Spowalniacze z Gazety Wyborczej

Mało tego. Krytykuje ustawę, którą podpisał Bronisław Komorowski, zabarwiając intencje ustawy na czarno, tworząc sztucznie napompowany balon katastrofizmu, tak jakby wraz z Nowym Rokiem świat miał się skończyć. Nie, nie skończy się jednak, mimo że zacznie obowiązywać ta, krytykowana przez Wyborczą, ustawa.

 

Chodzi o nowelizację, która zezwoli kierowcom na nieco szybsze poruszanie się po określonych polskich drogach. I tak od Nowego Roku dopuszczalna prędkość na autostradzie wynosić będzie 140 km/h (dotychczas 130 km/h) a na drodze ekspresowej dwupasmowej 120 km/h (dotychczas 110 km/h). Ale to jeszcze nie koniec zwiększania prędkości.

 

Została też nieco powiększona tolerancja dla tych, którzy zwykli dopuszczalną prędkość przekraczać. Dotychczas można było o 5 km/h, teraz już o 10 km/h. To wszystko sprawia, że od Nowego Roku autostradą legalnie pomkniemy 150 km/h, a ekpresówką dwupasmową 130 km/h. I to jest główny powód, dla którego Wyborcza bije na alarm. Będzie za szybko, na drogach zaczną się wyścigi, prędkości będą śrubowane a polskie drogi staną się równie niebezpieczne, co pola minowe.

 

Nie potrafię do końca zrozumieć toru myślenia, którym autor pojechał, by dojść do takich wniosków. Przecież na takich niemieckich autostradach w ogóle nie ma ograniczeń, a należą one do najbardziej bezpiecznych w Europie. Dlaczego w Polsce ma zatem ziścić się czarny scenariusz? Nie uważam, by błąd tkwił w nowelizacji ustawy. Od dawna się mówi, że należało po prostu, w sposób prawny, usankcjonować rzeczywistość.

 

Ile się jeździ w Polsce po autostradzie, to wiemy, tak samo jak wiemy, ile się mknie na drogach ekspresowych. Rzadko respektowane są przepisowe prędkości, bo jak się straci dużo czasu w zakorkowanym mieście czy na dziurawych ulicach miast, to potem gdy ścieżka szeroka i równa, można stracony czas nadrobić. Poza tym zwiększenie górnej granicy dopuszczalnej prędkości nie jest jakimś nakazem. Jeśli ktoś lubi autostradą jechać 100 km/h, nadal będzie mógł tak jechać. Jego prawo.

 

Chodzi tylko o to, by te osoby, które lubią jechać nieco szybciej a samochód i umiejętności im na to pozwalają, mogły legalnie jechać nieco szybciej. To też ich prawo. Nie sądzę, by podniesienie limitów sprawiło, że na polskich drogach nagle zaczną się dziać dantejskie sceny. Przecież jak ktoś lubi mknąć 180 km/h, powodując już zagrożenie, to będzie to robił też wtedy, gdy dopuszczalna prędkość wyniesie nie 130 a 140 km/h.

 

Problem więc nie tkwi w prędkości ale w głowie kierowcy. W poczuciu odpowiedzialności nie tylko za siebie, czy pasażerów, lecz także innych uczestników dróg. Niestety, wielu kierowców na drodze zachowuje się tak, jakby jechali nią tylko oni, nikt poza nimi. A jeśli Gazecie Wyborczej leży na sercu zwiększanie bezpieczeństwa na drogach, to niech zostawią dobre prawo w spokoju i zajmą się krytykowaniem prawa zupełnie nieudanego, np. w zakresie szkolenia kierowców i ich egzaminowania, tak aby szkoły nauki jazdy uczyły kierowców faktycznie jeździć a nie tylko tego „jak zdać egzamin”.

 

Mogliby zacząć np. od krytykowania bezsensowej konstrukcji egzaminu teoretycznego, w którym można wykuć wszystko na pamięć i zdać, by następnego dnia nie rozróżnić znaku „zakaz ruchu w obu kierunkach” od znaku „zakaz wjazdu”. Mogą np. zmienić zasady manewrów na placu, by nie można było wyuczyć kursanta na szablon jazdy do tyłu, czyli przy pierwszym słupku pół skrętu i przy trzecim drugie pół. Tak można i ślepego nauczyć jeździć, ale czy o to chodzi?

 

Dla dobrego kierowcy to i 140 km/h będzie za mało, zły i przy 90 km/h może stworzyć zagrożenie dla bezpieczeństwa na drodze, zagrażając życiu swojemu i innych. Więc nie w prędkościach tkwi zagrożenie a w samych kierowcach. To od tego, jak będą wyszkoleni, zależy bezpieczeństwo na drogach, a nie w w tym, czy daną drogą można jechać 130 km/h czy 140 km/h. A jeśli dziennikarze Wyborczej lubią powolną jazdę na autostradach, to już ich sprawa. Byle tylko nie spowalniali innych.

 

Piotr Cybulski

piotrcybulski.eu

Święta, święta i po świętach. Nasycony spokojem, radością oraz smacznym jadłem, zacząłem funkcjonowanie w normalnych warunkach rzeczywistości, która potrafi zaskakiwać. Na szczęście, nie tylko negatywnie. Trafiłem oto na artykuł w Gazecie Wyborczej, która krytykuje Senat, w większości obsadzony ludźmi Platformy.