Czerezwyczajka Modelskiego (3)

Generał Sikorski oraz podległy mu aparat MSWojsk. z niezwykłą gorliwością prześladował oficerów piastujących wysokie stanowiska w przedwojennej administracji.
 
        Prace Biura Rejestracyjnego MSWojsk. rozkręciły spiralę podejrzeń i dochodzeń, uruchomiły łańcuch rozgrywek personalnych, ułatwiły porachunki osobiste i otworzyły tamy dla najbardziej nawet absurdalnych zarzutów wobec wysokich funkcjonariuszy rządów przedwrześniowych. Głoszone oficjalnie przez Sikorskiego hasła o narodowym pojednaniu i odło­żeniu na później rozrachunków z przeszłością w imię wspólnej walki z bezlitosnym wrogiem pozostały pustą deklaracją. Nie oszczędzono dawnym dygnitarzom serii upokorzeń, w których wyraziło się małostkowe pragnienie odegrania się za niedawne krzywdy.
 
       I tak jak we wrześniu 1939 r. gen. Sikorski bezskutecznie zabiegał o przydział do linii, tak samo potraktowano jego politycznych przeciwników. Kolejno dawny premier, generałowie, ministrowie składali deklaracje lojalnej służby w armii polskiej, prosili o przydział liniowy, gotowi służyć na każdym stanowisku z bronią w ręku i podobnie jak niegdyś odrzucono prośby gen. Sikorskiego, tak teraz Naczelny Wódz nie odmówił sobie negatywnego zaopiniowania próśb swych niedawnych adwersarzy, opatrując je często złośliwymi komentarzami.
 
        Były premier, gen. dyw. Sławoj Składkowski prosił 11 listopada 1939 roku  o przyjęcie do Wojska Polskiego jako lekarza wojskowego w dowolnym stopniu i funkcji. Na jego prośbie płk Modelski napisał: „wobec nienawiści, jaką jest otoczony nie skorzystam”, zaś w oficjalnej odpowiedzi gen. Sikorski stwierdził wprost: „Żąda Pan w swym podaniu rzeczy niemożliwej. Nie rozporządzam tak silną policją ani żandarmerią, by ochronić Pana od zniewag i zamachów, które spotkać Go muszą w każdym większym skupieniu polskim. Pan, prezes rządu odpowiedzialnego za bezprzykładny pogrom, jakiegośmy doznali, powinien zrozumieć, że jedno mu teraz pozostaje: dać o Sobie zapomnieć”.
 
        Były minister spraw wojskowych gen. Tadeusz Kasprzycki pisał do gen. Sikorskiego z prośbą o jakikolwiek przydział. Pismo - jak zwykle - opatrzył swymi uwagami płk Modelski: „nie możemy zagwarantować bezpieczeństwa wobec wielkiej odpowiedzialności, którą na sobie dźwiga”, zaś gen. Sikorski napisał bez ogródek: „List Pana Generała (...) Wywiera na  mnie wrażenie, że Pan Generał nie zdaje sobie sprawy, jaki jest stosunek wojska i społeczeństwa do Jego osoby. Opinia w wojsku, na emigracji, w kraju widzi w Panu jednego z głównych sprawców naszej klęski. Powołać Pana do służby czynnej (...) nie mogę. Pan jest odpowiedzialny za nieprzygotowanie narodu i wojska do wojny nowoczesnej, a więc i za poniesioną przez nas klęskę, która nie jest wolna od hańby. Niech Pan Generał pozostaje w
Baile Herculane. Ojczyzna nie chce Jego usług. Jego zjawienie się wśród wojska mogłoby wywołać odruchy, do których nie wolno mi dopuścić”.
 
          Gdy w październiku 1939 roku. były premier Sławoj Składkowski i wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski skierowali list do prezydenta Raczkiewicza, prosząc o spowodowanie uwolnienia z internowania byłego prezydenta Moś­cickiego i członków przedwrześniowego rządu, prezydent przekazał list premierowi Sikorskiemu, który odpowiedział negatywnie, nie odmawiając sobie złośliwości. Premier stwierdził, iż „w tym stanie rzeczy wszelkie podnoszenie głosu przez rząd klęski narodowej jest czymś nieoczekiwanym. Nie zapominajcie Panowie, że mimo nieuchronnie nadchodzącej burzy dziejowej, rząd Panów ani jej nie przewidział, ani nie chciał dzielić odpowiedzialności z narodem”.
 
         Akcję ewakuacji oficerów internowanych w Rumunii prowadzono kierując się wyraźnie politycznymi kryteriami. Wobec członków przedwojennych władz cywilnych i wojskowych stosowano restrykcje, odmawiając zgody na umożli­wienie ewakuowania się z obozów internowanych. Dążono nie tylko do całkowitego wyeliminowania z wojska niewygodnych  wojskowych, ale także do ich skompromitowania za wszelką cenę, pognębienia moralnego, wykazania braku charakteru i patriotyzmu przy pomocy relacji obciążających wydobytych od żołnierzy i oficerów.
 
