ruchów miejskich” tak nielubiani przez innych użytkowników dróg cykliści, zdają się obecnie służyć raczej wykorzystywanym przez owo towarzystwo bezwzględnie tudzież deptanym niemiłosiernie zdublowanym częściom od roweru.
   Tymczasem jednak zahaczając jeszcze o tematy międzynarodowe, włączając w to kolejny wybuchły-niewybuchły konflikt w najbardziej zapalnym rejonie świata, nie sposób nie dostrzec korelacji pomiędzy organizowanym na terenie pewnej położonej bądź co bądź na obszarze naszego kraju, choć w swej istocie eksterytorialnej instytucji pod nazwą „Niemiecki, nazistowski…itd.” tzw. Marszem Żywych, a organizowanym zupełnie gdzie indziej i zdaje się całkowicie spontanicznie tzw. Marszem Powrotu, który ze względu na ilość ofiar, które dziwnym trafem jak jeden mąż postrzeliły się same z odległości kilkudziesięciu metrów podczas udziału w tajnej antypaństwowej terrorystycznej operacji wiązania sobie własnych sznurowadeł, winien chyba zostać dla odmiany nazwany „Marszem Martwych”, choćby z tego względu, że o ile mi wiadomo nikomu jakoś nie udało się powrócić poprzez mur i zasieki do miejsca przeznaczenia, za to nieboszczyków po jedynie słusznej stronie tego konfliktu Dawida z Goliatem z każdym kolejnym dniem niewątpliwie przybywa. W tym kontekście jako wyjątkowe dobrodziejstwo jawić się może afront, jakiego ponoć dokonał w stosunku do naszego Prezydenta Dody goszczący (nie wiadomo jedynie do końca kogo – patrz nawias niżej) u nas prezydent pewnego państewka buforowego przy okazji wspomnianego marszu, w którym nie odnotowano dotąd uczestnictwa żadnego nieboszczyka. W końcu wedle relacji prasowych miał on jedynie spostponować naszego „człowieka niezłomnego”, na które to zruganie miał ów z kolei odpowiedzieć jedynym znanym sobie w takich sytuacjach i w obecności takowych znamienitych gości sposobem czyli po prostu uśmiechając się tyleż przymilnie co … hmm … niech będzie, iż nie nazbyt inteligentnie. Ale najistotniejszym elementem tejże historii jest li łaskawość tegoż czcigodnego gościa (choć po sprawie śp. Kazimierza Świtonia i krzyży na tzw. żwirowisku któż to może wiedzieć kto tutaj tak naprawdę ma pełne prawo do wykonywania obowiązków gospodarza), w myśl której nikt nie ucierpiał (nie licząc strat moralnych), a nominalny gospodarz otrzymał co najwyżej okazję ku temu aby się spłonić ze wstydu niczym niewinna panna z dawnych podań ludowych, choć  i tu nie bardzo wiadomo czy zechciał z owej okazji skorzystać. I na tym optymistycznym akcencie pozwolę sobie póki co zakończyć niniejsze zestawienie medialnych sensacji. Z wieści z bliższej lub dalszej zagranicy zapomniałbym, że księżna Kate raczyła powić właśnie kolejnego potomka. But … who really cares (except Great Britain)?
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Zunrin

24-04-2018 [17:11] - Zunrin | Link:

Strajk nauczycieli to przede wszystkim strajk ZNP. Jako obdarzony niestety dość dobrą pamięcią doskonale pamiętam, że była to jedna z organizacji założycielskich SLD. Pamiętam również dobrze jak to jakiś czas temu fakt bycia nauczycielem był gwarancją corocznych niezłych podwyżek. I za tym płaczą. Oraz za ścieżką tzw. rozwoju zawodowego dającą w ciągu 10 lat status nauczyciela dyplomowanego, co wiąże się z gwarancją pracy do emerytury.

P.S.
Zanim standardowo pojawią się głosy, żebym się nie wypowiadał w temacie, w którym się nie znam - sorry, ale nie tylko mam w rodzinie nauczycieli i nauczycielki, ale sam mam papiery na nauczanie, jak i pomagałem prowadzić księgowość w szkołach (czytać - wiem ile naprawdę mogą zarobić nauczyciele).