Erdogan w Polsce – pragmatyzm i hipokryzja

Oglądam zdjęcia prezydenta Turcji Erdogana z kanclerz Merkel. A potem tegoż samego Erdogana z prezydentem Trumpem. Wiadoma sprawa, przywódcy ważnych krajów powinni się spotykać. Ale już spotkanie prezydenta Polski z tym samym gościem z Ankary wzbudziło olbrzymie emocje. Krytycy z totalnej opozycji akceptują, gdy z głową tureckiego państwa spotyka się lokator Białego Domu czy Kanzleramtu, ale jak robi to Andrzej Duda – wrzask.
W zasadzie można tylko wzruszyć ramionami. Atakowanie polskiego prezydenta za jego słowa poparcia europejskich (unijnych) aspiracji Turcji jest intelektualnie żenujące. To akurat prezydenta Dudy – i Polski – nic nie kosztowało. Wiadomo, że tematu akcesu Ankary do UE w ogóle nie ma w unijnej agendzie. Sam Erdogan mówi, że ich to nie interesuje. Tym bardziej więc deklaracja ma charakter dyplomatyczno-kurtuazyjny, a nie jest elementem decydującego głosowania na Radzie Europejskiej (na którą być może prezydent będzie w przyszłości, w imieniu Rzeczpospolitej, jeździł).
Odwracanie się plecami do Turcji ze względu na jej sytuację wewnętrzną jest idiotyzmem. Chciałbym, żeby sprawy w tym kraju toczyły się jak najlepiej. Ci, którzy oskarżają Erdogana powinni jednak, gwoli intelektualnej uczciwości, pamiętać, że latem zeszłego roku miał tam miejsce zamach stanu. Był pucz, a władze w Ankarze zareagowały na to i dalej reagują. Nieproporcjonalnie? Może. Uważam wszakże, że obrażanie się na państwo tureckie mające drugą co do wielkości armię Paktu Północnoatlantyckiego jest kompletnie nieracjonalne. Żeby było jasne: taki bojkot – czy bojkocik ‒ bynajmniej nie pomoże również w lepszym przestrzeganiu praw człowieka nad Bosforem. O tych sprawach można mówić w trakcie spotkań „na szczycie” ‒ bo jak się ich unika, to i okazji do rozmowy np. o wolności mediów też nie ma.
Przeszło rok temu zaczęła, z inicjatywy Polski, funkcjonować „wschodnia flanka NATO” czyli trójkąt Warszawa-Bukareszt-Ankara. Okazało się, że ta nieformalna struktura nie stała się, jak niektórzy mędrkowie przewidywali, Trójkątem Bermudzkim. Uważam, że trzeba ją kontynuować, a nie na złość Erdoganowi odmrażać sobie uszy.
Panie i panowie z totalnej opozycji oraz wspierający ich „eksperci” atakując wizytę Erdogana nad Wisłą lub ciepłe słowa prezydenta Dudy nawet się nie zająknęli o przeszło 6 mld dol. obrotów handlowych między Polską i Turcją. Co ciekawe – i tego naprawdę nie można lekceważyć! ‒ z Turcją mamy dodatni bilans handlowy. Jesteśmy na plusie paręset milionów dolarów, co doprawdy nie zdarza się w naszych relacjach gospodarczych zbyt często. Nasi obrażalscy krytycy rządów AKP nad Bosforem cicho siedzą, że jakoś Unia Europejska nie wypowiedziała Ankarze umowy o wolnym handlu podpisanej w roku mojego urodzenia (1963) ‒ wraz z układem stowarzyszeniowym między Turcją a EWG ‒ która w pełni weszła w życie w 1996 roku.
Polska jest, w skali globalnej, dwunastym importerem dla Turcji, z czego siódmym w Unii Europejskiej. Jesteśmy również na czternastym miejscu, gdy chodzi o eksporterów do Turcji, ale już na szóstym w UE. Ci, którzy byli przeciwnikami wizyty Erdogana w Warszawie, ani mru-mru o tym, ile miejsc pracy stracilibyśmy, gdyby zamrozić stosunki polityczno-gospodarcze z Ankarą. Może warto zatroszczyć się nie tylko o prawa człowieka w kraju, którego tylko kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych powierzchni jest geograficznie w Europie, ale nie mniej troszczyć się o tysiące miejsc pracy dla własnych rodaków. Cóż, nawet Społeczna Nauka Kościoła mówi o zasadzie „ordo caritatis” czyli „porządku miłosierdzia”. Najpierw kochajmy własne rodziny, własny naród, własne państwo, a potem zbawiajmy świat.
Tym bardziej, że inni – także Niemcy – handlują z Ankarą w najlepsze. Pewnie im byłoby na rękę, aby powodowana „wzmożeniem moralnym” Polska obraziła się i wzięła „zabawki” gospodarcze związane z Turcją. Na szczęście Polacy nauczyli się być pragmatyczni ‒ także na arenie międzynarodowej.

*tekst ukazał się w tygodniku „Wprost” (23.10.2017)