       Usilnie starano się znaleźć materiały negatywnie świadczące o marszałku Rydzu-Śmigłym. Uruchomiono aparat śledczy w celu znalezienia relacji potwierdzających pogłoski o rzekomym wywiezieniu przez żonę Naczelnego Wodza ogromnych sum pieniężnych, ewakuowaniu z prywatnego mieszkania marszałka znacznych ilości dóbr prywatnych ilicznym orszaku marszałkowej, wywiezionym taborem wojskowym.
 
         Ze szczególną gorliwością zbierano także donosy na b. szefa Sztabu Głównego gen. Wacława Stachiewicza, zakładając nawet mu specjalną „sprawę" w Referacie Prawnym Biura Rejestracyjnego, i przydzielając do niej jednego z najaktywniejszych "tropicieli", por. Jerzego Giertycha.
 
         Mimo braku jakichkolwiek formalno-prawnych podstaw do oskarżenia, nie oszczędzono gen. Stachiewiczowi złośliwych szykan i upokorzeń. Attaché wojskowy RP w Bukareszcie ppłk dypl. Tadeusz Zakrzewski, który już w połowie września 1939 roku wypowiedział posłuszeństwo internowanym władzom polskim, w liście do gen. Stachiewicza oświadczył: „Jako żołnierz, który nie stracił poczucia honoru, oświadczam Panu Generałowi, że uważam za hańbę wypadek porzucenia armii jeszcze walczącej po dziś dzień przez Naczelnego Wodza i jego szefa Sztabu. Umierać nie jest przywilejem tylko strzelca lub młodego oficera. (…) W tych warunkach (...) nie mogę uważać Pana Marszałka ani Pana Generała za moich przełożonych legalnych i moralnych”.
 
         Gdy jednak po ucieczce z obozu internowanych gen. Stachiewicz zdołał opuścić Rumunię i przedostać się do Belgradu, dotarł do niego zakaz kontynuowania podróży do Francji i rozkaz udania się do miasta Blidda w Algierii. Po kilku godzinach  po przyjeździe do Algieru „zjawiło się w hotelu (...) dwóch komisarzy policji, którzy oświadczyli, że nie wolno mi się zatrzymywać w mieście portowym i mam natychmiast (...) wyjechać do Medei, skąd mi nie wolno się oddalać. (. . .) W Medei (tamtejszy starosta- Godziemba) oświadczył mi, że rząd francuski nic przeciwko mnie nie ma, a jestem internowany i oddany pod nadzór policyjny wyłącznie na (...) żądania rządu polskiego”.
 
         Pod koniec listopada 1939 roku rząd Sikorskiego rozpoczął rozmowy z francuskim MSW na temat trybu postępo­wania z obywatelami polskimi przybywającymi z Rumunii. Zdecydowano kierować osoby "niegodne zaufania" do specjalnych obozów odosobnienia, które pierwotnie zamierzano zorganizować na terenie francuskich kolonii w Afryce Północnej.
 
        Jednocześnie w dniu 22 listopada 1939 roku utworzono Samodzielny Oddział (Centrum Oficerskie) w Cerizay w Wandei,  którego komendantem został mianowany płk Kazimierz Rumsza. W sumie skierowano do niego kilkuset oficerów. Faktycznie stworzono w miasteczku obóz odosobnienia dla niewygodnych politycznie oficerów. Przydzielenie do Cerizay nie wynikało z przeprowadzonego dochodzenia, zaś o powodach decyzji nie informowano wysyłanych. Umieszczonych w obozie piłsudczyków postanowiono skazać na przymusową bezczynność i poddać upokorzeniom poprzez otoczenie atmosferą plotek i
pomówień. Aby zatuszować faktyczne cele istnienia i charakter obozu argumentowano wobec Francuzów, że do obozu zostali skierowani alkoholicy, zboczeńcy seksualni, kryminaliści i awanturnicy, których należało izolować od społeczeństwa.
 
        Starano się również wzbudzić podejrzliwość mieszkańców Cerizay uciekając się do wysoce niemoralnych metod. Komenda obozu wystąpiła wobec tubylców z apelem, aby zwracali szczególną uwagę na przebywających w obozie oficerów, ponieważ podejrzewa się ich o kontakty i sympatyzowanie z Niemcami. Inspirowani fałszywymi pogłoskami Francuzi doprowadzili kiedyś siłą gen. Stanisława Rouperta do komendy obozu gdy generał poszedł na spacer poza miasteczko. Oficerowie musieli codziennie meldować się w komendzie i podpisywać listę obecności. Organizowano zebrania, podczas których wygłaszano "polityczne" pogadanki.
 
         Istnieniu obozu położyła kres niemiecka ofensywa w 1940  roku, jednak po ewakuacji do Wielkiej Brytanii praktykę izolowania przeciwników politycznych kontynuowano, tworząc analogiczne ośrodki w Szkocji na wyspie Bute.
 
CDN.